czwartek, 25 sierpnia 2011

The ultimate party bus

Ostatnie dni nie obfitowały w rzeczy szczególnie ciekawe do opisania. 
Najdłuższe trekkingi – do sklepu po bułki. 
Największa przygoda – jak nie wziąłem lekarstwa o wyznaczonej godzinie. 
Widoki – z okna, na podwórze. Raz spadł grad i zalało cały ogród. Żyłem tym cały kolejny dzień. 

Teraz wszystko się zmieniło. Po pierwsze wyzdrowiałem. Mogę chodzić, skakać, podnosić różne gadżety. Bardzo przyjemny stan rzeczy. Zmieniły się też psy, bo jestem w Kolumbii, a tu są kolumbijskie psy.  


czwartek, 18 sierpnia 2011

Cuyabeno

Po dziesięciu godzinach w autokarach Mario Mendoza nie odebrał nas z dworca. Po kilku kolejnych i telefonie do biura podróży przyjechał. 
- Macie dla mnie pieniądze?
- No mamy, ale…
- To jadę kupić kurczaki
Po trzech sokach z pomarańczy, kilkunastu anegdotach i jajecznicy wrócił z kurczakami. Kolejne trzy godziny spędziliśmy z jego samochodowym reggetonem w drodze nad rzekę. Nad rzeką lunch i zapoznanie z naszą przewodniczką.
- To jest Aurora, mało osób mieszka w rezerwacie tak długo jak ona.
Aurora uśmiecha się swoimi czterema zębami i gdzieś sobie idzie. Mało osób mieszka gdziekolwiek tak długo jak ona. Aurora ma 82 lata, 8 dzieci i około 40 wnucząt. Z tymi wnuczętami to nie wie dokładnie, ale tak mniej więcej. Dla równowagi kierowca naszej łódki, Santiago, ma 14 lat i jest jednym z tych wnucząt. Coś sobie śpiewa, tańczy z tyłu i śmieje zawsze jak coś nam (zwłaszcza mi)  nie wychodzi. 



piątek, 12 sierpnia 2011

sobota, 6 sierpnia 2011

Uśmiechnięte wspomnienia

W Montanicie spędziliśmy trzy dni. Stały, dobry swell (czyli fale, a dobry to w naszym wypadku nie za duże fale). Niestety oprócz swellu były też chmury i deszcz. Przyznaję otwarcie, że w tych warunkach nieco brakowało surf-zacięcia Niby tak czy siak mokro, ale jak świeci to jakoś przyjemniej spadać z tej deski. A upadków było dużo.