wtorek, 21 października 2008

i po pokazie

Dziękuje wszystkim za przybycie!
Było dużo więcej osób niż się spodziewałem, a taki rodzaj zaskoczenia jest rodzajem jak najbardziej pożądanym. Przepraszam, że trwało długo, ale naprawdę bardzo trudno było mi wyselekcjonować materiał. Po małej ilości osób wychodzących w trakcie wnioskuję, że albo was to interesowało, albo lubicie mnie na tyle, żeby mi tego nie robic. Tak czy owak doceniam. Drugiego pokazu nie planuje w najbliższym czasie, ale kto wie. Zachęcam do odwiedzin od czasu do czasu, a nuż coś się wydarzy.
Wracam do zgłębiania tajników sztuki socjologicznej...

ps. Jakby ktoś miał jakieś fajne zdjęcie z pokazu to ja bym chętnie takowe przygarnął. Moje wyszło nieostre niestety. Nagrodą będzie publikacja na tym właśnie blogu :)

piątek, 10 października 2008

Pokaz slajdów

Stało się!

Zapraszam na powyprawowy pokaz slajdów 

doprawiony odrobiną krótkich opowieści z podróży. Postaram się nie zanudzać, a wręcz zainteresować. Im więcej osób tym lepiej, sala jest duża ;)

czas: Najbliższy czwartek, 16 października 2008 godzina 20.00

miejsce: Instytut Socjologii UW,  ul. Karowa 18, sala numer 18 (na parterze)

Do zobaczenia!


sobota, 4 października 2008

Wspomnienie szarego misia

Rzeczywistość zaatakowała z pełną mocą- zajęcia na studiach, rozmowy o pracę, naprawić pralkę, pies się zsikał, itd. Większość znajomych pisze już swoje prace magisterskie, ma różne poważne zajęcia i rzadko pojawia się w instytucie. W ich miejsce pojawili się młodzi, "żądni wiedzy" adepci sztuki  socjologicznej. Niby nic, a człowiek czuje się jakoś nie na swoim miejscu. Nie należę już ani do grona ludzi z którymi zaczynałem studia, ani do tych z którymi studiować przyjdzie mi teraz. Z drugiej strony będzie okazja, by tych młodych wilków poznać po raz pierwszy, a starych znajomych odkrywać ‘na nowo’ - poznawanie nowych ludzi zawsze sprawia mi dużo przyjemności. 

Powrót do Domu ma dwie twarze. Z jednej strony jest to oczywiście zderzenie z prozą życia, koniec przygody, monotonnia itp. Z drugiej strony ten Dom, jego idea, zawsze dawała poczucie spokoju. Świadomość miejsca, które gdzieś tam jest, do którego zawsze można wrócić, pozwalała przetrwać wszelkie trudne momenty. Do tego krótkie chwile tęsknoty nie były w sumie aż takie złe. Wielu ludzi, których poznałem po drodze nie miało takiej sytuacji jak ja. Nie mam na myśli jakichś drastycznych przypadków tylko te prozaiczne- nie zaczęte studia, brak pracy, mieszkania. Ci ludzie, chcąc lub nie, uświadomili mi jak wiele mam. Oczywiście nigdy nie spieszyło mi się bardzo do domu, ale gdy już nadszedł czas powrotu nie byłem specjalnie smutny. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że byłem wesoły. Myślę, że Nomadą (wcześniej myślałem, że Nomadem, ale mama mnie poprawiła) trzeba się urodzić, nie można się nim stać. W przeciwnym wypadku Dom musi zawsze gdzieś tam być. Żeby do niego wracać, żeby za nim tęsknić, żeby go wspominać. Bez Domu z tyłu głowy trudno być szczęśliwym nawet w najpiękniejszych miejscach świata. 

Rano, przed wyjściem na pierwsze zajęcia spojrzałem się w lustro. (o głębokich przemyśleniach egzystencjalnych przy okazji spoglądania w lustro są miliony blogów, ale spokojnie, nie zamierzam iść specjalnie długo w tym kierunku). To spojrzenie było o tyle inne od większości pozostach (mamy w domu dużo luster więc i spojrzeń dużo) gdyż spojrzałem się w nie w pewnym, konkretnym celu. (5 powtórzeń słowa ‘spojrzenie’…i jak tu wydać książkę?) Próbowałem znaleźć coś, co się zmieniło, jakiś fizyczny dowód na przebytą przeze mnie drogę. Bezskutecznie można powiedzieć. Żadnych poważnych blizn czy znamion, waga zbliżona, nawet fryzura ta sama.  Wtedy zobaczyłem małego białego misia. Siedział sobie na nocnej szafce, na drugim, lustrzano-odbicianym planie. Wyglądał zupełnie jak Pablo (co, w przypadku bliźniaków, jest stosunkowo typowe). Nie był to jednak taki Pablo jakiego pamiętam. Ten jest bielutki, kudłaty, zadziorny i pełen animuszu. Tamten był szary z odrobiną innych, różnokolorowych plam. Smagany słońcem Brazylii i wiatrami Patagonii. Sponieweiranym przez tajskie barmanki i rozchwtytywanym przez angielskie turystki. I tamtemu nie pomogło już żadne pranie  (próbowałem, naprawdę). Tych plam i kołtunów nikt mu już nie zabierze. To, przez co przeszedł zostawiło na nim ślady absolutnie niespieralne. Chyba mało który pluszowy miś może być tak dumny ze swojego zdecydowanie opłakanego stanu. Myślę, że choć to dość niepoważne, to ten mały, szary miś mógłby powiedzieć o mnie bardzo dużo. Nie tyle głęboka analiza porównawcza braci bliźniaków, co jedno małe spojrzenie pokazałoby przez co razem przeszliśmy. Jedno małe zdjęcie szarego misia mogłoby powiedzieć więcej, niż sto tysięcy słów. Miś się jednak zgubił, a ja muszę się teraz odnaleźć za nas dwojga. 

W ten oto sposób kończymy podróz i przygodę z blogiem. Pisząc dalej dołączyłbym do wielkiego grona osób piszących o spoglądaniu w lustro, przez okno, tudzież pod dywan. Bloga oczywiście nie kasuje. Może za jakiś czas zabiorę nowego Pabla na jakąś powazniejszą wyprawę… wtedy napewno wrócimy, niech chłopak ma swoje pięć minut- pozna trochę świata i zyska odrobinę rozgłosu. Póki co-Rzeczywistość. Za kilka tygodniu spróbuję zorganizować w Warszawie mały pokaz slajdów i krótką opowieść. Zapraszam serdecznie wszystkich! Napiszę tutaj szczegóły jak tylko jakieś będą. A teraz chciałbym serdecznie podziękować wszystkim, którzy to, co pisałem, czytali. To co przeżyłem było niesamowite, a fakt, że mogłem się tym z kimś podzielić, a może nawet kogoś zainspirować dawał mi dużo radości. Tyle chyba starczy, i tak jest już sporo. 
Dziękuje.