wtorek, 30 września 2008

Dom.

Ale po kolei -wróćmy do BA12. BA12 wystartował z godzinnym opóźnieniem. To niewiele, zważywszy, że lot trwał ponad 13 godzin, a do Londynu i tak doleciałem o czasie. Odcinek Dublin-Londyn to zupełnie inna historia- na lotnisku półtorej godziny przed odlotem, później godzina opóźnienia, a sam lot trwał 50 minut. Krótkie loty są absolutnie beznadziejne. 
W pierwszym samolocie otworzyłem magazyn promujacy miejsca wakacyjne, do których latały dane linie lotnicze. Jaka piękna plaża! Oczywiście, że pięknie, to plaża w Tulum, początek mojej wyprawy (listopad). W telewizorze Indiana Jones ululał mnie do snu zwiedzając prastare linie Nazca w Peru (luty). W pociągu z lotniska reklamy Nowej Zelandii i na zdjęciu Milford Sounds-bylem tam na dwudniowym rejsie (maj). Widziałem jeszcze reklamę Phi Phi w Tajlandii (koniec lipca), reklamę banku z Floating Markets (okolice Bangkoku, lipiec).  Naprawdę pocieszające. Pocieszające? Czesto myślałem sobie, że jak już skończę tę podróż, to będę miał poczucie, że widziałem kawał świata. Niestety w takich momentach zawsze pojawiał się ktoś kto mówił; "Filipiny? no ładnie, ładnie, ale to jednak nic w porównaniu do Wanatu" albo: " Naprawdę tak ci się tu podoba?! To chyba, powinienneś odwiedzić New Britain, tam to naprawdę jest ładnie"... Te plakaty pokazują, że nie wszystko stracone, ktoś jeszcze chce jeździć w te "nudne" miejsca które odwiedziłem...;) Pozostaje tylko cieszyć z mojej małej wyprawy i zbierać na kolejną, do Wanatu rzecz jasna.
Kilka zdjęć z ostatniego odcinka podróży: Singapur-Londyn-Dublin
Wyprawa. Zanim przjdziemy do rzeczy bardziej sentymentalnych (nie dzisiaj), można w końcu ostatecznie przedstawić jej trasę (w wielu miejscach zupełnie odbiega od wyznaczonego planu)
 Najpierw kraje:

Meksyk- Kuba- Gwatemala- Panama- Peru- Boliwia- Brazylia- Argentyna- Chile-Nowa Zelandia- Japonia- Chiny- Hong Kong- Tajlandia- Filipiny- Kambodża- Wietnam- Laos- Singapur- Anglia- Irlandia. 

W sumie 21 krajów w ktorych trochę pobyłem i coś zobaczyłem (czasem co prawda bardzo krótko, Anglia to tylko kilka godzin w Londynie, a Irlandia to weekend w Dublinie. W pozostałych trochę dłużej).
Teraz dla bardziej zainteresowanych wersja dokładniejsza, tak, zeby można było prześledzić palcem na mapie. Muszę to zapisać chociażby dla siebie, bo sam zaczynam zapominać różne nazwy.

Warszawa - Londyn - Miami - Cancun - Tulum - Isla Mujeres - Havana - Trynidad - Maria la Gorda - Vinales - Havana - Cancun - Tulum - Merida - Palenque - San Kristobal de las Casas - San Juan Chamula (czyt. Ciamula...) - Tulum - Flores - Tikal - Lanquin - Antigua - Livingston - San Pedro de Atitlan - Guatemala City - Panama City - San Blas - Lima - Paraquas - Kanion Colca - Puno - Jezioro Titicca - Cuzco - Lima - Huaraz - Lima - Puno - La Paz - Salar de Uyuni - Potosi - Sucre - Santa Cruz - Corumba - Sao Paulo - Rio de Janeiro - Sao Paulo - Foz de Iguazu - Buenos Aires - El Calafate - El Chalten - Ushuaia - Parque nacional Torres del Paine - Santiago de Chile - Auckland - Wellington - Nelson - Fox Glacier - Queenstown - Milford Sound - Dunedin - Moeraki - Christchurch - Picton - Wellington - Auckland - Tokio - Enochima - Kioto - Nara - Tokio - Szanghaj - Nanjing - Beijing - Wielki Mur - Szanghaj - Hong Kong -Bangkok - Kanchanaburi - Bangkok - Manila - Busuanga - Manila - Bangkok - Koh Phanghan - Koh Tao - Krabi - Koh Phi Phi - Bangkok - Siem Riep - Phnom Penh - Sihanoukville - Kampot - Bokhor Hill - Mekong Delta - Saigon - Nha Trang - Hoi An - Hue - Hanoi - Halong Bay -  Hanoi - Ban Xai - Kong Lo -Vientianne - Ban Na - Vang Vieng - Luang Prabang - Rzeka Mekong - Chiang Mai - Bangkok - Singapore - Londyn - Dublin - Londyn - Warszawa
ufff....
Przepraszam za blędy, zupełnie nie mogę sie przyzwyczaić do pisania z polskimi literami.

czwartek, 25 września 2008

BA 12

Jestesmy w Singapurze. Nie spotkalismy niestety slynnego Roberta Kubicy, ktory bedzie sie tu scigal w niedziele. Singapur to ten straszny kraj, w ktorym za wyrzucenie gumy na ulicy placi sie 800 zl, a posiadanie narkotykow karane jest smiercia. Z mojego, bardzo krotkowzrocznegi i selektywnego punktu widzenia ta wyspa jest to nie tyle straszna, co nudna. Centra handlowe, bloki, parki i woda dookola. Slyszalem o tych strasznych karach za wszystko, co tylko mozna sobie wyobrazic, o potwornym, faszystowskim rzadzie. Moze tak jest, ale ja nie widzialem ani duzo policjantow, ani duzo strasznych ogloszen. Glowna roznica miedzy Singapurem i reszta krajow w regionie jest taka, ze jest czysto i wszystko dziala. Co oczywiscie nie wyklucza sie z 'nudno'. Mieszkamy u Jeniffer i Romaina, pary z Couchsurfingu. Sa tu juz od roku i nie moga doczekac sie wyjazdu. Nudno.
My wyjezdzamy za kilka (5) godzin. Karolina przez Paryz do domu, a ja przez Londyn do Dublina.BA12. (myslalem wczesniej, ze zawsze sa 3 albo 4 cyfry). To jeszcze nie powrot do domu, ale powrot do brata i kraju dosc dobrze znanego. Taki powrot stopniowany, zeby nie bylo szoku rzeczywistosciowego.
Sila rzeczy robi sie nostalgicznie, ale poki co tylko troche. Kazdy ma chyba takie swoje momenty w podrozy, w ktorych go "chwyta". Dla mnie to jest samotne czekanie na odlot w odpowiedniej bramce, okolice startu i czasem ladowania (pod warunkiem, ze nie jestem strasznie spiacy). O tym, ze lotniska sa miejscami magicznymi mowilo juz bardzo duzo osob. Ja w zwiazku z tym duzo wiecej nie bede, ale polecam scene na lotnisku w "Dogmie" K. Smitha. No moze troszke napisze.
Taki lot (zwlaszcza samotny) sklania do przemyslen- zaczyna sie od prostego "skad i dokad lece", ale przy odrobinie nastroju i darmowych drinkow latwo przeradza sie w "skad przychodze i dokad podarzam". Co osiagnalem, jaka droge przebylem. Co zapamietam, czy to cos zmieni i takie bzdury. Oczywiscie jest wiele sposobow odwrocenia uwagi od tych strasznych mysli- naduzycie darmowych drinkow, filmy i gry w samolocie, iPody, Gejmboje, Plejstejszony i inne dziwadla. To chyba w ogole taka prawidlowosc- czlowiek potrafi zrobic bardzo duzo, zeby tylko uciec przed mysleniem. Zobaczymy jak mi pojdzie, od tego zalezy poziom nostalgicznosci nastepnego, europejskiego wpisu.

sobota, 20 września 2008

Back to Bangkok

Jestesmy z powrotem w Bangkoku. Nasz hotel ma przy wejsciu tabliczke. Z jednej stony "wolne pokoje", a z drugiej "brak miejsc". Normalnie wiesza sie ja na drzwiach tak, ze dla zainteresowanych widac tylko jedna, odpowiednia strone. Tu nie ma drzwi, znak wisi wiec na slupie w taki sposob, ze idac z jednej strony ulicy dowiadujemy sie, ze sa wolne pokoje, a z drugiej ze pokoi brak...

wtorek, 16 września 2008

Dlaczego w Pak Beng nie ma ksiazek?

Zaczyna sie od kichniecia. Ot, niby nic, male a psik. Kto by sie spodziewal ile bardzo glebokich przemyslen (w okresach potencjalnego bezmyslenia) moze z tego wyniknac? Ja nie, ale wychodzi na to, ze chyba starczy na wpis. Nie taki sienkiewiczowski, ale tez nie fraszke.
Po tym kichnieciu przyszlo nastepne, i kolejne... kilka wrecz. Ot nic, mysle sobie, bezduszna klimatyzacja i tyle. Nie tak latwo. Pozniej przyszly smarkniecia i lzawienie oczu. Pokoj bez klimatyzacji nie zaradzil calej sprawie. Swierze powietrze podczas splywu Mekongiem wrecz ja pogorszylo. Musialem spojrzec prawdzie w oczy... Alergia. (w tym miejscu wypada mi przeprosic wszystkich, ktorzy liczyli na jakis powazniejszy akszon typu Ebola, Denge czy malaria).
Nie jest to jakas specjalnie uciazliwa alergia, niezbyt silna. Mam rozowe chusteczki z Klapouchym w kieszeni i niewiele ponadto sie w moim zyciu zmienilo. Chociaz z drugiej strony pojawily sie przemyslenia.
Gdybym tej alergii teraz nie dostal, to bym nie zauwazyl, ze jej wczesniej nie mialem. Bo bylo tak. W lipcu i sierpniu, ktore potrafily wczesniej zaatakowac z zaskocznia i z pelna moca, siedzialem sobie na bezpylkowej lodzi w Zatoce Meksykanskiej. W kolejnych miesiacach niczego zlego sie nie spodziewalem, a cos zlego najwyrazniej nie spodziewalo sie tez mnie. Niebezpieczny kwiecien spedzilem w zimnej Patagonii. Zdradliwy Maj w jesiennej, juz przekwitlej acz pieknej, Nowej Zleandii. Trudny czerwiec okazal sie laskawy w Japonii i Chinach. I tak nic. Czlowiek zapomnialby, ze go cos zlego ominelo, ze ma kolejny powod do radosci. Szczescie oparte jest na kontrastach i bez tego, choc troszke zlego, trudno docenic to cale dobro. Wiem, ze Ameryki tym stwierdzeniem nie odkrylem. Nie odkrylem pewnie nawet Mragowa, ale zawsze chyba warto wspomniec. 
Koniec podrozy (tak tak, zostalo juz tylko 13 dni) jest czasem nostalgicznych przemyslen i podsumowan. Co raz wiecej rzeczy zapisuje ostatnio w swoim Zeszycie Do Wszystkiego. ZDW to takie narzedzie, ktore w zasadzie kazdy podroznik posiada. Zapisuje sie tam adresy, maile, nazwiska, a takze wszelkie powazne informacje, ktore moga byc potrzebne w najblizszym czasie (numery ambasad, adresy hosteli, kody, rachunki, kosztorysy itp). Zapisujac dzis stwierdzilem, ze moj ZetDeWu jest w zasadzie pusty. Ot, z 10 malych stron zapisanych przez 11 miesiecy. Czesc tlumaczy istnienie Facebooka- tam zapisani sa znajomi, co wiecej maja przy swoich imionach i nazwiskach zdjecia, wiec wiadomo kto jest kto. Reszte wytlumaczylem sobie tak:
W ZDW zpaisuje sie rzeczy (po)wazne, takie ktore musimy wiedziec, ktorych nie mozna zpaomniec. Brak zapisow, oznacza ze nic nie musimy wiedziec, ze nic sie zlego nie stanie, jak czasem cos zapomnimy. Brak obowiazkow i zmartwien czyli... kolejny powod do rodosci!
Przez ostatnie dwa dni splywalismy Mekongiem z Luang Prabang, przez Pak Beng do Huay Xai. Tam przekroczylismy granice i dzis, radosnym Minibusem prosto do Chiang Mai, kulturowej stolicy Tajlandii (tak mowi Przewodnik, sam tego oczywiscie nie wymyslilem). W Pak Beng byl kiedys sklep z uzywanymi ksiazkami. Niestety (przynajmniej dla nas) wlasciciel Austriak zrobil swojej Laotance dziecko po czym zabral ja do Austii, zeby dziecko nauczylo sie wszystko robic rowno. Moj tata bylby zachwycony, ale w Pak Beng nie ma juz ksiazek...

środa, 10 września 2008

Rzeczy, ktore juz nie dziwia

Nie dziwi mnie, ze wsiadajac do autokaru widze plastikowe stolki polozone miedzy siedzeniami-autokar nie ma juz 48+1 tylko 68+1 miejsc.
Nie dziwi mnie, gdy w wystawionym przed wejsciem menu restauracji pojawia sie 'space pizza", czyli pizza z Marihuana lub Haszyszem.
Nie dziwi mnie gdy na jednym skuterze jedzie piecio-osobowa rodzina.
Nie dziwi mnie, ze 12 letnie dziecko pali papierosy razem z rodzicami.
Nie dziwi mnie, ze przed wejsciem do spozywczego musze zdjac klapki.
Nie dziwi mnie ze kierowca pojazdu naciska klakson mijajac kazdy pojazd/pieszego/krowe.
Nie dziwi mnie, ze krowy pasa sie na boisku szkolnym, ze leza na drodze krajowej i ze kapia sie w rzece razem z cala wsia.
Nie dziwi mnie, ze autobus nie zatrzymuje sie na przystanku dla autobusow tylko pod jakims hotelem.
Nie dziwi mnie bialy mezczyzna okolo piedziesiatki z zolta dziewczyna okolo szesnastki.
Nie dziwi mnie bialy mezczyzna okolo piedziesiatki z zolta dziewczyna, ktora na pewno urodzila sie mezczyzna.
Nie dziwi mnie, ze kazdy posilek jem w bardze/restauracji/na straganie. Ostatnia kuchnie mialem do swojej dyzpozycji w czerwcu w Nowej Zelandii.
Nie dziwi mnie, ze kawalek jezdni na drodze krajowej zsunal sie dwa metry w dol po wieczornym deszczu.
Nie dziwi mnie, ze moj kierowca podczas 6 godzinnej podrozy na zmiane pluje i beka. Nie dziwi, ale nie koniecznie cieszy.
Nie dziwi, ze do schabowego z ziemniakami dostaje w restauracji lyzke i paleczki.
Nie dziwi mnie, ze jak wstane rano to spotkam na ulicy setki mnichow z malymi koszykami an ryz.

Niech was wiec nie dziwi kilka ostatnich zdjec z folderu Laos i to, ze jutro bedziemy pewnie jedzili na sloniach!

piątek, 5 września 2008

Dialogicznosc blogiczna

Zatem

1. Wietnam mimo wszystko warto odwiedzic, zeby nie bylo. Ale jak juz sie jest w okolicy, to napewno warto wstapic do Laosu bo i ludzie mili i widoki ladne i pozniej mozna opowiadac: A
wiesz, kiedys jak bylem/am/isy w Laosie to...

2. Good Morning Vietnam wyslane do NG, w ogole galeria wybranych zdjec na samym dole albumu picasa, zobaczymy, a nuz (o? ale raczej to u) cos sie uda.

3. Numerki ma tylko kilkaset wybranych kobiet... ale jakich!:)

4. Slonie nie przyszly, ale widzielismy cos co podobno bylo ich kupami (przepraszam za slownictwo, ale odchody brzmia mniej sumpatycznie moim zdaniem), wiec chyba rzeczywiscie tam bywaja.

5. Gdzie jest "cianie" ?

6. Szesc z piec nie pogada bo zycia szkoda na takie glupoty.
Jestesmy w Vang Vieng. podroz- 180 km zajmuje 4 godziny. To i tak nic, kolejny odcinek, ktory zamierzamy pokonac- ok 170km do Luang Prabang to podobno minimum 7 godzin jazdy... Tymczasem w planach sporty wodne nad rzeka Nam Song (przy czym Nan to chyba znaczy rzeka wiec rzeka Song) .
Tan wpis sponsoruje deszcz, ktory zawziecie pada za drzwiami i uniemozliwia wyjscie z cafejki.
ps. Zamiescilem link o pamietnikow G. Orwella przerobionych na bloga. Ciekawie sie zapowiada moim zdaniem, z tym, ze tak sie zapowiada jedynie po angielsku.