czwartek, 1 czerwca 2017

Kiedy to się skończy?

Mam przyjaciółkę Annę, o której pisałem tu już co najmniej dwa razy. Urodzona w Australii pół Polka (mama), pół Portugalka (tata). Uroda taka, że mogła by być z połowy miejsc na świecie, ale na słowiankę jednak za ciemna. Poznaliśmy się w 2007 roku w Gwatemali. Oboje w podróżach dookoła świata, z tym że ona ze swojej nie wróciła do dziś. Okrążyła świat w kilka lat, pracowała wszędzie, osiedliła się na parę lat w Izraelu. Żyło i pracowało jej się tam dobrze, choć nie jest Żydówką.
W tym czasie widzieliśmy się raz w Tel Awiwie i kilka razy w Polsce. Gdy jej babcia z Warszawy umarła, została tu na trochę dłużej uporządkować sprawy. Przypomniała sobie, jak się mówi po Polsku.
Raz, w 2009 roku pojechała ze mną i z Olkiem na Wintercupy do Jurgowa (akademickie zawody narciarskie), gdzie z nowo poznanym panem wyciągowym bez połowy zębów dopingowała mi i Olkowi. Dogadywała się ze wszystkimi, była miła i uśmiechnięta, ludzie ją lubili. Była ze mną na Kasprowym Wierchu, podobało jej się w Polsce.
Anna mieszka teraz w Amsterdamie, więc zaproponowałem niedawno, żeby wpadła nas odwiedzić zanim salon zamieni się w pokój dziecięcy. Anna odpisała tak:

W wolnym tłumaczeniu znaczy to tyle co:
"Chciałabym Was odwiedzić, ale po ostatnim razie w Polsce... nie spieszy mi się z wracaniem. Krzyczeli na mnie, wyzywali i pluli z powodu koloru skóry, kiedy przyjechałam żeby odebrać polski paszport... Nie wydaje mi się żeby beżowi jak ja, byli mile widziani w Polsce teraz... Nawet jeśli mówimy po polsku. "