poniedziałek, 4 lipca 2011

Villazon - Uyuni - La Paz czyli kontrasty

Villazon, czyli granica Argentynsko-Boliwijska to inna planeta. Juz strona argentynska przypomina bardziej Boliwie. Indianie, a nie biali imigranci, balagan, stare autobusy, tradycyjne stroje, handlowanie wszystkim. Przejscie mostem przez graniczna rzeke szybko jednak rozwiewa watpliwosci. W Boliwii jeszcze starsze samochody, jeszcze wiecej wszelkiej masci handlu (na topie jest papier toaletowy z Argentyny), balganu, dziurawych drog. Widzialem tez kobiete bez zbednych zahamowan zalatwiajaca sie na ulicy. Troche mimo wszystko tesknilem za ta Boliwia, nie wyglada zeby zbyt duzo sie tutaj zmienilo od mojej ostatniej wizyty.
Niestety w zamecie imigracyjnym i z lekkiej obawy o aparat nie zrobilem tam zdjec, wiec musicie mi wierzyc na slowo.
Na dworcu autobusowym spotykam bardzo zmeczonych Nowozelandczykow, tych samych, z ktorymi mieszkalem w schronisku w Vallecitos. Maly kontynent ta Ameryka Poludniowa. Wsiadamy do pociagu. Bilet cztery razy drozszy niz w klasie najnizszej (czyli 50 pln za dziewiec godzin podrozy w pierwszej klasie), a w nim sami obcokrajowcy (nie-Boliwijczycy). Jest para Nowozelandczykow, trzech Argentynczykow i Daniela z ktorymi przyjechalem z Tilcary, kilkoro Niemcow, ktorzy wzieli sobie urlop od pracy w jakiejs religijnej misjii, puzonista z Ameryki z zona i kilka innych osob. Wikszosc jedzie to Tupizy, zeby tam zaczac wycieczka po Salarze. Ja z Federico i dwoma pozostalymi Argentynczykami dalej, do Uyuni, wycieczki sa zbyt drogie (poza tym ja juz jedna taka odbylem). Rozstanie, pomahanie, dojazd o pierwszej w nocy, hostel, lozko. Rano spacer po miescie, zeby zorientowac sie co i jak. Kazdy mowi, ze samemu na Salar sie nie da i ze trzeba wziac wycieczka. Taka jednodniowa wycieczka kosztuje okolo 100 pln, co jak na tutejsze ceny jest szalenstwem. Tak latwo sie nie damy. Idziemy z Federico zjesc cos na miescie i tam pytamy o jakies mozliwosci transportowe. Jest loklany bus, ktory jedzie do granicy Salaru i mozemy nim pojechac. Powrot? Jakos to bedzie. Kuba juz jakis czas temu udowodnil, ze na tej pustyni mozna zlapac stopa.

Wsiadamy w autobus, ktory zatrzymal sie dokladnie przed nasza restauracji i za 5 Boliwianow (ok 2,50pln) dojezdzamy do pustyni. Pisze te wszystkie ceny, zeby pokazac, jak roznia sie tutaj ceny dla turystow od tych lokalnych. Na granicy zaczynamy spacer, ale po kilku minutach przejezdza samochod z ludzmi, ktorzy cos tu robia i proponuja nam podwiezienie do Hotelu z Soli.

To okolo piec kilometrow dalej w glab pustyni, samochodem zawsze szybciej niz na piechote. Na pace pickupa zimno, ale pieknie. Nic sie nie zmienilo, moim zdaniem to jedno z najbardziej niesamowitych miejsca na swiecie.



Po kilku godzinach na miejscu zaczynamy spacer z powrotem. Po okolo godzinie, w delikatnej oddali widac jakis autokar. Federico zostawia mi plecak i kurtke i zaczyna biec. Nie biegnie zbyt szybko, bo 3600 metrow n.p.m. skutecznie ogranicza sprinterskie zapedy. Autobus go widzi i podjezdza po nas. Za kolejne 5 Boliwianow szczesliwi wracamy do Uyuni. Wycieczka pelen sukces.
 ZDJECIA Z SALARU
Pollo con arroz i papas fritas, prysznic w baños publicos i nocny bus do La Paz. Tutaj zatrzymujemy sie w hostelu Wild Rover i wlasnie przy okazji tego hostelu, bedzie nieco gorzko. A moze nie tyle gorzko, co po prostu inaczej. Dotychczas bylo romantycznie i niezaleznie, teraz bardziej masowo.

Wild Rover to hostel jakich wiele w Ameryce Poludniowej. Duzy, zarzadzany przez ludzi z ´zachodu´ (w tym przypadku Irlandczykow) , wszystko dziala. Cieply prysznic, pralnia, bar, wygodne lozka, duze pokoje, niemniejszy telewizor. Kuchni nie ma, zeby przypadkiem komus do glowy nie przyszlo sobie samemu gotowac. Hostel jest nieco drozszy od wieksozsci pozostalych, ale jako ze jestesmy w Boliwii, drogi i tak nie jest. Lokatorzy to glownie Anglicy i Irlandczycy (z tego co zdarzylem sie zorientowac Australijczycy wola Loki, podobna instytucje tuz za rogiem). Wiele osob nie wychodzi stad przez kilka dni. Bar, imprezy, spanie, seks. Jest wszystko. Jedzenie trzy razy drozsze niz w loklanym barze po drugiej stronie ulicy, ale to nikogo nie powstrzymuje. Tak jest latwiej. Na miejscu dziala bardzo efektywne biuro podrozy sprzedajace wycieczki do przeroznych miejsc. O cenach nie wspominam.
Jesli chodzi o mode, to Kamyki (klub Kamieniolomy w Warszawie mamo) moga sie schowac przy hostelowych outfitach (strojach, ubraniach). Polowa ma czapeckzi z daszkiem (wspominalem juz, ze slonca nie ma?), modne jeansy, bluzy, koszulki. Malo kto ma modna kurtke, wiec w nich nie chodza, chociaz jest lodowato. Piwo w barze do sniadania, trawka na obiad i kokaina na wieczor. Jakby taki hostel w nocy przeniesc do zupelnie innego kraju to sporo gosci mogloby sie nie zorientowac. Ludzie zostaja tu na dlugo, a jak juz trzeba wyjchac to moga zawsze ruszyc do kolejnego miejsca tego typu, Wild Rover ma swoje placowki w Peruwianskich Cuzco i Arequipie. Podrozowac jest bosko.


Ale zeby nie bylo, ja tez w tym hostelu spie (pierwsza koldra, a nie koc odkad wyjechalem z Sao Paulo), a wczoraj kupilem od nich wycieczke na damski wrestling (zapasy). Przedziwne, i zazwyczaj bardzo zabawne wydarzenie. Walki sa bardzo widocznie udawane, nie ma realnych ciosow, musze jednak przyznac, ze jak jeden zapasnik udawal ze bije glowa drugiej zapasniczki w sciane, to nie czulem sie komfortowo. Roznice kulturowe.
Gora Huayna Potosi cala w sniegu i niebezpieczna, a w boliwijskij dzungli podobno zimno (rozmawialem z dziewczyna, ktore z niej dzis rano wrocila). Przyznaje, nie wiedzialem, ze w dzungli moze byc zimno. W tej sytuacji w ciagu kilku dni ruszam nad jezioro Titicaca, a pozniej do Limy i dalej na Polnoc. Wolaja Ekwador i Kolumbia, kraje, w ktorych jeszcze nigdy z Pablem nie bylismy.

Zdjecia z wrestlingu i La Paz za jakis czas, problemy techniczne jak zwykle 

5 komentarzy:

trochebezsensu pisze...

żebyś w tym hostelu nie został;)

the r-town magic report pisze...

Wild Rover to nasza codzienność w r-town, człowieku-man komu ty chciałeś zaimponować? ;)

Anonimowy pisze...

Solar Uyuni- ja tam jeszcze pojadę!
a póki co ide zasnąc bez kokainy.kocham- mother

Jacaventura pisze...

w La Pazie za dlugo nie zabawilem, kup sobie talizman z plodu lamy.
Za to zatanczylem bredgensa na salarze ;)
http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/3278aa814d2bc0dd.html

Anonimowy pisze...

czemu nie:)