poniedziałek, 16 maja 2011

Jacht w centrum handlowym

Wizyta w SP to dla mnie przede wszystkim spotkania po latach. Gęsty opis bogatego życia wewnętrznego bohatera literackiego nigdy nie był moją mocną stroną, więc go pominę. Powiem tylko, że było sentymentalnie. Z chłopakami znamy się od 2003 roku, i mimo średniej spotkań raz na 4 lata, znów było tak, jakbyśmy nie widzieli się tydzień. Rafael zmienił pracę i chciałby się ożenić ze swoją dziewczyną (której już bardzo długo nie zmieniał). Mieszkają 200km od siebie, ona pracuje tam, on tu i ciężko coś z tym zrobić. Może za kilka lat, jak on awansuje i będzie mógł część tygodnia pracować przez internet. Felipe zmienił dziewczynę i mieszkanie, pracy nie. Żyją ze sobą już dość długo i mówią, że to prawie jakby byli małżeństwem. Formalizować nie trzeba. Obaj chłopcy, podobnie zresztą jak Sofia, planują przyjechać do Europy i odwiedzić Polskę. Trzymam kciuki za te plany.
























Jakby tego było mało dziś Franek T. przesłał mi zdjęcie z pożegnania na Powiślu. Łezka się w oku zakręciła.


W ostatnich dniach był grill, dwa mecze (nasi wygrali), irlandzki pub, urodziny w lokalu, targ staroci, pyszna feijoada, kaczka po amazońsku, spacery z Tobim (teraz  jest na działce, wcześniej patrzył na mnie z wyrzutem, jak rano nie wychodziliśmy) i spacery po mieście. 
Sao Paulo się w moich oczach przesadnie nie zmieniło. Różnica jest taka, że zwiedziłem więcej miejsc niż ostatnim razem. Centrum (okolice katedry) to dalej miejsce głównie dla biedoty. W ramach pokazywania kontrastów Monika wysłała mnie do dwóch centrów handlowych - normalnego (Bourbon) i ekskluzywnego (Cidade Jardim). Normalne wyglądało jak nasze.
W tym miejscu taka dygresja, że centra handlowe są trochę podobne do lotnisk, mocno eksterytorialne. O ile np. warszawskie Złote Tarasy doprowadzają mnie do szału, o tyle w Manili (Filipiny) tamtejszy mall był cudowną oazą spokoju i normalności. A tak naprawdę wszystkie które widziałem, niezależnie od kontynentu, były do siebie bardzo podobne. No, może z wyjątkiem tego ostatniego (Cidade Jardim). Luksus można opisać wieloma słowami, ale po co? Cóż, w sumie jest po co, profesor M. mówiła, że mam się uczyć rozpisywać, zamiast skracać. Tutaj nie będę jednak z tym walczył, napiszę tylko, że w jednym ze sklepów sprzedawano jachty.

























Sao Paulo jest olbrzymie. W metropolii mieszka liczba ludzi równa połowie mieszkańców całej Polski. Nie da się go ogarnąć i widzę, że nie radzą sobie z tym również mieszkańcy. Na przykład na drodze co chwila ktoś nerwowo zmienia pasy i zastanawia się, który zjazd/ulicę ma wybrać. Bez przerwy. SP jest też miastem kontrastów. Obok Cidade Jardim były fawele, pod luksusowymi klubami śpią bezdomni. Trafiłem w centrum do Edificio Italia, którego najwyższe piętro jest otwarte dla zwiedzających od 15 do 16. Efekt jest na kilku zdjęciach i na krótkim filmie o charakterze panoramicznym (żadnych wybuchów, rozbierania się czy zimnej wody)



Poza tym, w ostatnich dniach robiłem to, na co nie miałem za bardzo czasu w Warszawie – zastanawiałem się gdzie pojechać. Na razie wymyśliłem (i jak dobrze pójdzie jutro przystąpię do realizacji), że przez Porto Alegre pojadę do Urugwajskiego Punta del Diablo. Od Świętego Pawła, przez Szczęśliwy Port do Diabelskiego Czubka (Szpica). Z takimi nazwami nie może być źle. Jutro 18 godzin w autokarze, trzymajcie kciuki za moje ruchomości.

7 komentarzy:

olek pisze...

pierwszy!

byl pojedynek na reke z dziewczynami?

Franek pisze...

Chodziło mi po głowie, ale nie dało się dopchać przez potężne pokłady brazylijskiego testosteronu

Anonimowy pisze...

hmm, to długie niezmienianie dziewczyny brzmi wręcz jak coś niehigienicznego...
-sanepid

Anonimowy pisze...

trzymam za nieruchomości i ruchomości-mother

Anonimowy pisze...

No tak, miasto małe nie jest...
Uruguayskie plaże man, dobry wybór, tam podobno jest ok! MP

BaRhplus pisze...

trzymamy i czekamy na kolejne wpisy!

Anonimowy pisze...

Powodzenia na trasie! Fantastyczna podróż.

Myślę, że podróżowanie "bliskie" czy "dalekie" rozpoczyna się od tzw. "przełamania się" - wstać z fotela, odłożyć książkę podróżniczą, kupić bilet i przygotowywać się finansowo, językowo, mentalnie. Później przychodzi doświadczenie i kolejne wyprawy same się planują w głowie.

Ja, student, znajduję się nadal przed "przełomem". Wymagające studia pochłaniają czas i wszystkie siły. Uprzejmie proszę o kolejne wpisy - budują moją wiarę w spełnianie marzeń.

Pozdrawiam,
Matteo
Gdańsk