czwartek, 12 maja 2011

Sao Paulo - jet lag, bułki i pomarańcza (choć pomarańcz brzmiało ładniej moim zdaniem)

Na dworze w Warszawie 29 stopni, a ja chodzę w wojskowych spodniach (Zatoka Dwa, te same co w dookołaświecie), butach górskich i koszulce US Army. No trochę wstyd... Ubezpieczenie cztery godziny przed odlotem, znaleźć fotografa, zaskanować dokumenty, wyrzucić śmieci, oddać pilota od bramy, napisać do Ani, Marka i Taty o kluczach, zakręcić wodę, dopakować się. W plecaku, który jak zwykle waży za dużo, obok górskich spodni i puchowej kurtki leżą płetwy, maska, rurka i hamak. Paranoja. Ciepłych rzeczy będę mógł się pozbyć chyba dopiero po Ekwadorze, bo za radą Fiedersa rozważam odwiedzenie tamtejszych wulkanów. 

Buty zmienione za poradą M. M. bardzo dziękuję! 
Na Okęciu Mama i Mateusz, herbata i w drogę. W Monachium cztery godziny, kupiłem sobie słuchawki i małe perfumy ( bo jednak Rio, Buenos, Bogota...), niestety wcale nie bezcłowo. Na lotnisku w Monachium spodobało mi się, że wszystko ma swoje logo:


Lektura "Zrób sobie raj" M. Szczygła od mamy i w drogę. Książki, które mam (od mamy, Mateusza i Natalii plus przewodniki od siebie) ważą chyba z cztery kg, trzeba czytać szybko.


30A przy wyjściu awaryjnym, bo tam jest dużo miejsca na nogi. Myślałem, że wszystkich przechytrzyłem tym ruchem, ale w rzędzie obok jest miejsce dla kobiet z małymi dziećmi. Nie była to cicha noc...
Sao Paulo, piąta rano, miasto się budzi. Dla mnie to dziesiąta, więc przynajmniej z tym nie było trudno. Autobus 257, 3 linie metra, spacer i jestem na Rua Paris u Moniki. Z tym metrem to nie lada sukces – jest nieziemsko zapchane i poprzednim razem nie udało mi się wsiąść do niego z plecakiem w godzinach szczytu. U Moniki jak to u Moniki - cudownie. 7.30, jedzą śniadanie z córką. Najpierw dostałem swój pokój (który miałem dzielić z lalkami Rafaeli), później wręcz swój dom. Należy do brata Moniki, który akurat jest gdzieś indziej. Pierwsza rozmowa – o doktoratach, jak socjolog z socjologiem. Pierwsze wyjście z domu - z psem, do sklepu bo obiad. Wybrałem kurczaka, który smakuje jak wątróbka z niekurczaka, zamówiłem trzy kilogramy (tuziny?) bułek zamiast trzech bułek (błąd w porę naprawiony) i kupiłem pomarańczę, która miała być limonką. Herbata z pomarańczą brazylijską daje radę. Co dalej? Nie wiem, odsypiam i się zastanawiam. Tu jest dobrze.

24 komentarze:

olek pisze...

bylo wziac klasycznie. indyka.

powodzenia!

M pisze...

pomarańczę...

Anonimowy pisze...

nie tylko pomarańczę ale i Mariusza Szczygła...ale kocham jak dawniej-mama

Anonimowy pisze...

wiadomo, że lepiej byłoby kolektywnie, ale to jest tylko "Zrób sobie raj" ;)
N.

Anonimowy pisze...

Ten pies to młodsza wersja Markotnego, taki Markot reloaded! MP

Franek pisze...

ale wy się czepiacie! ;) w ramach nie możności spania o 5 rano poprawiłem. Pomarańcz nie bez oporów

Anonimowy pisze...

Franku,
Bardzo się cieszę, że wyruszyłeś w kolejną, długa podroz, bo znow bede miala co z zachwytem czytac :) Trzymam kciuki za Ciebie i Pablo II (niech tym razem sie nie zgubi) i juz czekam na pokaz slajdow po powrocie!
Buen Viaje y mucha suerte!
Matilda

M pisze...

niemożność piszemy razem :P

Franek pisze...

o 5 rano piszemy oddzielnie

Nothing is real. pisze...

sam fakt pisania o 5 jest sukcesem ;)

olek pisze...

wyglada na to, ze podczas tej wycieczki nie bedzie az tak slodko z komentarzami na blogu.

Franek pisze...

No wlasnie, najpierw na fb awantura ze nie pisze, a pozniej tu ze zle pisze. Opieprz goni opieprz.

Anonimowy pisze...

Nie ma lekko. Po powrocie zawsze możesz zapisać się na kurs z ortografii. Razem z Bronkiem ;)
N.

Anonimowy pisze...

no to kolejny raz w trasie :) czytam, śledzę i pozdrawiam. gośka.

Wuj pisze...

Dom za spacer z psem.. tak trzymać

Franek pisze...

Coś się stało, bo osatnie zmiany zniknęły razem z kilkoma komentarzami. Zaznaczam, że to nie moja cenzura, to google/blogger miały jakiś problem. Wujku, mam nadzieję że utrzymam te standardy do końca, ale może być ciężko

Aga :) pisze...

Witam, na tego bloga trafiłam przypadkiem w styczniu tego roku, jak byłam chora i z nudów "łaziłam" po necie. Okazuje się, że czasami warto chorować :P Od tamtej pory co jakiś czas tu zaglądam. Przyznaje się bez bicia, że wszystkiego jeszcze nie przeczytałam, ale za to obejrzałam każde zdjęcie. Tak mi się teraz przypomniał tekst, który dostałam do przeczytania na socjologii jeszcze na studiach. Autor wymienia w nim kim nie jest socjolog, np. nie jest ankieterem, ani pracownikiem socjalnym. Za to, po jego przeczytaniu nasunęło mi się na myśl kim jest socjolog, a mianowicie: "Socjolog to taki kulturalny paparazzi, dzięki któremu każdy może poczuć się jak super gwiazda". Uważam, że Twoje zdjęcia w cudowny sposób to pokazują. Pozdrawiam i życzę powodzenia :D

Anonimowy pisze...

mój zginął,ale ja tylko do znudzenia powtarzam że kocham i podziwiam- mama

Anonimowy pisze...

i jeszcze dodam,że wlaśnie wykluło sie piąte bocianiątko, czyli w Przygodzicach komplet...mother

Anonimowy pisze...

Fieders: Chciałem zakomunikować z dumą, że wpis przeczytałem!

Franek pisze...

Tomek, nie wierzę! Nie dość że pierwszy wpis i że przeczytałeś to jeszcze komentarz. Dobry moment, bo nawet sie w tekście pojawiasz. Dzis chyba napisze coś nowego, możesz zawsze pójść za ciosem (choć na action trzeba chyba będzie trochę pczekać)

Anonimowy pisze...

Francuz: piąty bocian w Przygodzicach, wracaj!!!! ;) MP

nanah pisze...

Poza tym, że czyta się świetnie, zainteresowały mnie te perfumy - tematycznie pasowałyby Ci Hermes Voyage:)

Anonimowy pisze...

Hej Franek,
trochę tak od czapy piszę, ale niezupełnie ;) Chciałam Cię zapytać - gdzie kupowałeś swoje niezawodne spodnie?
pozdrawiam, Magda
dzięki za blog! :)