czwartek, 10 kwietnia 2008

Z El Chalten na koniec swiata

W El Chalten specjalnie nam sie nie poszczescilo. Choc w sumie nie ma tego zlego. Jestem gotow zaryzykowac stwierdzenie, ze poznalismy troche prawdziwej aury patagonskiej. Przywital nas deszcz i chmury, po nich przyszla mgla, silny wiatr i drobny, klujacy snieg. Wszystko to drazni i chlodzi i nie sklania do wychodzenia z domu. Z drugiej strony tak to tam pewnie najczesciej wyglada. Sezon w Patagonii trwa trzy miesiace, od polowy grudnia do polowy marca. No, mozemy sie zgodzic na cztery. Ale poza tym okresem rejony takiej, jak El Chalten, sa raczej zupelnie opustoszale. Hostele i sklepy sie zamykaja, przyjezdni wyjezdzaja, turysci omijaja z daleka, a dni staja sie co raz krotsze. Cos mi to przypomina... No, a niektorzy musza tam zyc i nie jest wesolo. Jeden otwarty bar, trzy ulice na krzyz i pogoda bedaca esencja depresyjnosci. Pozniej przychodzi prawdziwa zima i jest przynajmniej bialo i ladnie, ale na to trzeba jeszcze troche poczekac. Sa takie miejsca jak Ushuaia (gdzie jestem teraz) czy Bariloche ktore sa zarazem kurortami narciarskimi. Tam sezony sa dwa. Tyle jesli chodzi o rzeczywistosc turystyczna Patagonii.
Przez dwa dni w zasadzie przemieszczalismy sie tylko na odcinku hostel-sklep-bar. Trzeciego dnia (w dniu naszego wyjazdu) przestalo wiac i snieg zlagodnial. Krotka wyprawa do Lago del Torres. Zachecam to obejrzenia krotkiego filmu (pierwsza produkcja w jezyku hiszpanskim).

Gdy wsiadalismy do autobusu chmury rozeszly sie juz na dobre i pierwszy raz zobaczylismy jak urodziwym miasteczkiem jest El Chalten...
4 godziny z powrotem do EL Calafate. Po drodze, na srodku pustkowia, kierowca zatrzymuje autobus i idzie do malego krzyza ukrytego za kamieniem. Kladzie tam plastikowa butelke (chyba z woda), kilka slow modlitwy szeptem i jedziemy dalej. Calosc trwa moze dwie minuty ale ma w sobie cos magicznego. Obok kilka podobnych butelek. W El Calafate od 22 do 3 w nocy. Jedzenie, bilard i pozegnanie z Anna Marie. Po tym jak ukradli jej paszport w Gwatemali wyrobila sobie nowy w Meksyku (podroz Gwatemala-Meksyk bez paszportu obfitowala w dosc nieprzyjemne przygody). Niestety ten paszport ma malo stron i juz jej sie skonczylo miejsce na stemple. Musi czekac w Buenos Aires na nowy zanim bedzie mogla opuscic Argentyne. A mimo, ze Ushuaia jest w Argentynie, to zeby sie do niej dostac trzeba przejechac przez Chile. O 3 rano wsiadamy w drugi autokar. Krotki postoj od 7.30 do 9 i kolejny bus. Na miejsce dojezdzamy okolo 20, po dwoch przejsciach granicznych i jednej przeprawie promem. Na promie widzielismy skaczace delfiny w kolorze bialo czarnym (nie byly to Orki, ale wygladaly troche jak ich miniatury). Przezycie magiczne. Na granicy z Chile zakaz przewozenia zywnosci. Przez Chile mielismy jechac tylko kilka godzin, ale to nikogo nie interesuje. Jablko zjedlismy, a ser postanowilem przemycic. Obiecuje przy tym, ze przez caly okres pobytu w Chile byl zamkniety szczelnie w plastikowej trebce. Kilka godzin a juz nielegal, polski kryminalista.
Tak wlasnie zaczyna sie nasza przygoda z Ziemia Ognista-Tierra del Fuego. To wyspa oddzielona od kontynentu ciesnina Magellana, nalezaca po polowie do Chile i Argentyny. Krajobrazy bardzo urocze, olbrzymie rowniny, pozniej pagorki, lasy i w koncu gory z osniezonymi szczytami. Przy drodze kuzynki Lamy (zapomnialem nazwy, ale to trzecie zwierze z rodziny znanych nam juz od dawna Lam i Alpac), zajace, owce, lis (w liczbie jeden jesli chodzi o moje obserwacje). Przysiaglbym tez, ze widzialem kilka mocno zarosnietych strusi, ale, ze wydaje mi sie to jakies nieprawdopodobne, to nie bede sie zarzekal. Sprawe przeanalizuje zatem i zdam dalsza relacje.
Franek i Pablo z najbardziej poludniowego miasta na swiecie.

10 komentarzy:

Anonimowy pisze...

To siee nazywa chyba viqunia, albo coss w tej podobie...

A tu wreszcie ciepły deszczyk sobie mzzy. Taki, po ktoorym drzewa dostajaa zielonej mgiellki na gallaazkach

Anonimowy pisze...

Franek a ja wczoraj bylam w Ogrodzie botanicznym we Wroclawiu i widzialam sto tysięcy naszych "centrali" i bardzo myslalam o Tobie.Kocham -mama

Anonimowy pisze...

Hombre, respeto, bez zawahania do tego ukropu - rewelacja!!! Troche wlaczona kamera odciela pewnie droge odwrotu...Zazdroscimy animuszu! M&B

Anonimowy pisze...

film rewelacyjny, szkoda tylko ze nie rozumiem co tam gadasz:)

Anonimowy pisze...

no tak ty wygrzewałes sie na plażach jak u nas bylo szaro i lało to jak u nas sie ladnie robi i sloneczko grzeje to u ciebie brzydko- sprawiedliwosc jednak istnieje:)
film super-nie mowiac juz o hiszpanskim
a u nas dzisiaj polowinki:)

sciskam wiosennie

Anonimowy pisze...

szaaaalony!:D
dawno nie zagladalem ale warto bylo

pozdro

Anonimowy pisze...

Franek,nie masz juz szamba panowie z gminy zmeliorowali cie do wodociągu w ulicy.Wracaj możesz już kąpać się do woli

Anonimowy pisze...

Owe jakże sympatyczne zwierzątko jest kolejnym z rodziny tak zwanych camelitos, do której, poza lamą i alpaką należy jeszcze wigoń i to co widziaeś, czyli guanako. Jeden z udomowionych przedstawicieli mieszka po drodze z El Calafate do El Chalten, przy niewielkiej cafeterii, przy której zatrzymują się prawie wszystki8e autobusy, chociaż pewnie teraz jest już troche większy niż w grudniu...

Szymon i Ania (Komando Foki - elpaistropical.blogspot.com)

Anonimowy pisze...

Twój balkon cały zas.....ny do budki wprowadziła się rodzina twoich szpaków,Ania powiedziała żebyś sam umył balkon bo śmierdzi Poniedzielskiemu,pa

Anonimowy pisze...

uhahahahah !! wyobrazam sobie,ze po wylaczeniu kamery wzmocniles reakcje na temat temperatury wody w ojczystym jezyku;)
podziwiam i czytam dalej:)
elwira