niedziela, 6 kwietnia 2008

Rene Fernandez Campbell

Tu gdzie teraz jestem to nie ma moi drodzy tak, ze sie pisze w internecie kiedy sie chce. Jak sa chmury czy inne bzdury, to sie czyta ksiazki lub chodzi na spacery... Ale zacznijmy od poczatku.
LADE to wojskowe linie lotnicze. W zasadzie tylko one lataja poza sezonem po Patagonii. Pobudka o 5 rano, kawa i autobus miejski numer 33 na lotnisko Newbery. W autobusie jedni wracaja z niedzielnej zabawy, drudzy jada do pracy, a jeszcze inni lacza te dwie formy aktywnosci. Check in i wraz z Pablem ostatnie spojrzenie na wschod slonca nad Atlantykiem, po drugiej stronie ulicy. (Beda zdjecia z malego aparatu). Wyciszenie samolotu pozostawia wiele do zyczenia, ale za to kanapki smaczne i obsluga mila.
Pierwszy przystanek to Puerto Madryn. Miasto nad oceanem, sa tu pingwiny, foki, a czasem i wieloryby. Nie zatrzymalem sie tutaj, a chyba powiniennem. Kolejny przystanek- Esquel. Zapytalem sie pani sprzedajacej bilety; co jest w Esquel. Odpowiedziala bez chwili wachania- nada (nic). To dlaczego sie tam zatrzymujecie? Nie wiem. W Patagonii odleglosci sa niebagatelne, a ludzi malo. Ogolnie Argentyna ma z grubsza tylu mieszkancow co Polska, a jest ponad osiem razy wieksza. Loty do poszczegolnych miejscowosci sa raz-dwa razy w tygodniu, normalne linie lotnicze lataja tam tylko w sezonie (ktory sie wlasnie skonczyl). W Esquel rzeczywiscie nie widzialem za wiele oprocz lotniska. Nikt nie wysiadl ani nie wsiadl... W koncu, po 5 godzinach docieramy do El Calafate.
El Calafate to dosc male miasteczko, brama do Parku Narodowego las Glaciares (czyli lodowcow). Jest tu slynny lodowiec Perito Moreno. Posuwa sie codziennie o jeden metr do przodu. Ta czesc z przodu z wielkim hukiem zwala sie co jakis czas do laguny. Krajobraz a´la Wladca Pierscienia, niesamowite odcienie blekitu lodu i wody. Jest to zarazem miejsce bardzo latwo osiagalne, mozna po prostu przyjechac autobusem pod same tarasy widokowe. Przyjezdza duzo ludzi.
Na tym wlasnie etapie poznajemy pana Rene Fernandeza Campbella. Rene Fernandez Campbell jest czlowiekiem, o ktorym nie udalo mi sie za duzo dowiedziec. Zdaja sie, ze bardzo kontroluje wszelkie informacje prywatne przenikajace do prasy czy internetu. Zarazem jego dwa nazwiska mozna zobaczyc na kazdej agencji podrozy w El Calafate. Pan Campbell wraz z rodzina kupil wiekszosc Parque Nacional de las Glaciares i calkowicie kontroluje wszelka turystyke w tym regionie (a turystyka ma tu bardzo powaznie dochodowy charakter). Ceny za wszelkiego rodzaju wycieczki sa bardzo wysokie. Wysokie jak na polskie standardy, o Argentynskich nie wspominajac. Pytalem sie w hostelu, czy dla Argentynczykow sa jakies znizki. Nie ma. Nie bardzo potrafie sobie zatem wyobrazic przecietnego Argentynczyka zwiedzajacego jeden z najwiekszych skarbow naturalnych swojego kraju. Po prostu nie bedzie go na to stac. Dlaczego- pytam w hostelu. ´Becouse it´s a fucking monopoly´ odpowiada zaloga bez chwili zawachania. W kazdym razie Rene Fernandez Campbell kontroluje tu wszystko, a ma tez duze wplywy (ktore powieksza) na Ziemii Ognistej (samo poludnie kontynentu, dzielone przez Chile i Argentyne).
Moi znajomi z Gwatemali (ostatni raz widziani w styczniu na innym kontynencie) mieli dojechali do El Calafate w srode. Ostatecznie byla to noc z czwartku an piatek-w ich autobusie znaleziono narkotyki, protesty na drodze itp. Do tego czasu musialem cos ze soba w El Calafate zrobic, a nie stac mnie bylo na wspieranie Rene przez caly tydzien. Wycieczek jest duzo ale sa naprawde poza zasiegiem przecietnego backpackersa. W autobusie z lotniska poznalem Holendra Martina. Udalo mi sie go namowic na ekspedycje plywajaca do pobliskiej laguny. Po drodze pytamy sie pewnej pani gdzie tu jest jakas plaza.
-Ale jak to plaza?
-No, zeby sie wykapac.
-Ale nie mozna sie kompac!
-Dlaczego, cos tu plywa w tej wodzie czy jak?
-No nie, tzn. w sumie plywa, plywaja kawalki lodu! Woda jest lodowata.
-No tak, ale on jest z Polski- odpowiada natymiast Martin.
-Acha, no chyba, ze tak. Plaza jest 200 m w tamta strone.
Moje pochodzenie bylo dla pani calkowicie wystarczajacym wytlumaczeniem calej sytuacji. Mysle, ze w jej wyobrazeniu, kazdy Polak zaczyna dzien od kapieli w lodowatym jeziorze lodowcowym. Poza kapielami (byly dwie), mozna w El Calafate bawic sie Friesbie z czarnym psem w czerwonej smyczy. Potrafi zlapac friesbie w locie i przyniesc z powrotem. Lapie rowniez w wodzie, mieszka nad plaza przy rezerwacie ekologicznym. W ogole w El Calafte mozna zawsze wyjsc na spacer z psami. Wystarzy wyjsc na spacer, a psy same sie znajda. W liczbie od trzech do szesciu przecietnie. Planeta psow.
Anna Marie z Australii i Revital z Izraela dotarly do hostelu America der Sur po polnocy. Nastepnego dnia we czworke (z Martinem) pozyczylismy samochod i pojechalismy nad Porito Moreno. Dzis z koleji byla wyprawa wielkim katamaranem po innych jeziorach lodowcowych i ogladanie rzeczy naprawde przepieknych. Wszystko to oczywiscie polaczone z solidnym zastrzykiem finansowym dla pana Rene Fernandeza Campbella. Rene z glodu nie umrze. Mam zdjecia, ale stad za bardzo nie da sie ich wyslac. W Patagonii lacza sa satelitarne, bardzo powolne i zalezne od pogody. Jutro ruszamy do EL Chalten skad zrobimy 2 dniowy trekking po okolicach gory Fitz Roy. Wszystko tu jest przepiekne, takze jestem nastawiony bardzo optymistycznie. Klimat jednak zupelnie inny niz dotychaczas, zimny wiatr, deszcz i bez nadmiaru slonca. Ahoj Przygodo!

5 komentarzy:

gosia pisze...

francuz,
przede wszystkim cieszy mnie powrot optymizmu! czytam ciagle. sciskam mocno.

Anonimowy pisze...

ja moglabym na takiej psiej planecie mieszkac... czekamy na zdjecia... psow oczywiscie ;)
sciskamy
b+m

Anonimowy pisze...

ja moglabym na takiej psiej planecie mieszkac... czekamy na zdjecia... psow oczywiscie ;)
sciskamy
b+m

Anonimowy pisze...

Jak dllugie bylly te kaapiele?

Anonimowy pisze...

Mam odpowiedź na swoje pytanie.
Dech zapiera!!!!!