środa, 12 marca 2008

2 tysiace mil na(nie?)ziemskiej zeglugi

Podroz z Uyuni w Boliwii do Sao Paulo w Brazylii trwala 6 dni. Zaczelo sie niepozornie. Autobus z Uyuni do Sucre, przez Potosi. Na pierwszym odcinku osob bardzo malo, komfort, spokoj itp. Tylko droga, ktora w samochodzie terenowym dawala posmak przygody, tu dawala posmak nudnosci i trzesienia wzroku. W Potosi wysiedli wszyscy, wiec razem z kierowcami poszedlem na plato completo- kurczak, ryz, frytki i slata. 3 zl. Niestety, ci co wysiedli wiedzieli co robia. W ich miejsce wsiedli bowiem robotnicy z Sucre pracujacy w okolicy. Syk otwieranych puszek piwa, tlok i wszechobecny zapach ciezkiego dnia pracy. Obok mnie siedzial Luis, ktory okazal sie calkiem komunikatywnym sucraninem. Codziennie dojezdza do Potosi 3-4 godziny do pracy (zalezy od ilosci deszczu i osuniec ziemi na drodze) i tyle samo wraca. Mile 4 godziny rozmowy uprzykrzone tylko robotniczym wyziewem Luisa. W sumie po 9 godzinach dotarlem do Sucre. Zapytalem sie policjanta gdzie jest hostel i zaprowadzil mnie pod same drzwi. Niemalze jak w Polsce...
Przy sniadaniu w hostelu poznalem dwie Francuski, dwoch Izraelczykow i Holendra. 4 wina, 2 gitary, jedna harmonia i gra muzyka.

Wystepy...

...oraz widownia


Na miradorze kilka przemilych godzin, by o 16 wsiasc w kolejny bus, do Santa Cruz. W owym autobusie o 16, upojne 16 godzin. Wazne, zeby zycie bylo zrownowazone, a symetria jest przeciez piekna...
Dojechalem rano, po 18 godzinach- osuniecia ziemi itp. W autobusie poznalem dwoch milych Amerykanow, ktorzy sprawiali wrazenie jeszcze bardziej zagubionych ode mnie. Ostatni miesiac spedzili w Sucre uczac sie hiszpanskiego i zapomnieli juz chyba, jak to jest sie przemieszczac. Zjedlismy pyszne indianskie sniadanie na bazarze (nie pamietam jak sie nazywalo, ale kosztowalo 2,30 zl). Na poczatku mialem w planach spedzic noc w Santa Cruz, a pozniej samolotem badz pociagiem ruszyc w dalsza droge. Los, w postaci wysokich kosztow przelotu i bezdusznych rozkladow jazdy pociagu, chcial inaczej.
Juz o 16 (ta godzina cos znaczy...) siedzialem na dworcu kolejowym w Santa Cruz. Pociag kosztowal 45 zl, byl klimatyzowany, mial telewizor i lunch na pokladzie. PKP? Podroz miala zajac 15 godzin, czulem ze moze to jednak byc 16... Bylo 26, intuicja zawodzi, jak to z niekobieca. Ok 6 rano pociag stanal na stacji typu stacja, sklepik i nic ponad to. W Australii nazywa sie to outbackiem tudziez middle of nowhere. U nas nie wiem, jedyne co mi przychodzi do glowy jest raczej niecenzuralne.
Rzeczywistosc stacyjno-stacjonarna
W owym miejscu spedzilismy kolejnych 8 godzin, przyczyna byla rolnicza blokada torow. Powstaly nowe przyjaznie, znajomosci. Zycie na stacji nie bylo nudne. Zaserwowano nam darmowe sniadanie, pozniej obiad, a kolacja byla juz blisko. O zmierzchu dotarlismy do granicy, po drugiej stronie widac bylo swiatla Brazylijskiej Corumby. Ze wzgledow finansowych spalem po stronie Boliwijskiej. Wentylator emitujacy poziom decybelii porownywalny do ciagnika rolniczego Ursus i karaluszek spadajacy na nos w srodku nocy. Budget travel.
Rano wizyta nad Pantanalem, super ladnym jeziorem z mega ciekawym ekosystemem... Spedzilem tam 5 minut, wiec nie potwierdze ani nie zaprzecze.


Gimnastyka Pantanal way


Sniadanie z para Boliwijczykow, ktorzy w wieku lat 30 kilku pierwszy raz przekroczyli granice swojego kraju. Jechali jednak tylko na granice, nigdzie dalej...
Sniadanie w Brazylii


Formalnosci na dworcu i autobus do Campo Grande. Rogerio, brazylijczyk poznany na slynnej boliwijskiej stacji, opowiadal zebym sie nie martwil, ze jak juz bede w Brazylii to wszystko bedzie dobrze, dobre drogi, punktualne autobusy itp. Po godzinie autobus sie zepsul i czekalismy godzine na nastepny.
Na tym etapie wpis ten moze sie juz wydawac monotonny. Moglbym np. przerwac i napisac ciag dalszy za jakis czas. Nie mniej, jak chyba mozna sobie wyobrazic, ta podroz na tym etapie byla juz bardzo monotonna i meczaca. Czytelnik ktory zatem zacisnie piesc i doczyta go do konca bedzie sie ze mna nieco bratal w cierpieniu, ktore, czego sie zupelnie nie spodziewalem, mialo dopiero nadejsc.

Cierpienie
Czekanie w klimatyzowanym, wygodnym busie brazylijskim moze byc czynnoscia calkiem przyjemna. Podrozuje aktualnie literacko z R. Kaplanem, ktory z koleji podrozowal akurat po Iranie w swej wyprawie na krance swiata. Niestety. Kierowca zbliza sie niebezpiecznie do telewizora i odpala show. Nie jest to film, jest to nagranie z brazylijskiego koncertu country. Chlopaki graja w jezyku calkowicie mi obcym. Graja glosno. Graja tak, ze zagluszaj mi literki. MP3 player nie pomaga, zeby zagluszyc country musialby rozsadzic mi bebenki. Mijaja minut, wlos sie jerzy, glowa boli, masakra. W koncu wybralem skwar na zewnatrz, mimo, ze przezorny kierowca-kat zabronil nam wychodzic. Po godzinie podjezdza drugi autobus. Gdy do niego wchodzimy leci Apollo 13, rodzi sie nadzieja. Niebezpieczny kierowca zbliza sie do video i nadzieja umiera. Tym razem puszcza nam zespol Christian Rolls (rowniez po portugalsku). Juz po chwili poznaje kunszt Rollsow. Abba przy nich, to szczyt kultury wysokiej. Juz po chwili wszystko zaczyna mnie bolec, rozdrazniony jakbym zjadl paczke drazy chinskich. Na Kaplana nie ma szans, probuje z mp3. Sting spiewa jak bardzo krusi jestesmy, zgadzam sie z nim calkowicie. W przerwie docieraja do mnie dzwieki bebnow Christian Rollsow. Sting zmienia strategie, i wysyla SOS to the world, ja wysylam do kierowcy. Przez chwile Rihanna prosi, by nie wylaczac muzyki. Przelaczam ja, to bylo naprawde niestosowne. Dalej Allanis Morisette sugeruje ze jest krolowa bolu. Chyba wiem kto jest jego krolem w tym momencie... Na koniec Magda Umer prosi o uciszenie serc (z bebnami Christian Rollsow w tle). Serce uciszone, bo chlopaki w koncu skonczyli grac. Na niektorych zawsze mozna liczyc.
Koniec Cierpnia

Do Campo Grande dojechalismy po 8 godzinach, czyli z dwiema opoznienia. Moj autobus stamtad do Sao Paulo powinien byl juz dawno odjechac. Czasem jednak pewne rzeczy sie udaja-spoznil sie 3 godziny wiec nawet troche na niego poczekalem. Rzutem na tasme ostatnie 13 godzin jazdy do wielkiej metropolii. W Sao Paulo juz tylko 3 linie metra w godzinach szczytu z dwoma plecakami. Tranquillo.

Pablo podbija metro w Sao Paulo


Spie u znajomych z Polski. To jest prawdziwy dom, karaluchy nie spadaja na glowe, ciepla woda pod prysznicem, no a przede wszystki rodzinna atmosfera. Bylismy tez na plazy. bylo cudownie, Nicnierobienie, potrzebowalem tego bardziej niz myslalem. Spedzilem tam tydzien, a dzis w nocy przejechalem do Rio de Janeiro. W Rio pada, Jezus spoglada zlany strugami deszczu, Pablo nie wychyla nosa z kieszeni.

15 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Troche moze docen i otworz sie na nowe dzwieki lokalne a nie siedzisz w tej skorupie mainstreamu jak stary dziadzia...stary dziadzia R.Wallace ma sie rozumiec

Anonimowy pisze...

marzysz za nicnierobieniem powiadasz...a mi sie marzy takie robienie!!!!! pozdro

Anonimowy pisze...

Rany, Franek, Twoje 'podszeby' też wysyłają SOS i ryczą mega głośno :)
A co do piosenek, które czasem tak idealnie wśpiewują się w sytuację, to ostatnio natknęłam się na jakiś fragment: 'you put the ocean between us'...

Anonimowy pisze...

moze masz klopoty z ortografia ale piszesz coraz ciekawiej!naprawde.ja wrocilam z wielkiej wyprawy ale na razie jestem jeszcze nieprzytomna i myli mi sie dzien z noca.Kocham jak dawniej-mama

Anonimowy pisze...

Podróż miałeś atrakcyjną bez wątpienia!Ale też bardzo poznawczą.W nawiązywaniu kontaktów i komunikacji miedzyludzkiej będziesz mistrzem po tej wyprawie:)
Pamiętałeś o kocie! Piękny brazylijski czarnuch-dzięki:)
Pozdrawiam - Scoiatolo

Anonimowy pisze...

zgadzam się w pełni z "kochająca jak dawniej". pierwszy raz głos zabieram, bo "nie lubię po próżnicy" jak mawiała prababcia, ale TO tu, no, hohohoooo! tak 3maj!

Anonimowy pisze...

Mam nadzieję,że robisz sobie notatki ze wszystkich przygod,zwlaszcza tych ktorych tu nie opisujesz.Mysle,ze bedziesz mial co robic kiedy wrocisz:)i ze na pewno znajdzie sie wydawnictwo ktore bedzie chcialo Twoja ksiazke wydac,bo masz talent. A bledy ortograficzne na pewno poprawi Moj Ulubiony Mistrz Mowy Polskiej.
Scoiatolo

Anonimowy pisze...

gwoli wyjaśnienia, błędy oczywiście dodają tylko uroku :>

Franek pisze...

podszeby i kilka inncyh poprawilem korzystajac z trzeciego dnia deszczu w Rio. Mistrz Mowy Polskiej ma chyba kilka wazniejszych spraw na glowie, pomogl mi juz w cierpieniu, o wiecej nie prosze :)

Anonimowy pisze...

widzisz,a jak to dobrze,ze sluchu wcale nie masz takiego dobrego,wyobraz sobie co by bylo gdybys tak wszystko slyszal idealnie;)I nie bądz taka maruda;>A.

Anonimowy pisze...

Upadlly anioll - mistrzostwo sswiata. Mam nadziejee, zze nie Ty go 'upadlless'

To proobka zastosowania holenderskiej ortografii do polskiego jeezyka. Oni nie wymysslali nowych czcionek dla swoich unikatowych dzzzwieekoow, ale zwielokrotnili czcionki juzz istniejaace, zzeby te dzzzwieeki oddacc w pissmie. Gllupio siee pisze, a i czyta pewno podobnie. Millego odpoczynku na llonie cywilacji.

Anonimowy pisze...

no i mialy byc zdjecia z tej niesamowitej podrozy i nie ma...a sa konieczne bo obawiam się ze moja wyobraznia nie najlepiej radzi sobie ze zlozonością tego obrazu

laby i ciepla zazdroszcze tu na święta nawrót zimy się szykuje (czyli szaro buro, ponuro i deszcz)

Franek pisze...

zdjecia dodane, dla wsparcia wyobrazni

Anonimowy pisze...

franco!

fragment o Christian Rolls - git!

fieders

Anonimowy pisze...

Miłych Świąt i wielu ciekawych wrażeń i spotkań.Pozdrawiam świątecznie - Scoiatolo