środa, 21 września 2011

Wpis z widokiem na Amazonkę

Wyspy San Bernardo

Z Tolu (okolicy wysp San Bernardo) pojechaliśmy do Guajiry. Lepszy autokar, noc w Santa Marcie, gorszy autokar, Taksówka z miejscowości Cztery Drogi (Cuatro Vias, były cztery bez żadnego matactwa) i samochód terenowy czyli trzy godziny trzęsienia "na pace" po drodze, której prawie nie ma. Wszystko po to, żeby poznać Indian Wayuu. Ci Indianie to nie jest łatwy kawałek chleba. W sumie jest ich około 400 tysięcy. Mieszkają jedną nogą w Kolumbii a drugą, nieco większą, w Wenezueli. A tak naprawdę to mieszkają u siebie. Preferują małe, rozstrzelone osady. Kilka domów i dość dużo kóz - ot typowa Wayuu wioska. My byliśmy w Cabo de la Vela, większej, rybackiej osadzie z centrum zdrowia i murowaną stacją policji, która wciąż czeka na policjantów. Możliwe, że przyjadą w grudniu, razem z prądem. 


typowa Wayuu wioska

Wayuu to dumny i waleczny lud. Naprawdę. Hiszpańscy konkwistadorzy i misjonarze wielokrotnie się o tym przekonali. Wayańskie świętowanie powstań niepodlogłościowych musi  zajmować pół kalendarza, bo tych mało nie było.  1701, 1727 , 1741, 1757, 1761, 1768... Pierwszą gwiazdkę w Riohachy (kolumbijskim Wayuu-mieście) obchodzono dopiero w 1945 roku.
Dziś Indianie nie noszą broni i nie chcą strzelać do wszystkich obcych. Mężczyźni chodzą w krótkich spodniach i t-shirtach, a obcym chcą głównie sprzedawać przeróżne rzeczy. Kobiety chodzą w takich jedno częściowych strojach, ja nie wiem jak to się nazywa. Przykład na zdjęciu z centrum zdrowia. Bywają dużo ładniejsze, ale nie zrobiłem im zdjęcia. Dlaczego? Bo się trochę bałem – indiańska duma pozostała. 


Ilekroć podchodziły do nas Wayuu-sprzedawczynie odczuwało się lekki niepokój. Zazwyczaj jak ktoś ci chce sprzedać chustkę czy torbę to podchodzi, uśmiecha się, zagaduje i później przechodzi do interesów z, jakkolwiek wymuszonym, ale jednak uśmiechem na twarzy. Indianki Wayuu mają inną technikę. Podchodzą ostrożnie w okolice twojego hamaka, leżaka tudzież krzesła. Bez słowa i z dość wrogą miną rozkładają swoje produkty. Później przez parę minut nic się nie dzieje, w powietrzu czuć napięcie kolejnego zrywu niepodległościowego. Do powstania zazwyczaj nie dochodzi, a Indianki w końcu sugerują żebyś coś od nich kupił. Bez uśmiechu, bez podlizywania się i z lekko zastraszającym spojrzeniem. Wayańska szkoła marketingu robi wrażenie.

Z Cabo, przez fabrykę soli i trzy kulki lodów w Riohachy, do Tagangi. Taganga to bardzo popularna wśród zagranicznych turystów nadmorka miejscowość obok większej Santa Marty. Podobno ma przydomek „wyjedź jeśli potrafisz”. Mi do głowy przychodzi raczej „posiedź, jeśli potrafisz”. Plaża nienajładniejsza, nurkowanie (z którego miejscowość słynie) bez rewelacji, a sprzedawcy narkotyków wszechobecni. Sekretem Tagangi są chyba właśnie te ostatnie i życie nocne, ale nie byliśmy przekonani. Dwa dni, pizza, ryba, ostatnia kąpiel w ciepłym morzu i ostatnia karaibska potańcówka. Pora ruszać do Brazylii. 
Na pizzy, indianie z parku Tayrona
Samolot do Bogoty, na pokładzie kawa Juan Valdez, choć to tanie linie, noc w łóżku z prawdziwym materacem i kołdrą, pożegnanie z Karoliną i Aliną, samolot do Leticii, emigracion kolumbijskie, imigracion brazylijskie. Kupić bilet na łódkę, kupić hamak, owoce i wodę na drogę, przypadkowe spotkanie z para Holendrów, których ostatni raz widziałem w Ekwadorze dwudziestego ósmego lipca.  Następnego dni trzeba wstać rano, zająć dobre miejsce w kolejce na łódkę. Im wcześniej, tym dalej od silnika i toalet. Nie ma kajut, jest rurka do zawieszenia hamaków. Bardzo wielu hamaków. 

Na statku życie płynie swoim tempem. Śniadanie, obiad, kolacja, wędrujący krajobraz za „oknem”, postoje w różnych portach. Wsiadają i wysiadają ludzie, panele słoneczne, owoce, materace, stalowe rurki. Wieczorami kobiety zajmują się dziećmi a mężczyźni oglądają telenowele na górnym pokładzie...

Po krótkim czasie wszyscy się kojarzą. Są różne „dzielnice”. Ja mieszkam z trzema Kolumbijczykami, Francuzo-Walijczykiem Jamie'm i Niemką Anią. Niedaleko nas jest Brooklyn, czyli Haiti. Haiti wstaje ze słońcem, a Hip-hop razem z Haiti. Codziennie budzimy się (zasypiamy zresztą też) do czarnych rytmów. PŁYNIEMY AMAZONKĄ! 



Trzej Kolumbijczycy to główni partnerzy do rozmowy. Ostatnie podrygi hiszpańskiego i ciekawe życiorysy. Juan Pablo (inżynier przemysłowy, 33), Juan „Choco” (prawnik, 28) i Oscar (ekonomista, 26 lat). Cała trójka trochę zaprzecza stereotypowi kolumbijczyka podróżującego, który sobie wyrobiłem. Sami zresztą podkreślają, że pewnie dlatego się kolegują. Wyjechali z Kolumbii na 100 dni poznać swój kontynent. Pochodzą z Ibague aczkolwiek poznali się w Bogocie, przez różnych znajomych. Cała trójka nie jest dziećmi bogatych rodziców, a to właśnie ze stereotypem zupełnie się rozmija.

Juan Pablo jest najstarszy i nie jest to jego pierwsza podróż. Był już w Ameryce Centralnej oraz dwa razy w Europie (zima w Moskwie i Petersburgu zrobiła na nim wrażenie). Rodzice rozwiedzeni, dwie siostry (jedna w Argentynie druga w Kolumbii). Cała pięcioosobowa rodzina mieszka osobno, a Juan musi często pomagać rodzicom finansowo. Nie lubi tego, uważa, że to ich wina że im nie idzie. Po liceum zdał na studia na uniwersytet Los Andes w Bogocie, ale nie miał pieniędzy żeby opłacić studia, mieszkanie, jedzenie. Uniwersytet w jego rodzimym mieście zaproponował mu stypendium naukowe (na podstawie wyników egzaminu kończącego liceum), więc został tam na pięć lat - tyle trwał licencjat. Po studiach od razu przeprowadził się do Bogoty, z czasem dostał dobrą pracę i poznał dziewczynę, z którą mieszkał przez cztery lata. Trzy miesiące temu rozstali się, on odszedł z pracy, zrezygnował z wynajmowania mieszkania i ruszył w drogę. Z dziewczyną, podobnie jak z pracą, nie było mu dobrze. Chce robić coś innego, sam mówi, że ta podróż to rodzaj ucieczki i ma nadzieje, że wyniknie z niej coś dobrego. Myślę, że mu się należy.  


Choco (podobnie jak Oscar) jest pierwszy raz w podróży (nie licząc Wenezueli, gdzie jeździł do dziewczyny). Wygadany, po czterech dniach znał chyba wszystkich na łódce. Spotyka się z 30-sto letnią kolumbijską aktorką, matką ośmioletniego dziecka. Nie jest pewien tego wszystkiego. Typ filozofa, aczkolwiek pracuje w samym centrum bardzo konkretnego świata - w Pałacu Sprawiedliwości w Bogocie. Kiedy był mały rodzice umarli na raka i wychowała go starsza siostra. Pomogła mu opłacić pierwszy rok studiów, dalej radził sobie sam. Po podróży obiecuje sobie wiele, bardzo chce dogłębnie poznać swój kontynent – prawo i realia życia w krajach Ameryce Południowej. 100 dni... Oprócz grubej książki o badaczu Amazonki ma ze sobą Dzienniki Motocyklowe. 

Oscar jest najmłodszy (czyli w moim wieku) i to się czuje. Nieco jeszcze naiwny, ale bardzo inteligentny i dociekliwy. Zderzenie ze światem na pewne będzie ciekawe. Mieszka z rodzicami, wykłada ekonomię na uniwersytecie w Bogocie. Po 100 dniowej podróży razem z Choco lecą do Australii uczyć się angielskiego, a później Oscar myśli o doktoracie gdzieś w Europie. Bardzo chciałby napisać kiedyś ważną książkę naukową. W ramach przygotowań chce w podróży spędzać godzinę dziennie na pisaniu swoich przemyśleń. Pisze starannie.


Po czterech dniach dotarlismy do Manaus. Niesamowite miejsce. Prawie dwumilionowe miasto w środku gęstej dżungli. Wielki port po którym pływają tankowce 1500 kilometrów od oceanu. Miasto, które wybiło się na kauczuku w dziewiętnastym wieku. Pierwsze w całej Brazylii oświetlone prądem z powalającą operą na 701 osób (Teatro Amazonas).
Pablo w teatrze z Lego
plaża w Manaus
W niedzielę byliśmy popływać w rzece, we wtorek lecę do Sao Paulo.

Zdjęcia z Kolumbii (trochę nowych)
Zdjęcia z Amazonii

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

No wreszcie! popłynęłabym tak Amazonką i pokołysala się na hamaku.
Jak Ty wrócisz do normalnego życia..?
Zdjęcia cudne!
mama

WUJ pisze...

AdidaZ mnie powalił na kolana.

Jacaventura pisze...

Najlepszy środek lokomocji dalekobieżnej zdecydowanie !

Anonimowy pisze...

Dziekuje za mozliwosc uczestniczenia w Pana podrozy i link do bloga Kuby Fedorowicza. Bardzo załuje, ze za pare dni juz koniec i trzeba bedzie troche poczekac na nastepne (bo na pewno beda). Mam takie pytanie: czy jest cos, czego bardzo brakuje podczas takich podrozy? Alina Kotnarowska

the r-town magic report pisze...

Fantastyczne historie!!! Te ludzkie z tego statku przede wszystkim! Zdjęcia też bez dramatu...

Gosia pisze...

a podobno to nieoparte na faktach? - http://www.imdb.com/title/tt0083946/

Hmm, może jednak :)