wtorek, 24 maja 2011

Rozmowy przy zupie 1

Przedwczoraj nie było warunu. Okazało się, że jak fale są małe, to wcale nie jest łatwiej tylko się po prostu nie da. Co gorsza, następnego dnia też go nie było. Ja to mało piwo, ale lokalesi (tj. Urugwajczycy) przyjechali do Diabła na weekend i co? Spacery, muszelki, dzikie plaże. Bursztynów chyba nie ma. Kirky – Australijczyk, który jest moim trenerem i użyczaczem deski, powiedział, żebym teraz odpuścił a wrócił do tematu w północnym Peru i Ekwadorze. Myślę, że wie co mówi - podróżuje po Ameryce Południowej (autobusy i tramwaje, dworce, perony, hale odlotów) z wielką deską surfingową. Był z nią nawet w Boliwii, w której o ocean ciężko. Jest determinacja.

W związku z aurą zrobiłem pomidorową. Szczerze mówiąc nie była to pierwsza pomidorowa na kontynencie, ale tamtą pozostawię w sferze prywatnej. Myślę też, że nie będzie to ostatnia, więc pozwoliłem sobie zaryzykować taki mały cykl.
Do pomidorowej zasiedli Anglik, dwóch Australijczyków, Angielka, Koreańczyk i Mężczyzna O Pochodzeniu Skomplikowanym (MOPS). 

Anglik (Dan) miał firmę która zajmowała się czyszczeniem dywanów w Manchesterze. Przyszedł kryzys i ludzie wolą brudne dywany niż jego usługi. Razem z dziewczyną spakowali plecaki i wyjechali do Ameryki Południowej na rok. Ostatnio pracowali na ekologicznej farmie w Urugwaju - doisz krowy, pracujesz na polu, robisz sery itp. Ich było dwoje, przyjechała trzecia osoba i ktoś musiał zwolnić miejsce."I was happy to let her stay" powiedział  Dan odnośnie swojej dziewczyny dojącej krowy. Teraz jeździ sam po Urugwaju, a z wybranką serca spotka się za kilka tygodni w Foz de Iguazu.

Pierwszy Australijczyk to Tom. Ma 25 lat, pracował jako kurier w czymś podobnym do DHL. Jest fanie, bo dają ci duży samochód i jest czym jeździć na plażę w weekendy. Podróż do Ameryki  Południowej to jego pierwszy wyjazd za granicę. Miało być na długo, ale mówi że chyba funduszy wystarczy  mu tylko na cztery miesiące. Przez pierwsze osiem tygodni w BA jadł trzy razy dziennie w restauracjach, a ma prawie dwa metry wzrostu i adekwatny apetyt. Nikt mu nie powiedział, że tak się nie podróżuje. Teraz powoli się uczy i odpoczywa w Punta del Diablo.

Koreańczyk (imienia nie byłem w stanie zapamiętać) podróżuje od piętnastu miesięcy. Zaczął w Azji, przejechał przez Biski Wschód do Europy a stamtąd do Afryki i do Ameryki Południowej. Codziennie rano ćwiczy jogę. Zmęczył się już imprezami i gonieniem za wszelkimi atrakcjami turystycznymi, ale nigdy nie znudziło mu się gotowanie. Widziałem go w akcji, traktuje sprawę poważnie. Powiedział mi, że mięso do zupy powinno się zawsze smażyć przed gotowaniem. Człowiek uczy się całe życie.  Nie jest do końca zadowolony z couchsurfingu. Mimo wielu pozytywnych rekomendacji na swoim profilu często miewa problemy ze znalezieniem gospodarzy. Azjatyckie dziewczyny takich problemów nie mają. Przykra sprawa, uprzedzenia nawet w tak otwartej, różnorodnej społeczności.

Drugi Australijczyk, Kirky (41 lat, a wygląda i zachowuje się na jakieś 25) jest byłym chłopakiem Angielki (Shana, która ma amerykański i irlandzki paszport, angielskiego nie). Byli razem osiem lat, ale rozstali się kilka miesięcy temu. Przyczyną (o której powiedział mi później), było to że on nie chciał mieć dzieci. Uważa że jest za stary. Jest operatorem koparki w Anglii, dość regularnie bierze kokainę i ogólnie mało poważnie podchodzi do życia. Nie myśli, żeby był odpowiednim materiałem na ojca. Ona tej argumentacji nie zaakceptowała. Więc teraz, już jako niepara, jeżdżą we dwójkę po kontynencie. W ten weekend ona leci do rodziny do Stanów, on wraca do Angli. I tyle, koniec.

Tom, Kirky i Shana
MOPS na początku przedstawił się jako Rosjanin. Kiedy dowiedział się, że jestem Polakiem rozwinął wątek. Jego rodzice są z pochodzenia Uzbekami, urodził się na Syberii. Pierwszych 10 lat mieszkał w Rosji, później w Nowym Jorku. Ostatnie sześć lat służył w amerykańskiej armii. Był na misjach w Iraku i Afganistanie. Po tym pierwszym, czasem jak prowadził samochód w domu i widział coś na drodze, gwałtownie zjeżdżał na bok w obawie, że to mina. Po Afganistanie to już zupełnie nie lubi nigdzie chodzić i nic dźwigać. Lubi Helikopter w ogniu, Jarheada nie widział. Zastanawia się co robić w życiu, wypytywał co my robimy. Na razie ma pomysł, żeby założyć hostel w jakimś bardzo dziwnym miejscu, na przykład w Kongo. Ale to jeszcze nic pewnego.


Wczoraj z parą australijko-angielską przejechaliśmy do La Palomy. Jesteśmy jedynymi klientami w hostelu (oni śpią w dwójce, a ja mam pokój pięcioosobowy dla siebie). Z Palomy w sezonie można robić sobie wycieczki do Cabo Polonia - tam czekają Lwy Morskie i inne dziwy. Problem polega na tym, że w mieście nie ma teraz innych turystów i nikt za bardzo nie chce nas zabrać na tę wycieczkę. Walka trwa. Dziś w nocy spałem w śpiworze pod kocem, w kalesonach i koszulce z wełny nowozelandzkich owiec. Z ta zimą to jednak tutaj nie żartowali. Fali ciągle nie ma, Kirky zaczyna wpadać w depresję, na plażach tylko martwe foki i pingwiny.


Kilka  nowych zdjęć w albumie




18 komentarzy:

M pisze...

"I was happy to let her stay" - ciekawe czy ona też była taka happy

Anonimowy pisze...

Megafon wpis. "Widziałem go w akcji, traktuje sprawę poważnie." To zdanie mi się bardzo spodobało. Ale najgorzej z tym mrozem. Opatulaj się i uciekaj do B. Aires. Martin Palermo.

Anonimowy pisze...

lubie pomidorowa i ten wpis.
m.

Anonimowy pisze...

czytamy. jest klimat. :)
Olga i Mikołaj

Anonimowy pisze...

zjadłabym pomidorową. ściskam z biura. Aga

Anonimowy pisze...

Oczywiście czytam i oczywiście życzę Ci super wyprawy.Podziwiam Cię za tę otwartość na świat i ludzi:). Czy w Diablo nie ma kotów?:) Albo wiewiórek, czy czegoś "w podobie"? Czyli jak poprzednio uprasza się o fotografie mniejszych i większych kotów świata.

Pozdrawiam - Scoiatolo

Franek pisze...

kotów nie spotkałem, teraz w hostelu też tylko mały pies. Pochowały się, za zimno

olek pisze...

dobrze, ze zabrales bielizne z nowozelandzkich owiec. moze jak ktos nowy przyjedzie, to nawet z toba zamieszka w pokoju.

Franek pisze...

nie zamieszka, kalesony mam klasyki

Anonimowy pisze...

Londyn pozdrawia Urugwaj z drogi do Warszawy chyląc choła mistrz stylowi!

Franek pisze...

Jak Londyn chwali styl to Urugwaj się już bardzo usmiecha (choć leje, niczym na jesiennej wyspie). Bazchmurnowulkanicznych lotów

Anonimowy pisze...

W Gdańsku jest w miarę ciepło i słonecznie. Pięknie truskawki rosną, bo deszcz czasami pada późnymi wieczorami. Szkoda tylko, że sesja na studiach nadchodzi i nie da się korzystać z życia. Koszmarny okres zaliczeń. Zazdroszczę możliwości ucieczki od takich nieprzyjemności.

Pozdrawiam,
życzę ciepła i pogody ducha!
Mateusz

Anonimowy pisze...

was wszystkich tam chyba najbardziej łączy to ,że zastanawiacie się co dalej robić w życiu...?

Anonimowy pisze...

a kto ci robił pierwszą pomidorową, no kto?
mother

Anonimowy pisze...

jeden z moich ulubionych fenomenów podróży: nawet opowieść o braku wiatru i zupie pomidorowej może być fascynująca... ;)
powodzenia w poszukiwaniu fali,
ka

malina pisze...

Wreszcie dowiesz się co to znaczy czekać na wiatr... a to zajęcie wbrew pozorom bywa często bardziej angażujące niż samo używanie wiatru ;)
Ja bym swoją zupkę nazwała 'flauta'

szymon pisze...

Dobrze, że masz czas czekać na warun - bo gorzej jak lecisz gdzieś na 2 tygodnie i nawet raz nie ma falek...Pozdro i trzymam kciuki! Sz

Jacaventura pisze...

mi na szczęście nieprzychylność obsługi lotniska w meksyku pomogła w dokonaniu wyboru kierunku podróży, pojechałem najpierw na północ do amazonki i w peru nawet wtedy tez bylo cieplo na serfa, do patagonii juz dotarlem na wiosne, i tak pizdzilo, zima bym nie dal rady. no chyba ze z nowozelandzkim owcotexem :)