Nicnierobienie w Urugwaju nie różni się przesadnie od nicnierobienia gdziekolwiek indziej. Ewentualnie widokiem z okna, i nazwami pierwszych kilku kanałów w telewizorze, ale poza tym jest tak samo - książki, filmy, internet.
W La Palomie, w dniu w którym mieliśmy odwiedzić wspominane już lwy morskie, z nieba lunął bardzo zacięty deszcz. Lwy musiały się obejść bez nas, pojechaliśmy do Punta del Este. Punta (bo tak się mówi, wszyscy i tak wiedzą, o które chodzi) to taki kurort na skalę kontynentalną. Dość ładne plaże, mnóstwo wieżowców, świecące kasyna, drogie sklepy itp. Nie powinno być niespodzianką, że o tej porze roku prawie wszystko zamknięte, na plażach tylko mewy, rolety spuszczone, sklepy zamknięte, restauracje niemrawe. Fale nawet się zrobiły, ale było tak zimno, że zabrakło determinacji.
| słońce pokazuje siebie, Kirky pokazuje pupę. La Mano (dłoń) w Punta |
Główną atrakcją stały się posiłki. Shana (już-nie-dziewczyna Australijczyka, 28 lat) jest z zawodu, jak i z wykształcenia, szefową kuchni. Mimo wakacji nie odpuszcza. Nasze dni zamieniły się w godziny wyczekiwania na kolację. Shana nigdy nie zawiodła. Teraz jesteśmy w stolicy Urugwaju, już-nie-para śpi w hotelu (a nie hostelu) – koniec kolacji, będę tęsknił. W poniedziałek rozstanie (tak ich, jak i moje z nimi), ostatnie tango w Montevideo. Ona leci do USA pracować w restauracji z gwiazdką Michelin (podkreślała tę gwiazdkę intensywnie, a ja nie wiem jak to do końca napisać), on do Bristolu operować koparką, ja do Buenos Aires odwiedzić znajomych.
Dziś o 5 rano do pokoju wrócił jeden z dwóch Brytyjczyków. Chłopaków chyba mocno poruszyła przegrana Manchesteru, bo ciężko im było ustać na nogach. Przez pół godziny Brytyjczyk przeżywał, że zgubił Dan'a (drugiego Brytyjczyka) i bluzę (Jumper). Później wrócił Dan, który co prawda też zgubił bluzę, ale cieszył się, że nie zgubił siebie. Później chłopaki cieszyli się, że udało im się odnaleźć nawzajem, a reszta pokoju cieszyła się, że jak już się sobą nacieszą, to może w końcu pójdą spać. Dużo radości w pokoju numer sześć.
W Urugwaju, jakkolwiek nie spotkałem wielu turystów/podróżników jako takich, to wśród nich znalazło się dość dużo mieszkańców tego kontynentu. Głównie Brazylijczyków i Argentyńczyków, ale też Meksykańczyków, Kolumbijczyków czy Chilijczyków. Wbrew pozorom, wcale nie jest łatwo o takie spotkania w hostelach w innych krajach. Co zatem przyciąga ich do Urugwaju?
Urugwaj ( z perspektywy kilku miejsc w których byłem), to taki kraj, w którym jak wejdziesz na pasy, to samochód cię nie rozjedzie. To kraj, w którym w wielu miejscach można bezpiecznie chodzić nawet po zmroku, w którym dzieci jeżdżą same autobusami do szkoły, w którym ani śmieci ani bezdomni nie zalegają w nadmiernych ilościach na ulicy, w którym ceny produktów są napisane na metkach i w którym większość ludzi umie czytać i pisać. Nic egzotycznego chciałoby się powiedzieć. Błąd. Tak właśnie wygląda egzotyka w perspektywie latynoamerykańskiej.
| Urugwajska beztroska nie na wszystkich buziach |
Tutaj muszę tylko dodać, bo na pewno ktoś się przyczepi, że Chile i Argentyna to też nie jest do końca to, co ja bym nazwał Ameryką Łacińską for real.
6 komentarzy:
właśnie miałam się skarżyć na facebooku, że coś długo nic nie piszesz. ale widzę, że nadal jest dobrze, bezpiecznie, ładnie i przyjemnie, więc nie mam się o co martwić. I coraz fajniej Ci idzie to pisanie, naprawdę (co chwila się uśmiecham do monitora!).
Buuziak Franiu, trzymaj się!
Mistrzowski ten urugwajski klimat. No i ukłon w stronę Sultans of Ping FC - tu łzy w Basi i moich oczach...
Fieders: Franco, kawałek o fanach futbolu jest do cytowania. Takie lubię, choć mało podróżniczy ;)
fota z paluchami wygrywa w galerii obecnie!
Dziekuję za ptaki. Miło sie dowiedzieć, że bez formalizmów europejskich pomiędzy Brazylią i Urugwajem normą jest "wolny przepływ towarów, usług i ludzi"
I to bez parkometrów
podoba mi się zacięty deszcz.Nie że zacina tylko że zacięty...Uparl się opad urugajski na ciebie...mother
Prześlij komentarz