wtorek, 6 maja 2008

Wellington, were the Legends are born

Craig za 20 dolarow (tj. sniadanie i lunch) dowiozl mnie bezpiecznie do stolicy. Za zaoszczedzone 80 kupilem sobie jeansy, poprzednie jak zapewne pamietamy polegly na latynoskiej ziemi. W Wellington zatrzymalem sie u Keitha, bylego sublokatora brata, poznanego w Dublinie 3 lata temu. O stolicy mozna opowiadac duzo, lepiej jednak zobaczyc produkcje filmowa. Zeby nie bylo, ze sie obijalem (film w jezyku angielskim glownie).

Dalej promem na poludniowa wyspe. Pogoda paskudna, ale delfiny i tak przyplynely! :) W Picton chcialem zanurkowac na wraku wielkiego statku pasazerskiego Michail Lermotow, ale z powodu pogody co najmniej do weekendu nic sie nie dzieje. W zwiazku z tym wyladowalem w Nelson, bramie do parku narodowego Abel Tasman. Jutro Kajaki.

11 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Jednym zdaniem - żegnajcie strusie Nandu, witajcie Kiwi. Zgaduję, że cywilizacja tylko tymczasowo.

Anonimowy pisze...

od zarzutow obijactwa to cie nie uchroni nawet ta multilingwistyczna produkcja filmowa:D obijactwo ma sie we krwi i juz

Anonimowy pisze...

To nakrec sam taki film! Oburzony fan ;)

Anonimowy pisze...

Francuz jaka masz grzyweczke;p jestem pod wrazeniem.A.

Anonimowy pisze...

No rzeczywiscie sexy włosy! :D
M.

Anonimowy pisze...

wiecej filmow!:)
trzym sie!

Anonimowy pisze...

Ja wyciągam wnioski i biorę się do nauki języka. Może też wbiegnę na ursynowksą górkę, żeby mieć swój Everest.

Anonimowy pisze...

Ciekaw jestem --- jeżeli my teraz mamy nów Księźyca - To co jest tam po drugiej stronie???

Anonimowy pisze...

też się ostatnio nad tym zastanawiałam...ale nic mądrego nie wymyśliłam oczywiście:).
Franek napisz coś o księżycu!

Anonimowy pisze...

napisz napisz bo tu tydzień mija i nic...i to obijactwo to jednak z ciebie wychodzi:)

Anonimowy pisze...

kup mi cos ladnego na urodziny,skoro o zyczeniach zapomniales;p A.