piątek, 23 listopada 2007

Havana-> fly Cubana


Wczoraj, w środę rano, zjadłem śniadanie z Ricardo(na zdjęciu). na ulicy Campanario w centrum Havany. Poszliśmy na ostatnia przechadzkę po mieście, wymieniłem trochę pieniędzy i spotkaliśmy się z człowiekiem który miał mnie podwieźć, Kosztuje 13 pesos convertibles (normalna taksówka 25), ale musi wysadzić mnie 2 km przed lotniskiem, bo dalej złapie go policja. O 11 przyjechał. Pożegnałem się z Ricardo i schodzę na dół. Rzut oka czy nie ma policji i szybki załadunek do wozu. Na przednim siedzeniu siedzi jego nie-najszczuplejsza żona, całą drogę miał o coś awanturę. Przerwała na niego krzyczeć tylko kiedy z szerokim uśmiechem na twarzy poprosiła mnie o pieniądze. Ja z bagażami z tylu. Szyby są przyciemniane, więc jakby mnie tam nie było. 2 km przed lotniskiem wysiadam i szukam szczęścia. Taksówka przyjeżdża szybko, a w niej taksówkarz i miła Australijka. Nie ma problemu, wsiadaj. Nawet nie musiałem nic płacić. Ale 15 min później spotkałem ją ponownie. Opuszczając Kubę trzeba zapłacić 25 pesos podatku, ona miała tylko 22. Dług wdzięczności szybko spłacony. Kubańskie niespodzianki. W kolejce poznałem 2 Azjatki. Mówią ze sobą po angielsku i po jakiś 15 minutach dotarło do mnie że to dość dziwne. Liu z Japonii, Kim z Korei, poznały się w Meksyku i po Kubie podróżowały razem. Po pewnym czasie podchodzi do nich ochrona i prosi na słówko. Okazało się, że nie zrozumiały gdy ich taksówkarz powiedział im że muszą wysiąść 2 km przed lotniskiem. Ten był miły, więc je podwiózł do końca, a teraz wokół jego Łady trzech panów w granatowych garniturach. Azjatki mówiły po hiszpańsku jeszcze mniej niż ja, także pierwszy raz robiłem za hiszpańskiego tłumacza. Dość zabawne. Juri, ich kierowca, siedzi niemalże z łzami w oczach, ale mówi że nic się nie stało. Niech by powiedział przy turystach i policji, że coś jest no bueno to by dopiero miał problemy. Próbujemy wytłumaczyć, że to ich kolega i podwiózł je za darmo, ale nie sadzę, żeby to cos dało. Cóż, jego wybór taka praca, ale jednak jakoś tak szkoda. Liu roztrzęsiona, chyba mało rozumiało co tu się dzieje przez te 2 tygodnie.
W samolocie Tu 47, linii Cubana siedzenia składają się do przodu. Tuż przed startem, nagle z wentylacji zaczyna wydobywać się gęsty dym. Niektórzy ( w tym ja) zaczynają się dosyć poważnie denerwować. Innym nawet powieka nie drgnie... Tranquilo, dym jest zimny, to chyba klimatyzacja w wersji Tupolev made In ZSRR.
Godzina lotu i jesteśmy w innym świecie. Quesadillas w El rapido i w drogę do Tulum (Colectivos, 55 pesos, mucha gracias. Podrożało bo idzie sezon).
Hostel Weary Traveler. Jestem u siebie- niemalże tak się właśnie czułem. Na powitanie głośna, mocno alternatywna muzyka i unoszący się zapach Marihuany. Meksyk wita. Kolacja i cerveza. Pranie (odbiór manana, po plaży amigo, tranquilo). W pokoju z Słowakami, Anglikiem i Włochem. Wieczór upłynął na dyskusjach i opowieściach. Tulum to takie miejsce przez które się raczej tylko przejeżdża. Każdy skądś wraca i dokądś jedzie. Spotkałem też kilka osób, które jak byłem tu 2 tygodnie temu to już zaraz wyjeżdżały. Jakoś im się nieudało. Teraz pracują- 4h dziennie w hostelu i nie płaci się za spanie. Tak jakby zarabiać 3 usd za godzinę. Jak ktoś z nich wyjedzie to ja pewnie zacznę tu pracować.
A dziś dzień na plaży. Morze, siatkówka, friesbie i pinacolada. Nie ma dramatu. Odpoczywam po Kubie i myślę jak ją opisać. Potrzebuje trochę dystansu, ale pewnie przez dłuższy czas nie napiję się Cuby Libre. Ma trochę gorzki smak.
Zdjęcia już w Internecie: http://picasaweb.google.pl/franekp/Cuba

8 komentarzy:

gosia pisze...

zupelnie inny swiat..a pablo widze zdobywa mase nowych znajomych;)
osobiscie bardzo dziekuje za zdjecie na koniu,nie spodziewalam sie zobaczyc ciebie kiedys w takiej sytuacji;)

wuj pisze...

Eh, ta globalizacja...
Afrykańskie Zebu na Kubie!!!
Pablo rzeczywiście bardzo się udziela towarzysko.
Straciliśmy juz przwie wszystkie listki (oczywiście poza dębowymi)i dzisiaj jest CIEPŁO (6 stopni Celsjusza +)

Anonimowy pisze...

Najbardziej mi sie podoba wszechobecność Pabla, "szukając zrozumienia " , pan z kogutem i nauka tańca.Ale dobrze że juz wróciłes.Kocham jak dawniej-mama

Anonimowy pisze...

A mi sie najbardziej podoba mina tej swinki jak przyglada sie misiowi,
brotherhood.

Anonimowy pisze...

cos czuje, ze Pablo wroci z podrozy lekko poszarzaly, nie bialutki. a cuba libre nie jest dobra, zwlaszcza w blaszanym kubku, wiec sie nie dziwie. czekamy na jakies szersze kubanskie impresje (jak juz sie wyplazujesz). suerteee! dzióbek

Anonimowy pisze...

drogi święty mikołaju,
pod choinke poprosze takom rudom małom świnke.

Franek pisze...

Ha, a tu jest niespodzianka. Te male swinki to tak naprawde male dziki, albo przynajmniej cos pomiedzy. Mame mialy jak najbardziej dzikowata (jak w Asterixie), jej zdjecia tez mam:)

Anonimowy pisze...

tyle lat zarzekales sie ze na konia to nigdy a nigdy ;]