sobota, 25 czerwca 2011

Nicnierobienie w Cordobie

Będzie dość długi wpis na niedziele, zdjęcia dodam tu za kilka dni, nie mam ich zbyt wiele zresztą. Justyna powiedziała, mi przed wyjazdem, że lubi długie wpisy i ze czasem powinny być. Wiec jest, przepraszam tych którzy lubią krotko i szybko. 

Dziura w głowie się zmniejsza, dziury w zębach zalatane (l z kreseczka, choć bez tez ma swój urok). Nie boli, można jechać do Boliwii. 

Doktor Jarovsky miał, jak to bywa, dwóch dziadków. Jeden byl z Rosji, drugi w Pszczyny.
Ten z Pszczyny umarl bardzo niedawno, na nazwisko mial Eindzweig, tj. "raz dwa". W Pszczynie jego rodzina miała tartak, byli bogaci, zatrudniali dużo ludzi z miasteczka. Przyszedł Hitler, rodzina z dwudziestoletnim dziadkiem doktora postanowiła uciekać. Zostawili wszystko i wyjechali. Większość wylądowała w Argentynie, jeden z ośmiu braci dziadka w Ameryce. W Polsce została jedyna siostra, nie przeżyła wojny. 
Kiedy doktor mial 24 lata to wyjechał w podróż do Izraela i Europy. Spędził tam kilka miesięcy, widział Paryż (uwielbia go), Rzym, Wenecje i Ateny. Do Polski nigdy nie pojechał. Doktor Jarovsky lubi podróżować, ale nie jest łatwo, rzadko ma okazje. Dzień po mojej wizycie wyjechał do Nowego Jorku, do potomka wspomnianego brata dziadka. Nie mógł się doczekać, to jego pierwsza podroż tam. 

Doktor Jarowsky powiedział, że dziadek mial złe wspomnienia z Polski i uważał, że jestesmy antysemitami.  Spytal mnie, czy to prawda. To nie jest łatwe pytanie zadane w komfortowych warunkach, a co dopiero po hiszpańsku, na fotelu dentystycznym z wacikami i zasysakiem w buzi. Wydukałem, ze teraz to jest dziwna sytuacja, bo w sumie prawie nie ma Żydów w Polsce, a antysemici są i trudno mi to zrozumieć. Ale wtedy, mówię, to  chodziło przede wszystkim o to, że rodzina dziadka byla bogata a inni biedni. Polskich właścicieli tartaku tez by pewnie specjalnie nie lubili. Za to, jak przyszla wojna, to w większości wyszły na jaw raczej te lepsze cechy, czego owocem sa drzewa w Yad Vashem i ilość uratowanych ludzi. Nie wiem, czy przekonałem doktora. 

W Cordobie nieco zaległem. Co więcej, nie zwiedzam zbyt dużo. Chodzę na lody, rozmawiam z kilkoma osobami które są w hostelu, sprawdzam ile prawdy jest w opowieściach o niesamowitym życiu nocnym Cordoby (wychodzi, ze dużo). Dla równowagi w dzien zwiedziłem Dom Pamieci, w dawnej placówce policji D2, odpowiedzialnej za zamordowanie tysięcy Cordobianczykow w latach siedemdziesiatych (tzw. desaparecidos, zaginieni). Podróżowanie niejedna ma twarz.


W hostelu spotkałem kilka osób, które podróżują już bardzo długo (aktualna średnia tutaj to ok osiem miesięcy). Lubie przebywać z takimi ludźmi. Są inni niż ci, którzy przyjeżdżają na krotko, lub dopiero zaczynają swoje podróże. Są prawdziwi. Jak ktoś zaczyna, to ma ideały, szalone pomysły, wizje, plany. Cos jak postanowienia noworoczne. Jak ktoś podróżuje wystarczająco długo jest po prostu sobą. Nie ma siły ani motywacji żeby udawać kogoś kim nie jest, oszukiwać siebie tudziez innych.


Dla dwóch Irlandczykow sprowadzało sie to do podrywania dziewczyn każdego dnia. Dla Niemca do biegania w parku codziennie rano i gotowania dobrych obiadów. Nikt specjalnie nie zwiedza muzeow, jestem chyba jedynym lokatorem który odwiedził tutejsza katedrę. Trzech innych irlandczykow postanowilo spróbować w środę wspinaczki skałkowej w okolicy. Pojechali o siódmej rano w góry, spadl śnieg i bylo lodowato. Nikt więcej nie szalał z wycieczkami.

Dla mnie najciekawszy jest Sean. Poznałem go o 8 rano w ostatnia niedziele, kiedy wszedłem do  pokoju po nocy w autokarze z Mendozy. Obudziłem sie o 13, Shaun dopiero po 16. Wysoki, raczej przystojny, Australijczyk. Po przebudzeniu skręca jointa i idzie palić do garażu. Codziennie (w regulaminie hostelu jest napisane "Bob Marley stuff only in the garage"). 
Sean spędził trzy miesiące imprezując w Brazylii, a od miesiąca jest w Argentynie. Ciągle się uśmiecha, jest bardzo otwarty i sympatyczny, pozytywnie nastawiony do każdego. Typowy Australiczyk. Ale nie ma ludzi typowych.
 Seana powoli poznaje lepiej. Ma 31 lat, pracuje jako zawodowy nurek, ostatnio przy budowie portu w malej górniczej miejscowości na południowym wybrzeżu Australii. Chińczycy potrzebują teraz dużo żelaza, wiec budują na potęgę, a Sean zarabia dużo pieniędzy. Ostatnie pół roku spędził jako nadzorca nurkowań saturowanych. To takie nurkowania, w których kilku facetów zamyka sie w zbyt malej kapsule na parę tygodni, a owa kapsuła jest umieszczona na pewnej głębokości. Ciężki temat. Sean siedzi na gorze i rozmawia z nimi przez ten czas. Duży awans, wcześniej sam był pod woda. 
Mieszka z kolegami w ich domu, ma samochód, żadnych długów i sporo oszczędności. Nie ma kobiety. Rodzice rozwiedli się gdy był mały, wychowała go mama. Jest jego dobra przyjaciółką, może jej powiedzieć o wszystkim, co zreszta często robi. Siostra kiedyś zabrała mamę w podróż do europy, w Hiszpanii razem podrywały chłopaków w dyskotece. To się Seanowi akurat tak bardzo nie podobało.
Za zarobione pieniądze nurek podróżuje. Byl w Europie i Azji, teraz wyruszyl na okolo rok w podroz po obu Amerykach. Ta wyprawa jest nieco inna. Kilka miesięcy temu w pracy ugryzł go komar. Komar byl chory na wirusa znad rzeki Ross (nie jestem pewien pisowni, cos jak Dengue). Dla Seana kilka miesięcy wyjętych z życiorysu.  Musial zostawić prace nieco wcześniej niż planował. Teraz ma częste bóle glowy, bywa osłabiony  apatyczny. Styl życia, o który go posądzałem okazał się być chorobą. Do końca życia nie może oddawać krwi itp, wirus nigdzie się nie wybiera. Ale do pracy będzie mógł wrócić, potrzebuje tylko trochę czasu. Sean postanowil zostać w Cordobie na około miesiąc, codziennie bierze (?) lekcje hiszpańskiego. Widziałem jego nauczycielkę, myślę, ze może zostać tutaj dłużej niż miesiąc... 
Powiedział mi, ze nie widzi sensu w podróżowaniu, jeśli nie może dogadać się z ludźmi. 
Nauczycielka Seana w trakcie lekcji
Kiedy to pisze, Sean przyniósł mi kawe i siedzy obok ze swoim iPhonem. Szuka w internecie dobrego studia tatuażu w okolicy. Ma juz dwa, ciężko mu je robić kiedy jest w pracy, a teraz ma czas. Miedzy nami siedzi dziewczyna, która pracuje w hostelu. Rysuje owoce na tablicy, na ktorej wczesniej napisała, ze dziś wieczorem grill. W pokoju śpi zmęczony Włoch, Niemiec poszedl pod prysznic po bieganiu. Nie przestaje zadziwiac jak w tydzien obcy ludzie potrafią zamienić się w małą, kolorowa rodzinę.

Nieco później, przy komputerze Włoch. Sean poszedł na zakupy, szuka curry i kokosowego mleka. Mam nadzieje ze znajdzie, bo zaoferował obiad również dla mnie.


9 komentarzy:

the r-town magic report pisze...

Długi mistrz!!!!!!!!!!!! To prawda: ci dłużej podróżujący to inna grupa. Nieźle się uśmiałem w miejscu tych wacików w buzi. Ahoj Cordoba!

Anonimowy pisze...

Francja, trzeba było temu doktorowi odpowiedzieć tak jak ostatnio odpowiadała pani wiceprezydent Krakowa młodemu dziennikarzowi o żydowskich korzeniach, że nie, w Polsce nie ma ksenofobii... Żydami określa się fanów klubu piłkarskiego Cracovia i napisy na murach typu 'kill the jews' są po prostu objawem walki między kibicami i wcale nie są obraźliwe...
Tutaj link do bloga tego dziennikarza (fajny z niego gość) jeśli miałbyś ochotę w Cordobie poczytać trochę o Krakowie dla odmiany ;)
http://misja21.blox.pl/html/1310721,262146,21.html?939304
Francja, super taki długi wpis, prosimy o więcej!
Kisses - bratowa.

Anonimowy pisze...

takie to ciekawe wszystko i dobrze opisane!
pisz i pisz- mother

Anonimowy pisze...

bardzo, bardzo ciekawy blog. fajnie, ze opisuje Pan wszystko dookola, a nie tylko rzeczy wielkie.

p.s.podziwiam Pana partnerke, to dluga rozlaka. moja narzeczona probuje mi wlasnie wyperswadowac wyjazd naukowy, ze wzgledu na pol roczne rozstanie.

Gosia pisze...

A ja polecam taką superksiążkę, co łączy w sobie i pana Jarovsky'ego i desaparecidos - Ministry of Special Cases.

Pożyczę, jak wrócisz, sąsiedzie!

Franek pisze...

Sasiadko - chetnie przeczytam.

A zeby Pana partnerka nie czula sie glupio, to napomkne ze ja po prostu takowej nie posiadam.

Anonimowy pisze...

na szczęście istnieją również kobiety podróżniczki... ;)

Anonimowy pisze...

A jednak. Klamia Ci, co mowia, ze dlugosc nie ma znaczenia! Calus w oczekiwaniu na kolejne wiesci opowiesci.mi

Wuj pisze...

Wystarczy spuścić na parę dni z oka i już "krew pot i australiskie sposoby na panienki". W tym stylu możesz jeszcze trochę robić nic. A zwolennicy "długości" docenią