czwartek, 9 czerwca 2011

Buenos Aires - sequel

W niedzielę byliśmy w kinie na „Que paso ayer?” parte dos (a.k.a. Kacvegas 2). Moim zdaniem dużo dobrego śmiechu. To film, którego pierwsza część reklamowała się hasłem „the ultimate party movie”. Jeżeli ktoś twierdzi, że zrobił ostateczny film imprezowy, to trudno spodziewać się czegoś dobrego. A jednak, było dobre. Film lekki i przyjemny a zarazem z finezją i polotem. 
Część druga nie miała w tej sytuacji lekko, oczekiwania były znaczne. Moim zdaniem chłopcy dali radę. Film był przewidywalny, z bardzo podobną, zgrabną konstrukcją. Efekt - półtorej godziny śmiechu, zero zmartwień.  
Dlaczego o tym piszę? Nie, nie zamieniłem tego bloga w kółko filmowe. Gdybym nawet chciał, to musiałbym pisać o nieco ambitniejszych filmach niż Kacvegas – moja Pani promotor tu zagląda. Piszę dlatego, że pomyślałem o sequelu, jako o niezłej analogii względem drugiej wizyty w jakimś miejscu. Na pewno są lepsze, ale ich w tym momencie nie wymyśliłem.
Bo jak tu myśleć?
Więc tak. Pierwsza wizyta w jakimś miejscu jest jak pierwsza część filmu (jakiegoś, nie koniecznie Kacvegas, chociaż zdarza się - do Bangkoku wracałem 3 razy swego czasu). Możemy trochę o danym miejscu wiedzieć. Książki czy filmy dokumentalne są jak trailery (po polsku zajawki) czy nazwisko reżysera. Możemy też nic nie wiedzieć. Wtedy pełni zdziwienia odkrywamy że jest takie miejsce jak Punta del Este i, jakby tego było mało, jest super. Zazwyczaj jednak coś wiemy, mamy wyobrażenie, które zderza się z rzeczywistością. Efekty bywają różne. 
Druga wizyta to jednak zupełnie coś innego. Nie mamy wyobrażenia – my wiemy jak Tam jest, są precyzyjne oczekiwania do spełnienia. Sprawa nie jest jednak taka prosta. Pamięć, podobnie zresztą jak sama percepcja, są mocno wybiórcze. Co więcej, zapamiętujemy (przynajmniej ja) rzeczy przyjemne oraz takie, które pasują do obrazu danego miejsca (który sobie ułożyliśmy w głowie). Dysonans poznawczy ciśnie się na klawiaturę, ale są wakacje. A zatem, Buenos Aires część pierwsza (2008) to był hit. Niezbyt duże oczekiwania, bardzo duże wrażenie. Jakie jest Buenos Aires parte dos (2011)?

nie śpi, to na pewno
Po długim wstępie, bardzo krótkie rozwinięcie. BA 2011 jest zdecydowanie bardziej prawdziwe, przyziemne. Za pierwszym razem mieszkałem w San Telmo, takiej mocno turystycznej dzielnicy. Było późne lato. Teraz jest zima, mieszkałem w Tigre, przepięknym przedmieściu, ale jednak przedmieściu. Codziennie dojeżdżałem kolejką do centrum razem z ludźmi, którzy jechali do pracy. Zmęczone twarze zajęte codziennoscią. W Buenos Aires dwa było wino, imprezy, spacer po La Boce, San Telmo i centrum, ale było też kupowanie biletów do zatłoczonego metra i pociągu, widok na gorsze dzielnice i tutejsze favele (villas), brudni bezdomni, zmęczeni życiem ludzie, bardzo zajęci biznesmani. Była Kasia która opowiadała o nie aż tak łatwych realiach osiedlania się Polki w BA. W moich oczach Buenos z miasta marzeń zamieniło się w tętniące życiem, normalne miejsce pracy milionów osób. No, może normalne to lekka przesada, niewiele znam miast ładniejszych, żeby nie powiedzieć żadnego. Trochę zimny prysznic, ale czar w żadnym wypadku nie zginął. Za kilka miesięcy pewnie i tak będę wspominał Buenos jako miasto idealne. 
Buenos Aires parte dos - gorąco polecam, Franek Przeradzki
Zdjęcia
Jedną z takich małych atrakcji (jak mówi Marta I. - smaczków) dojeżdżania byli sprzedawcy kolejkowi. Mają trasę podzieloną na sektory, gdy jeden wsiada, drugi wysiada, nie ma że dwóch na raz. Jeden sprzedawca na dany wagon w określonym sektorze. Wchodzą i sprzedają. Nauszniki, batoniki, płyty z muzyką, breloczki zrobione przez niewidome psy itp. Czasem też przygrywają jakąś nutę. Mówią bardzo głośno, wyraźnie i konkretnie. „Szanowni pasażerowie, w tym dniu chciałbym państwu zaoferować unikalny batonik. Jest to batonik produkcji duńskiej, niezwykle smaczny i pożywny, dobry zarówno dla osób dorosłych jak i dzieci oraz młodzieży...” itd. Itp.
Na pierwszej stacji, chłopiec zastanawia się, jakie oferty zostaną mu dziś przedstawione

Teraz jestem w Mendozie. Dojechałem tu po całej nocy w autokarze (był Harry Potter i autokarowe bingo - prawie wygrałem, zabrakło liczby 32). Pokój sześciosobowy bez sublokatorów, basen w ogródku (jest około 5 stopni) i wycieczka do winnic dwie godziny po przyjeździe...
Zdjęcia z winnic























9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Nie tylko ja nie śpię:-)))... Saludos

olek pisze...

dobry kontrast: papuga i sraluchy.
bokser w swetrze tez daje rade.

zazdroszcze zimy i wine tour.

joooł!

Anonimowy pisze...

Sprzedawcy są mistrzowscy, oni są też w autobusach dalekobieżnych! MP

Anonimowy pisze...

Ja się najbardziej ubawiłem jak trafiłem w Meksyku na obwoźnego sprzedawcę medykamentów na wzdęcia i gazy.

Zachwalać taki środek - to jest dopiero literatura!
TF

Anonimowy pisze...

Podobają mi się te jesienne bodegi. I cytaty z klasyków. Besos. Marta I.

Anonimowy pisze...

Zdjecie Pablo wsrod turronow - bezcenne :):):)
Matilda

Anonimowy pisze...

Lubię Twoje zdjęcia.I bardzo lubie Ciebie.A nawet kocham do znudzenia.Świetna ta zielona papuga z szarymi gołębiami...a najpiekniejsza jesienna winnica
mother

Wuj pisze...

Pablo wystawiony na sprzedaż!!!

Chyba skończył Ci się szmal w tej winnicy.

Zawsze mnie uderza różnica pomiędzy ludźmi w metrze w zależnosci od pory. Ci przed ósmą rano są czegoś smutniejsi...

malina pisze...

ciągle jednak zastanawiają mnie pozostałe przyczyny zastosowania analogii do Kacvegas 2, nie wiem tylko czy to bardziej o neony czy może o winnice chodzi... ale skoro Mama i Pani Promotor to czytają, to może lepiej nie dociekać;)