niedziela, 2 marca 2008

Salar de Uyuni-3 dni na innej planecie

Tak moje ostatnie wedrowki mozna w skrocie opisac. Do Uyuni dotarlem o 7 rano, po 12 godzinach w autobusie. Wybornie. Na stacji reprezentanci biur podrozy kloca sie o kazdego gringo wysiadajacego z autobusu. Dalem sie porwac agencji Monte Blanco, czemu nie, brzmi ladnie. O 10 odjazd. Do tego czasu wzialem prysznic w lazienkach publicznych (1,70 zl), zjadlem sniadanie i oddalem pranie (oj, to bylo juz naprawde pilne). W Monte Blanco zostawilem duzy plecak i do wozu. Sklad wyprawy to:
-dwoch francuzow (Thomas i Augustin, jak byli w Kolumbii to poznali pewnego milego czlowieka ktory pokazal im jak z lisci koki zrobic kokaine...),
-dwoje Szwajcarow z francuskiej czesci (Romi i Matias-stolarz z odcietym kciukiem, nie mowil po angielsku ani troche)
-Riche, Kanadyjski informatyk z Quebecu przezywajacy kryzys swiatopogladowy.
Do tego kucharka Amelia i kierowca Walerio, oboje z Uyuni. Podsumowujac sklad moge tylko powiedziec, ze po tych trzech dniach jestem juz nieco osluchany z jezykiem francuskim...



I zaczelo sie. Trzy dni jezdzenia po Salarze. Czym jest Salar trudno powiedziec. Nasuwa sie ze jest pustynia, ale pada tam nie az tak rzadko, przynajmniejw niektorych czesciach. Jest roznorodny, rozciaga sie na powierzchni 12 tys km kwadratowych, a jezdzilismy po rejonach od 3600 do 4800 m n.p.m. Rownina zatem tez chyba nie bardzo jest. Jest po prostu Salarem. Bylismy na slonych terenach. Widzialismy proces produkcji soli-bardzo prymitywny, bardzo pracochlonny i bardzo nieoplacalny, soli wszedzie w okolicy jest pod dostatkiem. Caly teren obfituje w przerozne mineraly, dzieki czemu krajobrazy sa niesamowicie wielobarwne. Ogolnie rzec ujmujac bylo naprawde niesamowicie. A wszystko to w rytmach goralsko boliwijskich na przemian z Bobem Marleyem i hitami lat 80 (do ktorej Boliwijczycy maja zdecydowana slabosc).
Przepraszam, ze zdjec jest tak duzo, ale trudno bylo mi wybrac.



Po powrocie z wycieczki wspolna pizza, nocleg w hotelu Avenida, a nastepnie kazdy w swoja strone. Jazda po bezdrozach samochodem terenowym to byla frajada. Ale kiedy wsiadlem do autobusu, ktory przez 9 godzin wiozl mnie po straszliwych wertepach (posrod krajobrazow niewiele ustepujacych urokiem Salarowi) bylem juz troszke zmeczony. Tak wlasnie dotarlem do Sucre, konstytucjonalnej stolicy kraju. Stolicy o tyle dziwnej, ze rzad, podobnie jak wiekszosc mieszkancow Boliwii, rezyduje w La Paz. Jest nizej, zrobilo sie cieplej. Kolejny przystanek to Santa Cruz, miasto podobno bardziej Brazylijskie niz Boliwjskie. Stamtad juz tylko jeden pociag do granicy Brazylijskiej. Zobaczymy czy uda sie gladko, wokol szaleja powodzie. Za jakies 2 tygodnie powiniennem juz byc w Argentynie, w Buenos Aires. Dzis ogladalem zdjecia tamtejszych zalanych ulic... :/

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Francuz sam siebie przeszedles z tymi zdjeciami...GE-NIAL-NE, chyba najlepsze z dotychczasowych. Jak tak patrze na te miejsca to zaczynam sie obawiac ze NZ moze cie juz niczym lepszym nie zaskoczyc
:(...gienek.

Anonimowy pisze...

Świetne zdjecia!Jak bardzo szczegolowo planowales wyprawe?Chodzi mi o to, czy dokladnie wiedziales w jakim miejscu co bedziesz ogladac, w jakich bedziesz miejscowosciach i ile czasu spedzisz w kazdym miejscu? Pozdrowienia - Scoiatolo

Anonimowy pisze...

Tych zdjec nie jest za duzo. Selekcja bylaby bardzo trudna.
Zapieraja dech.
Nie wiedzialem, ze flamingi zyja w Ameryce (!!!!!). A moze to nie flamingi? Krzyzowka wiewiorki z zajacem!!! - czym to to sie zywi?

Anonimowy pisze...

Hej,
zdjecia naprawde niesamowite !!!
Chetnie czytam wszystkie opisy z kolejnych miejsc, ktore Pan odwiedza, no i czekam na Nowa Zelandie. To moje wielkie marzenie, o czym kiedys tutaj wspomnialem.
Bezpicznej podrozy i tak trzymac :)
Pozdrawiam,
ecco

Franek pisze...

1. Flamingi,sa 3 rozne rodzaje w okolicy. Jeden ten sam co5lat wczesniej widzialem w Australii

2. Wiedzialem tylko, ze wyladuje w Cancun, Meksyku a odlece z Santiago de Chille,plany dobrze miec ale i tak konczy sie zmieniajac je calkowicie na miejscu :)

3. Czym sie zywi nie wiem,ale szybko ucieka

Anonimowy pisze...

Dziecko!Zdjecia wspaniale!!!Korzystam z tego,ze pewien profesor od genetyki roslin w River
said pozwolil mi skorzystac na chwile ze swojego komputera.Kocham. Dzisiaj jedziemy do Las Vegas.Powiedz Agacie ze wczoraj po koncercie podeszla jakas znajoma babci Hilary , ktora wlasnie spotkala w Spring Beach...jaki ten swiat jest maly!A jaki piekny!Kocham.mama