sobota, 1 grudnia 2007

Mulato vs. Moro

Jestem w San Kristobal.

Niesamowita zmiana temperaturowa byla dla mnie zaskoczeniem. Miasteczko lezy bowiem na wysokosci 2163 m n.p.m., a to niecale 100 m nizej niz, znane co po niektorym, Maso Corto dla przykladu. Cieple ubrania zostaly u Alejandro w Tulum- nie sa przeciez potrzebne w Meksyku... Miasteczko to bylo jednym z 4 w ktorych w styczniu 1994 wybuchla rebelia Zapatistow. Watek historyczny narzuca sie sam. Na targach i straganach mozna bowiem kupic kominiarki, koszulki z napisami i zdjeciami bohaterow rebeli (bohaterzy zawsze zamaskowani). Zeby przyzwyczajac dzieci do walki zbrojnej dostepne sa rowniez pacynki. Maly pluszowy guerillo z karabinem maszynowym (rowniez pluszowym). Idealny prezent na gwiazdke czy cos. Mojej rocznej siostrzenicy, Julii, postanowilem jednak tego oszczedzic.
Wczoraj siedzialem w hostelu rozmawiajac z siostra gdy ktos zaoferowal mi darmowa wycieczke konna. Dwie dziewczyny sie zapisaly i zaplacily, jedna stwierdzila jednak rano ze koni bardzo sie boi. Ja, jako stary Kubanski kowboj, strachu juz nie czuje. Tak mi sie przynajmniej wydawalo, dopuki Moro (moj kon) nie zaczal uskuteczniac galopu. Tylko 50 metrow ale wystarczylo. Znowu sie boje. A pozniej bylo stromo z gorki i pod gorke i w ogole szkoda gadac.
Jak sie konie w koncu zatrzymaly to poszlismy do lesnego zoo-Pablo ma nowych przyjaciol.
http://picasaweb.google.com/franekp/SanKristobalMX

Dzis bola mnie plecy i pupa wiec glownie lezalem na hamaku. Bylem tez w Izraelskiej restauracji z 7 izraelczykami. Falafel, jak twierdza, w 100% Izraelski, muzyka tez, wszyscy mowia po Hebrajsku, ale... Kelner byl Polskim Zydem! Porozmawialismy sobie troche w tylko nam znanym jezyku i od razu poczulem sie bardziej swojsko. Pan poslubil Zydowke Meksykanska (nie wiem na ile to powszechne) i tu sobie teraz mieszkaja. Ale raczej nie na dlugo z tego co mowil. Tak czy owak dosc egzotyczne.

Skoro zas napomknalem o koniu Kubanskim, to mysle ze mozemy niechronologicznie przenies sie na kilka chwil do Vinales. To rowniez bylo gorskie miasteczko z temperatura nizsza niz reszta odwiedzonych przeze mnie Kubanskich miejscowosci. Bylo to tez zdecydowanie najlepsze miasteczko w jakim na Kubie bylem. Dolinie Vinales poswiece pozniej nieco wiecej czasu, dzis zas skupie sie na watku konnym.
Wycieczke zorganizowala Maricela-moja gospodyni w Casa Perticular. Maricela potrafila zalatwic wszystko- lekcje salsy, rowery, konie, wieprzowine i duuzo soku ze swierzo wyciskanego grapefruita.
Kon nazywal sie Mulato, przewodnik Fidel. Nasza czworka (Fidel, Francisco, Pablo i Mulato) stworzyla niebagatelnie rewolucyjna grupe. Koni zawsze sie balem, wiec bylem dla tamtejszych kowbojow spora atrakcja.
  • Po pierwsze nie wiem jak na konia wejsc.
  • Po drugie kon wcale mnie nie slucha. (Wtedy Fidel mowil ze spokojnie, ze Moro jest automatico i rzeczywiscie byl. Ja mu, ze idziemy, a on je. Ja, ze stajemy, a on idzie).
  • Po trzecie podrozuje z malym pluszowym miesiem.
  • Po czwarte ciagle robie temu malemu misiowi zdjecia.
Z respektem moglbym sie tam pozegnac na dobre gdyby nie jeden maly szczegol. Szczegol podarowany mi przez Andrzeja Po. (ktoremu w tym miejscu po raz kolejny dziekuje). Szczegol to takie male urzadzenie wielofunkcyjne produkcji szwajcarskiej (jakby scyzoryk tylko dosc duzy i z kleszczami). Dumnie przypiety do mego paska zostal uznany przez Fidela za promyk nadziei w kwestii mojego mestwa. Jak nie charakterem to nozykiem. Trzeba jakos nadrabiac...


Fidel mowil, ze jest kapitalista i brodatego Fidela nie lubi. Dziwila mnie otwartosc z jaka to przyznawal, ale moze w dolinie Vinales takie rzeczy uchodza. Wiedzial tez, bo zawsze staralem sie osmielac ludzi, ze ja nie uwazam zeby na Kubie byl najlepszy rzad jaki mozna sobie wyobrazic. Mowil jednak, ze na rewolucje na Kubie nie ma szans, ze zycie nie jest proste i ze by chcial wyjechac. To chyba dosc powszechne przekonanie w Havanie, ale w dolinie Vinales wcale nie koniecznie. Z Maricela i jej siostra Marta przegadalem nie jeden wieczor na ten temat, ale panie trwaly przy swoim.
Fidel muy bueno, Estados Unidos el Diablo, Cuba responde: Mas Revolucion!
Po pewnym czasie ja juz nie responde.

ps. Dorzucilem do poprzedniego postu link ze zdjeciami z Palenque (tutaj). link z San Kristobal (tutaj) wzbogaci sie pewnie o nowe foto jutro/pojutrze, jak sie gdzies rusze.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

czytam i czytam i nie moge się nie usmiechnąć:D mulato automatico i galopujący moro- czyli spisek złośliwego końskiego rodu

trzymaj się ciepło

Anonimowy pisze...

Jak dobrze spotykać Cię codziennie :))

gosia pisze...

konik jak to konik,musi sie czasem wybiegac ;) jestes bardzo dzielny ze nie zaliczyles spotkania z ziemia:) zdjecia niesamowite,zwlaszcza te w burzowym klimacie!

Anonimowy pisze...

Zdjecia z Palenque mi sie strasznie podobaja, brotherhood.

Anonimowy pisze...

mistrz:)

Anonimowy pisze...

Jak dasz rade to wybierz sie do Yaxchilan - tam dopiero sa swiatynie w dzungli, o wiele bardziej niesamowite niz Palenque... i doplynac sie tam da tylko lodka. Moim zdaniem warto
Kiss

zu

Anonimowy pisze...

no i pewnie poplynaleś tą łódką...
bo cos za długa ta cisza.odezwij sie!