środa, 19 października 2011

Warszawa egzotyczna

Napisałem tu kiedyś, że ten blog jest o podróżowaniu i nie będę się rozwodził nad tym, że liście spadają z drzew, a nastrój miewam melancholijny. No ale spadają i miewam. Poza tym nie mogę zasnąć, a nic mnie tak nie usypia jak to, co sam piszę.





























Jedną z pierwszych rzeczy po powrocie, zaraz po opłaceniu zaległych rachunków i przerzucenia kupy drewna u rodziców, była wizyta u doktora Goraja. Doktor Goraj jest specjalistą chorób tropikalnych i każdy Warszawiak, który chce zwiedzać  świat, prędzej czy później z doktorem się spotka. Po badaniu kontrolnym trzy lata temu powiedział, z dość paskudnym uśmiechem na twarzy
-z wycieczki przywiózł Pan tylko zdjęcia.
W tym roku liczę na powtórkę. 
Przy okazji pobierania krwi zorientowałem się, że badając różne przedziwne choróbska, nie bada się obecności wirusa HIV. Dlaczego? Bo to się bada w miejscach specjalnych. Z drugiej strony, w wakacje wyczytałem gdzieś, że bodajże dwie trzecie zarażonych Polaków nie ma o tym (zarażeniu) pojęcia. W naszych głowach HIV to problem narkomanów i zboczeńców, w naszej rzeczywistości bynajmniej. Ja sprawdzam to normalnie co około trzy miesiące oddając krew, ale po wycieczce przez pół roku nikt mojej krwi nie chce. Postanowiłem zatem pójść do takiego centrum.
Nic miłego wejść do miejsca, o którym wiadomo, że ludzie wchodzą tam tylko z powodu HIV. Myślę, że z taką polityką badań kwestia świadomości szybko się nie zmieni. Dodam natomiast, że w środku jest bardzo miło, badania są darmowe, a jak ktoś się wstydzi, to w miejscu "imię i nazwisko" może wpisać Miś Uszatek i wyniki badań Misia Uszatka dostanie. Chociażby dlatego warto, jaki inny lekarz by na to pozwolił?
Dla rozluźnienia atmosfery, oto kolega którego spotkałem idąc na przystanek tramwajowy po doktorze Goraju. 


Przez ostatnie dwa tygodnie mieszkała u mnie Ruxi. To Rumunka która studiuje na SGGW i jest znajomą moich znajomych. Ja jej wcześniej nie znałem, ale nie miała gdzie spać po wakacjach i do czasu przyznania jej akademika wylądowała u mnie. Ruxi bardzo lubi Polskę i ciągle mówi co tu jest fajniejsze niż w Rumuni. Miło się słucha. A swoją drogą to ta Rumunia nudnym krajem nie jest. Tam kręcili kawałek Borata na ten przykład. Ruxandra mówi, że kiedyś pojechała do owej wioski, a tam naprawdę jak w filmie. Sama była zdziwiona, nie wiedziała, że u niej w kraju są takie miejsca. 
Nazwisko mojej sublokatorki to Mot. Od tego nazwiska nazywa się region, który w historii zjednoczenia Rumuni odegrał jakąś ważną rolę. W związku z tym, kilka lat temu rząd postanowił, że wszyscy o nazwisku Mot będą mieli pięćdziesiąt procent zniżki na komunikację. Trzeba było pójść do urzędu z certyfikatem urodzenia, wyrobić sobie kartę zaświadczającą o byciu Motem i ciach - bilet o połowę tańszy. Kraj patrzył z niedowierzaniem, a Moci wyrabiali sobie karty. Po paru miesiącach Rząd (chyba z dużej w tym znaczeniu...?) się jednak zreflektował i zniżki cofnął. Ruxi mówi, że nie za bardzo rozumie co się stało, ja zgaduję że producenci tychże "Mot kart" rozumieją aż za dobrze. Poza tym wychodziliśmy kilka razy do moich znajomych i jestem pod wrażeniem - wszyscy, przez wzgląd na nią, mówią po Angielsku. Miłe zaskoczenie, chyba rzeczywiście jesteśmy gościnni. 
Jedną z rzeczy, która Ruxi u nas zaskoczyła, była nasza liberalność obyczajowa. Nie tego się spodziewała po katolickim monolicie niemalże. W sobotę wyprowadziła się do akademika i wieczorem dostałem takiego sms-a: "Może Ci się to wydać śmieszne... Poznałam właśnie swoje sublokatorki i od godziny mówią tylko o Bibli, Bogu i tym, jak straszny jest seks przedmałżenski"[tłum. FP]. Stereotypową Polskę Ruxi znalazła u Węgierki i Słowenki z którymi dzieli pokój.  

Na zdjęciu poniżej pokazuje schody, po których w zimie zjeżdżali z kolegami na stołach skradzionych ze szkoły. 

Poza tym mam zajęcia ze studentami, przeszedłem na drugą stronę biurka. Uczę psychologii społecznej na drugim roku Socjologii i zabawy z tym jest sporo. Nie wiem, czy z perspektywy studentów również, ale zajęcia są obowiązkowe, więc nie mają wyboru. Na pierwszych padło jedno pytanie:
"Dlaczego pan się cały czas uśmiecha?"
A czemu ja się mam nie uśmiechać? W nocy śni mi się, że cofam się w czasie żeby uratować miasto przed armią maszyn (dodam, ze mam 26 lat). Budzi mnie telefonicznie babcia i pyta czy wziąłem kluczę wychodząc z domu (to już na jawie). Spotykam w kinie Roberta z liceum i pytam co u niego. Spieszy się na trening. Na trening czego? Do rajdu Paryż-Dakar. Bo tata chciał. Kilka dni później śni mi się, że na moim niegdyś balkonie stoi Natalka, bo sobie go z Alą dobudowały do swojego (pozbawiając go mnie). Za drzwiami natomiast mam ogród, w którym pasie się owca, dająca gorącą wodę na herbatę. Koniec snu. Na stacji metra dwóch Hiszpanów kupuje doładowanie telefonu. 
- Orange for tłenti please
- Nie ma za tłenti, jest za terti
- for terti ok
W tramwaju jakiś chłopiec pyta się dziewczyny czy jej nie ustąpić. Ona  na chwilkę wyjmuje słuchawki z uszu i dziękuje (tak na nie), mile zaskoczona. Kolega natomiast, nie bacząc na to, że słuchawki są już z powrotem w uszach, tłumaczy, że siedzi bo jest strasznie zmęczony, bo miał ciężki dzień, bo rano wstał i był na siłowni, a później miał długo zajęcia, bo wykład był nudny, a po zajęciach poszedł na zakupy... Cały tramwaj słucha, a ja się zastanawiam czemu po takie historie jeździłem aż do Argentyny. W ogóle te tramwaje to ciekawe miejsca są. Taki na wynajem reklamuje się wewnątrz takiego normalnego, że jest "romantycznym wnętrzem". Ja zaś znajduję te przestrzeń nieco inaczej.



Metro też nie jest gorsze. Na kabatach wsiadam ja i jakaś pani. Około czterdzieści lat, schludnie ubrana, nie ma nikogo innego w wagonie. Pani podnosi gazetkę reklamową, która leży na siedzeniu, otwiera i czyta. Po chwili niby do siebie, ale jednak głośno; 
"500 złotych. Popierdoliło ich chyba". 
Jesień innymi słowy.




12 komentarzy:

Anonimowy pisze...

no przecież ty musisz pisać! MU

natalka pisze...

jeśli to ja Cie zmotywowałam, to jestem z siebie bardzo dumna ;) a lubię, to mało powiedziane.

ju pisze...

no dobra, gdzie po zniżki ma się zgłosić Mot-renko?

Franek pisze...

Z tego co zrozumiałem, Mot-em trzeba się urodzić. Chyba bali się, że ludzie zaczną się masowo łączyć w fikcyjne związki dla tych zniżek...

ju pisze...

zatem najwyższy czas kończyć ten fikcyjny związek dla zniżek.

Franek pisze...

Ju, ja bym mimo wszystko nie chciał żeby mój blog przyczynił się do rozpadu małżeństw. Zwłaszcza, że to Wasze to ja bardzo lubię

Anonimowy pisze...

:))) To super, że "takie historie" można znaleźć wszędzie, choć w sumie ich się nie znajduje tylko same przychodzą. A ta oniryczno-warszawska notatka brzmi jakbyś dalej podróżował:)
Pozdrawiam
D.

Anonimowy pisze...

Człowieku, zawyżasz poziom. Po raz kolejny. To wszystko, co tu zamieszczasz, uświadamia, że jednak istnieją wrażliwi mężczyźni. A tego może czasami lepiej byłoby nie wiedzieć. Chyba przemyślę nałożenie sobie bana na Twojego bloga. To mimo wszystko oczywiście komplement ;)
- (kolejna) tajemnicza wielbicielka (zdaje się, że jest tu ich trochę)

the r-town magic report pisze...

Mistrz wpis! Komunikacja miejska to kopalnia, of course. No i szczęście ma ta/ten, którzy chodzą do Ciebie na zajęcia!

Anonimowy pisze...

Widac, ze psy niezaznajomione z Freudem, skoro tak spokojnie siedza. Tak fajne, jak dlugie.m

Jacaventura pisze...

Warszawa jest egzotyczna to fakt, zwłaszcza jak się jedzie 2 godziny na te Twoje Kabaty, wypija 2 piwka i wraca kolejną godzinę ;)

Anonimowy pisze...

I like.
alicja