piątek, 14 stycznia 2011

Autor książki, która się niedługo ukaże

Nowy rok, nowy wpis. Z pewnością muszę popracować nad regularnością. 
Najpierw był kurs lawinowy. To takie szkolenie, na którym uczy się co zrobić, żeby nie dać się zasypać, co robić, jak jest się zasypywanym (niewiele) i co zrobić, jak zasypało partnerów. Bardzo ciekawe, praktyczne szkolenie, które ponad wszystko uczy chyba pokory. W trakcie kursu, podczas jednego z tzw. przestojów koledzy zasypali mnie w śniegu. Mogłem ruszać nogami, a tego śniegu nie było wcale aż tak dużo. Trwało to tylko ok 3-4 minuty, ale serce ciągle biło jak oszalałe. Nie mam klaustrofobii, w jaskiniach czy pod wodą czuję się bardzo dobrze, ale to było przerażające (pewnie trochę z powodu historii, których nasłuchałem się dzień wcześniej na wykładzie). Nie wyobrażam sobie sytuacji prawdziwego zasypania, w której nie możesz się ruszać i jesteś całkowicie zdany na innych. Zapytałem prowadzącego kurs, Jana Krzystofa, jak radzą sobie z górami ludzie których odkopano, bo czułem, że raczej nie najlepiej. Powiedział mi, że on był zasypany (Lawina w Dolinie Pięciu Stawów z grudnia 2001 roku). Wychodzi na to, że niektórzy radzą sobie nieźle. Chciałbym mieć psychikę tego człowieka.

Jan Krzysztof, naczelnik TOPR-u podczas kursu


Później, po szeregu wyczerpujących wigilii, nadeszło długo wyczekiwane Boże Narodzenie. Przy jednym stole usiadły dwie mamy, jeden z trzech ojców i czwórka rodzeństwa, z których każdy ma z drugim maksymalnie jednego wspólnego rodzica, a także młody tata z Denver i dwójka najmłodszych członków rodziny (Julia, od miesiąca po zakrztuszeniu je tylko zupy i jogurty). Było naprawdę przyjemnie i ciepło, chciałbym, żeby tak było zawsze (z wyjątkiem nie jedzenia Julii rzecz jasna).

Tego samego dnia wyjechaliśmy do Francji na narty. Pogoda piękna, miejscowość ładna i tylko niezbyt przyjemne interakcje z lokalnym lekarzem i obsługą stoków popsuły atmosferę na kilka krótkich chwil. O tym wydarzeniu lepiej opowiedzą zdjęcia (ich autorem jest głównie Olek Pobikrowski - tu jego fotoblog).


Na zakończenie wizytówka pewnego człowieka, na którą przypadkiem trafiłem. Mam jej/względem niej awersję i rewersję i obie tu zaprezentuję
















Podpisano autor książki, która się być może niedługo okaże, jeśli zostanie napisana, a siedzi teraz w Zakopanym i wcale jej nie pisze


Teraz idę do Murowańca, na kurs lawinowy dla zaawansowanych. To naprawdę trudna sprawa, bo ciągle pada deszcz i śniegu prawie nie ma...

7 komentarzy:

a. pisze...

Pisz!

olek pisze...

kurde! drugi!
uwazaj na lawiny.blotne!?

Anonimowy pisze...

Mój kurs lawinowy to dla mnie wspomnienie dość słabego samopoczucia, ale pamiętam, że do nas wtedy przyjechałeś i jedliśmy gofry w Kuźnicach, które mój kolega Gimal z podstawówki nazywał Kozienicami (Kuźnice tak nazywał, nie gofry).
pazdrawliaju, m.p.

Anonimowy pisze...

a gdzie Pablo?

Franek pisze...

w kieszeni :) rzeczywiście, ostatnio się mało udzielał medialnie - naprawię to

Anonimowy pisze...

no i miales pisac znowu i co i co...?

Franek pisze...

w wpracy w górach, czasu trochę brak