środa, 2 lipca 2008

Sir, you look like Brad Pitt

(On my visit to the Thai Embassy)
I might as well not mention the visit I paid the Thai Embassy today... I suppose only the American one could have been worse. I will know whether I got the visa or not by Friday - I'm not quite sure what to do next if I don't get it. They must really think that the only thought occupying the mind of any statistical Pole is 'how do I settle down and work illegally in Thailand'...

W sobote wieczor ze znajomymi Irlandczykami siedzielismy na ulicy. Whiskey z plastikowego kubelka (budzetowy hit na Koah San road). Sen w lozku, ktore zamiast materaca ma deske, skrzeczacy wentylator i glowna ulica tuz za nic-nie-tlumiacymi oknami. W niedziele jadlem kolacje w ekskluzywnej restauracji, a pozniej maly drink na otwartym balkonie na 68 pietrze. Spalem w prywatnym pokoju u znajomych. Rano przy sniadaniu gosposia odrywa mi tluszcz z Prosciutto Crudo zebym nie musial sie meczyc. Szofer zawozi mnie na lotnisko. Budze sie w Manili na Filipinach. Skrzeczacy wentylator, dyskoteka za oknem, ale przynajmniej materac.
Taksowka do ambasady Tajlandii. Wystarczy zeby nabrac pewnego obrazu rzeczywistosci manilijskiej. Bieda podniesiona do wyzszego poziomu. Co wiecej bardzo czesto nie ma wyraznego rozgraniczenia na rejony biednych i bogatych. Przewracajace sie bambusowe szalasy i ludzie spiacy na kartonach tuz obok luksusowych apartamentow. Tych drugich jednak znacznie mniej.
O wizycie w ambasadzie Tajlandii lepiej nie mowic, gorzej jest chyba tylko w amerykanskiej. W piatek okaze sie czy dostane wize, jak nie, to nie mam pomyslu co dalej. Oni naprawde mysla ze statystyczny Polak chce sie osiedlic i pracowac w Tajlandii...
Wieczorem spacer po ulicach. Zdjec zadnych nie mam, bo sie za bardzo boje o aparat. W dzien natomiast glownie pada. Chce zostawic to miasto i dostac sie na wyspe Busuanga jak tylko pozwoli mi na to ambasador Tajlandii.

Po drodze zaczepiaja mnie okoliczne "dziewczeta".
-Sir, where are you going? (Dokad pan idzie)
-Sir, it's raining outside (Na zewnatrz pada prosze pana)
-Sir, I feel very lonely (Czuje sie bardzo samotna prosze pana)
-Sir, do you have a girlfriend? (Czy ma pan dziewczyne?)
-Sir, I can love you long time (Moge pana "kochac" bardzo dlugo)
-Sir, you look like Brad Pitt (Wyglada pan jak Brad Pitt)

Poszedlem do baru. Podchodzi maly chlopiec i prosi o jedzenie. Staram sie funkcjonowac z zasada, ze pieniedzy raczej nie daje, ale jedzenia nie odmawiam. Zgadzam sie zaplacic za wszystko co zamowi (klasa restauracji pozwala na takie szalenstwo). Wychodzi na to, ze on zjada za dwa razy wiecej niz ja. Dwa razy wiecej to znaczy 3 zlote zamiast 1,50 ...

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Kiedy będziesz wiedział, czy dostaniesz wizę. W Tajlandii jest parę interesujacych kamieni do obejrzenia...
Pablo pewnie schował sie przed deszczem...

Anonimowy pisze...

Sama bym wyjachała w taką wspaniałą podróż, ale mnie nie stać, jak i większości przeciętnych Polaków niestety(: Chyba jasne, że z tego powodu tak mało spotykasz nas w swoich dalekich wyprawach... A teraz dosyć smędzenia, no cóż zazdroszczę, ale może kiedyś, nie tracę wiary, że się uda zwiedzić Meksyk:) Ciekawie opowiadasz, fajnie się czyta:) Pozdrowienia:)http://aniaxi1-kontynulacja.blog.onet.pl

Anonimowy pisze...

Mnie to wszystkie dziewczeta zawsze mowily takie rzeczy, nie trzeba jezdzic gdzies na kraj swiata, czlowieku...;)

Anonimowy pisze...

no widzisz langsam,langsam aber siher jak mówia w Kato-wydłużaj stopniowo korespondencje po angielsku i nurkuj wujek Custorica

Franek pisze...

Droga Aniu Xi. Ja wlasnie mysle, ze jak sie chce i jest sie mlodym i nie ma sie rodziny na utrzymaniu to to naprawde nie jest takie trudne. Nie wiem jaka jest twoja sytuacja, wiec pisze to bardziej ogolnie.
Mamy to szczescie, ze zyjemy w Polsce po 2004 roku. Mozemy legalnie pracowac za granica (robilem to, nie przerywajac dziennych studiow), z praca w kraju tez jest co raz lepiej (i to rowniez). To prawda, ze nie jest to najlatwiejsza rzecz na swiecie, ale nie jest niemozliwa. Nie zyjemy na Filipinach czy w Boliwii, wtedy byloby duuzo trudniej.
Spotkalem pelno osob z roznych krajow z biednych rodzin, ktore zacisnely zeby na kilka lat i spotkalismy sie szczesliwie w podrozy w najpiekniejszych miejscach swiata.
Mi pomogli rodzice, to prawda. Dzieki nim moglem pozwolic sobie na takie reczy jak rejs po Fiordach w Nowej Zelandii czy tygodniowa wizyta w Japoni. Prosze mi wierzyc, z wlasnych, wypracowanych przez 3 lata pieniedzy tez bylbym w stanie te podroz odbyc i nie bylabby duzo ubozsza. To jest wlasie kwestia determinacji i niesmedzenia. Nie spotkalem w drodze zadnego podroznika, ktory by smedzil, a spotkalem bardzo wiele osob.