piątek, 13 czerwca 2008

Z glowa w Mur

(On the night on the Great Wall of China)
'[...] Someone must have come up to sleep here like I did, it sounds like a sleeping bag or a pad or something. I'm not going to see him/her tonight, because we are both bound to get a heart attack. I will say hello tomorrow. I fall asleep cuddling Pablo and my wallet, resting my head on a swiss army knife. I wake up at dawn - the view is something else. Not a soul around, I take a few pictures and feel like the king of life.'
photos

Sroda, Pekin, wczesne popoludnie. Razem z Agnieszka i Karolina siedzimy w stolowce studenckiej. Spotkalismy sie dwa dni temu, a rozmawiamy jak starzy, dobrzy znajomi. W podrozy tak to jakos dziala, wszystko jest szybsze i intensywniejsze, albo sie lubimy, albo nie, nie ma czasu na polcienie. Przedwczoraj bylismy na karaoke z Chinczykami poznanymi o drugiej w nocy w malym barze. Wczoraj zwiedzalismy pekinski ogrod, jedlismy pekinska kapuste i ogladalismy rozne (ale nie pekinskie) filmy. A dzis? Dzis sie rozstaniemy. Agnieszka pisze mi instrukcje po polsku i chinsku, obok siebie zebym wiedzial co pokazywac.
"Czy mozna zostawic bagaz na cala noc?" i odpowiedz tak/nie - pani na dworcu ma pokazac palcem.
Dalej; stacja metra Dongzhimen, autobus 916 do Huairou, taksowka do wioski Jinshanglin, a stamtad powinno byc juz blisko. Rano 4 godziny marszu do Simaitai i z powrotem do Pekinu. Proste.
Dziewczyny odprowadzaja mnie do metra. Stacja kolejowa, przechowalnia bagazu (pani pokazuje "tak"), Dongzhimen, autobus 916, samochod do wioski. Cos sie nie zgadza. Pan mi probuje tlumaczyc, ze sa dwie mozliwosci, a jak mowie o tym Simaitai to nikt nic nie wie. Dlugo jezdzimy szukajac kogos, kto mowi po angielsku, bezskutecznie. W koncu pokazuje ze chce tam spac. Najpierw patrzy sie jak na wariata, ale stwierdza, ze w takim razie, to musi byc ten Mur po prawej stronie. Jedziemy w prawa strone. No i rzeczywiscie go widac, tylko jakos daleko i wysyko. W koncu dojezdzamy, pan pokazuje, ze stad juz na piechote. Ladne kwiatki, jest osiemnasta, a ten mur to sie wydaje na szczycie wielkiej gory na koncu swiata. U podnoza pytam sie czy w lewo czy w prawo, pokazuja ze w prawo, ale krzycza ze juz za pozno. Pokazuje wojskowe spodnie-machaja reka. Panie proponuja tez kupno wody. Dziekuje, tu jest drozej niz na dole, a ja mam w plecaku trzy butelki.
Po pol godziny potu i zadyszki dochodze do konca szlaku. No ladnie, ja tu umieram, a to zla droga byla. Na dole odchodzila taka mala sciezka z choragiewkami, ale wygladala jakos niepowaznie. W dol, entuzjazm spada o jakies 50%. Szlak z choragiewkami i znowu pod gore. Po pietnastu minutach pokladam sie ze zmeczenia i koncze pierwsza butelke wody. Nie jest dobrze, zmierzcha, wody mam raczej za malo, a sil to juz nie mam w ogole. Dwie noce z rzedu spalem po 4-5 godzin, duzo za malo jak dla mnie. To przeciez mialo byc blisko, a ja sie wspinam na Kilimandzaro jakies! Ale ale, jestem swierzo po filmie "Into the wild", a w plecaku krople do magicznego zamieniania wody ze strumykow w wode pitna. Tylko strumykow brakuje, no ale przeciez z gor zawsze splywaja. Dalej pod gore, pot leje sie ciurkiem, co kilka krokow przystaje, pieronsko stromo. Czesto ide na czterech konczynach, bardziej przypomina to wspinaczke niz spacer. Mijam kilka kamienistych miejsc ktore niewatpliwie bywaja czasem strumieniami. Nie tym razem niestety, dawno nie padalo. Racjonowanie wody. A sil zupelnie brak, moze przonocowac tu? Niewiele jest miejsc wystarczajaco plaskich, ale zdarzaja sie. Mam Karimate i spiwor, mam tez stracha. Najpierw to taki strach jak dziecka przed ciemnoscia, niesprecyzowany ale bardzo prawdziwy. A pozniej juz konkretniejsze mysli... Czy tu sa tygrysy? nie no, tygrysow chyba nie ma, za zimno w zimie. No dobra, a moze weze? Hmm, zadnego nie widzialem, ale... Robi sie co raz ciemniej, a ja jestem co raz slabszy. To nie jest niebezpieczna sytuacja, zejscie w dol zajeloby mi mniej niz godzine, a tam woda, dach, ludzie. Mimo to strach jak najbardziej realny. Po jakies dwoch godzinach dochodze do dziwnego rozstaju drog. Nie wiem gdzie jestem bo wszedzie drzewa i tego muru calego juz od dawna nie widze. A wiec w lewo normalna droga, ale strzalki pokazuja w prawo. Jakos ufam tym strzalka wiec... Czolowka na glowe (juz naprawde zmierzcha) i schodze piec minut w dol za strzalkami. A tam... jaskinia! Normalnie bym sie ucieszyl, ale na moj obecny, niezbyt brawurowy stan psychiczny to dosc sporo. Z drugiej strony w jaskini moze byc woda no i mozna spac. To ludzie juz dawno temu wymyslili. Wchodze w glab kilka minut, w okol mnie przelatuja nietoperze, a wody brak. Kapie cos, ale nic powaznego. Nie, spanie w jaskini to chyba za duzo, wracam do tej sciezki. Ciemno zupelnie ale po dwudziestu minutach jakies cegly wylaniaja sie z lasu. Czy to to? To! Wchodze na Chinski Mur! W okol ciemno, widac tylko swiatla wioski ponizej i nikogo oprocz mnie. Moj maly szczyt swiata. Chodze troche szukajac odpowiedniej wiezy. Potrzeba zeby byl dach w razie deszczu (malo prawdopodobnego) no i zeby te tygrysy nie mogly wejsc. Trzecia z koleji sie nadaje. Rozbijam oboz, czyli karimate i spiwor. Radosc, prawdziwa radosc z odrobina leku dla wzmocnienia wrazen. Zdjecia i do "lozka". Zasluzylem sobie.

Powielanie-remedium na samotnosc
Po jakiejs godzinie zaczyna grzmiec. Nie pada, burza jest gdzies daleko, ale te blyski nie ulatwiaja zasniecia. Przenosze sie na dol. Zasypiam przytulony do Pabla. W nocy slysze jakies szelesty. Najpierw nie wiem o co chodzi, ale po pewnym czasie jestem juz praktycznie pewien. Ktos tu przyszedl spac tak jak ja, brzmi to jak spiwor, karimata czy cos. Nie bede do niego szedl dzisiaj, bo tylko oboje dostaniemy zawalu serca. Przywitam sie jutro. Zasypiam przytulony do Pabla i portfela, ze scyzorykiem pod glowa. Budze sie o swicie. Widok nieziemski. Nie spotykam nikogo, robie zdjecia i czuje sie krolem zycia.

Pokoj z widokiem
Tylko ta woda. Decyzja- w dol ta sama droga, nie bede kombinowal nic juz z Simaitai. Wizyta w Jaskini, wchodze glebiej. Wody nie ma, zbieram te co kapie przez jakis czas. Lepsze niz nic.

U wejscia do jaskini
Dalej walka w dol, nie jest duzo latwiej niz pod gore, ale teraz przynajmniej sie wyspalem. Na przedwioszczu (przedmiesciach wioski?) znajduje studnie. Prysznic i picie. Sukces, mieszkancy usmiechaja sie na moj widok. Samochodem w dol, autobus 916, stacja metra, pociag nocny do Szanghaju. Jednego dnia budze sie na szczycie gory na murze Chinskim, a nastepnego 1200 km dalej w Szanghaju. Zycie!
zdjecios

ps. Film "Into the Wild" jest niesamowity. Po polsku to chyba "Wszystko za zycie". Polecam kazdemu.

13 komentarzy:

Anonimowy pisze...

wdrapywac sie samotnie na wyskoą górę ledwie oznakowanym szlakiem prawie po ciemku... Nie no Franek sam rozsądek przez ciebie przemówił:D,
juz wiem czemu na demografii mówią że prawdopodobieństwo śmierci u mężczyzn w wieku 20-30 lat jest wyższe niż u kobiet,
ale tak swoją drogą to na taki widok o poranku to i ja bym się skusiła- to musi robić wrazenie,
ściskam

Anonimowy pisze...

dobrze, tak mi się podoba! :D (ja bym jednak też zadbała o coś do jedzenia)

Anonimowy pisze...

dreszcze. i to raczej ze strachu niż z podniecenia. poranek rzeczywiście może rekompensować. pod warunkiem, że się wcześniej uniknęło zawału, zejścia z pragnienia, ataku burzy lub tygrysa.
życie?

maria ołdak pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
maria ołdak pisze...

franku, jestem bardziej niz pewna, ze mnie nie kojarzysz, ale poznalismy sie pare lat temu przy okazji wakacji toskanskich, na ktorych pojawiles sie przez pomylke, wsiadajac z tata na nie ten statek, co trzeba. bylam czlonkiem grupy 'kondratowej'. chcialam tylko napisac, ze wiem o twoich podrozach dzieki korespondencji z mama i czytam relacje na biezaco. wiele w tym okolicznosci mrozacych krew w zylach, ale wiem, jaka to radosc, podrozowac (i prowadzic przy okazji blog - uskuteczniam rowniez). sama wrocilam wlasnie z moskwy, a za pare dni wybieram sie poeksplorowac alaske i okolice. mysle, ze nalogu podrozowania nie da sie pokonac:) zycze ci wielu wrazen i szczesliwego powrotu! pozdrawiam, maria

Anonimowy pisze...

Przytulony do Pabla!
Dziecko szalone!
Kusisz los.zabraniam Ci takiego szarzowania! I nawet nie napisze że zazdroszczę widoku.Ale kocham i martwie sie i wyczekuje września-mama

Anonimowy pisze...

oj Francuz..;)

Klementyna pisze...

A ja podziwia wytrwalosc i mimo wszystko odwage w tym podrozowaniu! Zawsze czytam ten blog z ciekawoscia i czekam na kolejne wpisy i zdjecia. Pozdrawiam serdecznie, I.

Anonimowy pisze...

Samotność może prowadzić do schizofrenii. Nawet już się rozczworzyłeś w ciemnościach.
Dobrze, że na krótko. Trzymaj sie ciepło i systematycznie nawadniaj!!!

Anonimowy pisze...

Mr.Franek, would you be so kind to write in English in order to widen the target audience?

Anonimowy pisze...

Ale wpis...'ahoj przygoda' nie z tej ziemi. Jakbys na siebie uwazal to by bylo swietnie, R. Wallace

Anonimowy pisze...

drogi franku! czy wiesz, ze Chiny posiadaja najwieksze centra handlowe na swiecie??
odwiedz koniecznie:

1. South China Mall,Chiny, Dongguan 892 000 m kw.
2. Jin Yuan,Chiny, Pekin 560 000 m kw.

to obowiazkowe punkty takiego trapera jak ty :P

pozdro z nad ksiazki do marketingu :)

Anonimowy pisze...

oj, jakoś już długo nie piszesz...
chyba naprawdę zacząłeś tego bloga tłumaczyć :P