czwartek, 29 listopada 2007

Wspolczynnik wysokosci wzgledem szerokosci majowych schodow

Spalem na Campingu Mayabell. Unikalne doswiadczenie w moim krotkim podrozniczym zyciu. Daszek z palmowych lisci, a pod nim moj hamak i moskitiera. Scian bocznych brak. Wspiera nas spiwor 800g (min 5 max 18 stopni C)- mosquity nie mialy szans.
Pod sasiednim daszkiem mieszkal jakis Juan Muzykant. Gral na gitarze i podspiewywal. Spiewal jak jego zycie bylo puste, jak potem poznal dziewczyne, jak im bylo dobrze razem. Pozniej go niestety zostawila i jego zycie bez niej bylo okropne. Szlo mu calkiem niezle, wiec bylo milo. Po zaspiewaniu tej piosenki raz, zaspiewal drugi... i trzeci i czwarty. Zastanawiam sie czy w jego zyciu bylo tyle kobiet (przed ktorymi bylo mu pusto, z ktorymi bylo mu dobrze, a po ktorych bylo mu zle), czy chodzilo caly czas o jedna i tylko chial sobie te cala historie utrwalic. W barze, jak opowiedzialem parze szwedow o moim nocnym zdarzeniu, to mi postawili dwa piwa. Pana Jorga tez zreszta okradli w Meksyku. Zabrali mu 5 dolarow z kieszeni...
Ruiny w Palenque naprawde robia wrazenie, przynajmniej na mnie. Nie sa najwieksze w Meksyku czy tez jakos najlepiej zachowane. Sa za to w najprawdziwszej dzungli. Dochodzi sie do nich po przygotowanej sciezce, ale mimo wszystko przez dzungle. 1500 lat temu taki sobie Maj czy jakis inny podroznik wchodzil do gestego lasu, wokol malpy, jaguary i co tam jeszcze zamieszkiwalo dzungle (wydaje mi sie ze mogly byc to rowniez mrowkojady). Maj wspinal sie do gory by po niedlugim czasie znalezc sie na slonecznej polanie otoczonej przez wielkie kamienne palace, obserwatoria i grobowce. W tym czasie nasi Slowianie...


Kolejne blyskotliwe spostrzezenie to podejscie Meksykanczykow (i chyba innych krajow na poludnie stad) do zabytkow archeologicznych. Mozna wchodzic praktycznie wszedzie, nikt cie nie kontroluje. Jakby ktos chcial to pewnie by mogl wziac sobie Majowy kamien albo napisac na prastarej krypcie sprayem 'me (serduszko) Esmeralda'.
Konkluzja ostateczna zas dotyczy schodow. Majowie robili naprawde strome schody.



W Autobusie do San Kristobal nie zmruzylem oka, a kazdemu podejrzanie wygladajacemu Meksykaninowi mialem ochote w morde dac . Zwlaszcza gdy sie usmiechal, tak zapobiegawczo. Wiem, ze to okropne, ale pewnie jeszcze troche czasu minie zanim sam zaczne sie czesciej usmiechac. Tyle pieknych miejsc, a ja z ta malym aparatem, ktory rozladowal sie w polowie zwiedzania ruin.
Z drugiej jednak strony padalo sporo deszczu, ale ze aparat waterproof to i tak bylem nie do zatrzymania (dopuki starczylo baterii)!

wtorek, 27 listopada 2007

Merida->Palenque en la noche

Katedra Krzysztofa byla ladna. Jak to katedra chyba, duza i w ogole...Zrobilem za to ladne zdjecia na placu z golebiami, a pozniej jeszcze pana z recznikami i w sali z obrazami Palacio Municipal. Nastepnie comida Yuccateca, Mac Chuc i do hostelu. Tam, czekal na mnie juz tylko schowek z plecakami, bo wymeldowalem sie o poranku, tj. tuz po praniu. Wieczorem w Hostelu, w ktorym jeszcze dzien wczesniej o 22 wszystkie swiatla byly zgaszone zycie towarzyskie kwitnie na calego. Poznalem Amerykanina, ktory byl podrozujacego przez Meksyk na rowerze przez 3 miesiace. Poznalem innego, ktory meksyk odwiedza przez tydzien, bez roweru ale za to w celach stricte imprezowym. Przede wszystkim zas poznalem bewne siosterstwo (bo nie wiem jak sie nazywa bractwo w wydaniu zenskim) z Holandi. Bylo to 10 Holenderek podrozujacych bez zadnego mezczyzny w wieku lat 22-23. Jedna z nich zapytalem sie przy sniadaniu ´czy to twoje tosty?´ i to okazalo sie byc wystarczajacym pretekstem do rozmowy wieczorem. Dziewczyny skarzyly sie ze podrozuja od 10 dni i jestem pierwszym mezczyzna, ktory z nimi rozmawia. Nie dziwie sie, niewiele jest rzeczy bardziej przerazajacych niz ´zagadanie´ do takiej grupy. Pozniej byla darmowa lekcja salsy- ja tanczylem z instruktorka, a owe 10 ze soba na wzajem. Szkoda ich troche w sumie. Pozniej, osmieleni moja obecnoscia, przelamali sie amerykanie. Wlasnie wtedy, mimo nie sprzyjajacych okolicznosci, dzielnie przeprosilem (Natalio, mam nadzieje, ze jestes ze mnie dumna..?) i z plecakami udalem sie do mojego nocnego autobusu relacji Merida-Palenque. Po drodze kupilem jeszcze hamak i moskitiere zeby spac jak stary Maj w Palenquowskiej dungli (tudziez jak Max Frisch). Duzy plecak do schowka na dole, mala ze wszystkimi wartosciowymi rzeczami na glowa wewnatrz autobusu i mozna spac. Pozdrozuje autubusami ADO primera clase, nieco drozsze ale podobno znacznie bezpieczniejsze w temacie kradziezy. Rano obudzilem sie w Emiliano Zapata gdzie wiekszosc osob wysiadla. Do Palenque jeszcze 40 min ze switaniem za ADO oknem.
W Palenque wziolem swoj plecak i tu... jakis lekki. Lekki bo nie ma w nim juz laptopa, kamery video, dobrego aparatu (mam ciagle taki maly, wodoodporny) i dysku twardego, na ktorym wszystko zapisywalem (w razie, gdyby mi ukradli Laptopa). Kolana miekna, serce bije szybciej. ADO-bus-pani-recepcja mowi, ze im przykro, ale zebym juz sobie raczej poszedl. Przekonalem ja zeby chociaz zadzwonila do Emiliano Zapata, moze tam cos wiedza. Nie wiedza. Policja. Policja sie tym nie zajmuje. Zajmuje sie Ministerio Publico. Czekalem przed wejsciem poltorej godziny, az otworzyli. Tam upojne 3 godziny na sporzadzeniu raportu. Udalo mi sie ich przekonac, zeby sprobowali zdjac odciski placow, ale nie bylo latwo. Zasugerowalem pozniej zeby moze zdjeli i moje, to sie zgodzili ze to w sumie potrzebne (inaczej zaczeli by mnie scigac). Oplacalos ie ogladac Kojaka. Jakos tak milo, ale raczej opornie. Choc kiedys zalatwialem cos na naszym, polskim komisariacie to tez bylo opornie, a duzo mniej milo.
Tak mi minal poranek. Sznase na odzyskanie czegokolwiek sa male, choc pan powiedzial ze raz im sie w zeszlym roku udalo po polrocznych poszukiwaniach. Raz.
A w Palenque pada desz- spanie w Hamaku... ale przynajmniej aparat mi zostal wodoodporny...

poniedziałek, 26 listopada 2007

Merida rapido

Jesteśmy (ja i Pablo) w Meridzie. Podobno bardzo Europejskie miasto, przynajmniej jak na standardy Meksykańskie. Jest tu Katedra Świętego Ildefonsa- najstarsza katedra w obu Amerykach, z drugiej połowy XVI w. Bedziemy tu tylko kilka godzin, wieczorem ruszam do Palenque- Majowych ruin (niezależnie od pory roku) w środku dżungli. Może byś inspirująco. Ale poranek w Meridzie zaczęliśmy z Pablem pracowicie- zrobiliśmy pranie. tzn. ja robiłem a on raczej nadzorował, nie chciał mi pomóc przy wyżynaniu.


dozowanie wody, ekologicznie



Misiowe psikusy

I jeszcze trzy zdjęcia z Tulum:



Idę zwiedzać

niedziela, 25 listopada 2007

Gentes que viajen


Przyjazd do nowego miejsca zawsze wiąże się z niepewnością. Czy będzie miło, czy poznam ciekawych ludzi, „bratnie dusze”. Zazwyczaj, zwłaszcza gdy mieszkam się w hostelach, udaje się bez problemu. Wspólna kolacja, rozmowy, zdjęcia, dyskusje. Później dzień na plaży albo na jakiejś wycieczce i już. Zanim się człowiek zorientuje zaprzyjaźnia się z kilkoma osobami. Zaprzyjaźnia się zdecydowanie bardziej niż by chciał, choć jeszcze wczoraj była niepewność, a potrzeba owego zaprzyjaźnienia była bardzo silna. Kiedy w hostelu zostaje się trochę dłużej obserwuje się ludzi, którzy odjeżdżają. Oczywiście przyjeżdżają nowi i wszystko się jakoś płynnie miesza. Mam jednak zawsze uczucie, że ci Pierwsi to są ci ważni, a ci co przyjadą później to tacy znajomi wtórni. Mało w tym logiki, ale tak jakoś jest, przynajmniej w moim przypadku. Inaczej jest gdy wyjeżdża się samemu, jako pierwszy. Jest grupa ludzi, która cię pożegna, życzy udanej podróży, pomacha. Wymiana maili, telefonów, facebooków itp. Ruszam w dalszą drogę. Tam na pewno znowu będą ciekawi ludzie, wycieczki, widoki, widokówki. Ale Coś pozostaje tutaj. Zastanawiam się czy będzie zostawało w każdym miejscu, bo w końcu może Tego nie starczyć. Niektórym chyba nie starczyło i to są właśnie ci, którzy wiele dni temu mieli stąd wjechać, byli tylko przejazdem. Teraz pracują w hostelu, spędzają dni na plaży. Wyjazd jest dalej w planach ale taki nieokreślony, raczej odległy. Wszystkie atrakcje; jaskinie, plaże, ruiny, parki to tylko tło. Tło dla innego człowieka.
Ja dopiero zaczynam podróż, 12.40 autobus ADO do Meridy.

Dzień na plaży

sobota, 24 listopada 2007

Dos Ojos + Bonus

Wczoraj nurkowałem w cenocie Dos Ojos. Cenoty to z grubsza rzecz ujmując jaskinie w meksyku ;) Miejsce niesamowite, jedzie się busem w środek dżungli, tam chatki z bambusa z dachami z liści palmowymi... dosyć abstrakcyjne. Mała dziura w skale, a korytarze ciągnął się w nieskończoność. Dos Ojos nie jest jaskinią tylko „cavern” to tłumaczy się chyba jako grota. Ale polskie słowo grota implikuje coś co nie ciągnie się w nieskończoność, przynajmniej w moim odczuciu. W każdym jednak momencie widać skądś światło, czyli wyjście, co sprawia, że nurkowanie jest znacznie mniej wymagające. Mam kilka zdjęć, nie są niestety ostre, ale dają jakieś wyobrażenie.

Szybki kurs bezpieczeństwa


A dziś znowu dzień na plaży, trochę się rozleniwiłem chyba. Wkrótce pewnie ruszę do Meridy, choć to nic pewnego. Pablo zdje się lubi plażę, bo tylko leży i nic nie mówi.


Słoneczny Patrol w wydaniu meksykańskim

(Ci panowie są zdecydowanie w pełni uzbrojonymi żołnierzami jakby nie było widać)

W międzyczasie zaś przeniesiemy się na chwilę w rzeczywistość Kubańską, a dokładniej rzecz ujmując jej prologos Meksykański.



Prologos Meksykański.

W słynnej Agencia de Vjahes przy dworcu autobusowym w Tulum pani spytała mnie czy chcę lecieć liniami Cubana czy Mexicana. Cena przemawiała za Cubana, choć nie aż tak znacznie. Dla mnie jednak wystarczająco. Little did I know jak dobry był to ruch. Tym sposobem, moja Kubańska przygoda zaczęła się już na Cancun aeropuerto international. Lot oczywiście opóźniony, ale nikomu się nie spieszy. W samolocie ok. 8 członków załogi i ok. 12 Panów w garniturach. Zgaduję, że ośmiu Panów pilnuje ośmiu członków załogi, a pozostałych czterech Panów pilnuje tych ośmiu Panów... No ale przede wszystkim sam samolot. TU 47. Kamizelki ratunkowe, tlen, tratwy itp. prosto z ZSRR. Nie z Rosji. Jak pasażer za tobą otworzy stolik, to się zapadasz, ponieważ stolik jest tym, co usztywnia fotel. No i napisy na ulotce bezpieczeństwa w językach wszystkich republik i satelit, a zatem również Polski. Podczas lotu w tamtą stronę z jakiegoś powrotu ominął mnie wspomniany w poprzednim poście dym, ale co się odwlecze to nie uciecze. Wszystko się trzęsie i skrzypi ale juz po godzinie TU 47 wyladował. Zaczęła się Kubańska przygoda...

piątek, 23 listopada 2007

Havana-> fly Cubana


Wczoraj, w środę rano, zjadłem śniadanie z Ricardo(na zdjęciu). na ulicy Campanario w centrum Havany. Poszliśmy na ostatnia przechadzkę po mieście, wymieniłem trochę pieniędzy i spotkaliśmy się z człowiekiem który miał mnie podwieźć, Kosztuje 13 pesos convertibles (normalna taksówka 25), ale musi wysadzić mnie 2 km przed lotniskiem, bo dalej złapie go policja. O 11 przyjechał. Pożegnałem się z Ricardo i schodzę na dół. Rzut oka czy nie ma policji i szybki załadunek do wozu. Na przednim siedzeniu siedzi jego nie-najszczuplejsza żona, całą drogę miał o coś awanturę. Przerwała na niego krzyczeć tylko kiedy z szerokim uśmiechem na twarzy poprosiła mnie o pieniądze. Ja z bagażami z tylu. Szyby są przyciemniane, więc jakby mnie tam nie było. 2 km przed lotniskiem wysiadam i szukam szczęścia. Taksówka przyjeżdża szybko, a w niej taksówkarz i miła Australijka. Nie ma problemu, wsiadaj. Nawet nie musiałem nic płacić. Ale 15 min później spotkałem ją ponownie. Opuszczając Kubę trzeba zapłacić 25 pesos podatku, ona miała tylko 22. Dług wdzięczności szybko spłacony. Kubańskie niespodzianki. W kolejce poznałem 2 Azjatki. Mówią ze sobą po angielsku i po jakiś 15 minutach dotarło do mnie że to dość dziwne. Liu z Japonii, Kim z Korei, poznały się w Meksyku i po Kubie podróżowały razem. Po pewnym czasie podchodzi do nich ochrona i prosi na słówko. Okazało się, że nie zrozumiały gdy ich taksówkarz powiedział im że muszą wysiąść 2 km przed lotniskiem. Ten był miły, więc je podwiózł do końca, a teraz wokół jego Łady trzech panów w granatowych garniturach. Azjatki mówiły po hiszpańsku jeszcze mniej niż ja, także pierwszy raz robiłem za hiszpańskiego tłumacza. Dość zabawne. Juri, ich kierowca, siedzi niemalże z łzami w oczach, ale mówi że nic się nie stało. Niech by powiedział przy turystach i policji, że coś jest no bueno to by dopiero miał problemy. Próbujemy wytłumaczyć, że to ich kolega i podwiózł je za darmo, ale nie sadzę, żeby to cos dało. Cóż, jego wybór taka praca, ale jednak jakoś tak szkoda. Liu roztrzęsiona, chyba mało rozumiało co tu się dzieje przez te 2 tygodnie.
W samolocie Tu 47, linii Cubana siedzenia składają się do przodu. Tuż przed startem, nagle z wentylacji zaczyna wydobywać się gęsty dym. Niektórzy ( w tym ja) zaczynają się dosyć poważnie denerwować. Innym nawet powieka nie drgnie... Tranquilo, dym jest zimny, to chyba klimatyzacja w wersji Tupolev made In ZSRR.
Godzina lotu i jesteśmy w innym świecie. Quesadillas w El rapido i w drogę do Tulum (Colectivos, 55 pesos, mucha gracias. Podrożało bo idzie sezon).
Hostel Weary Traveler. Jestem u siebie- niemalże tak się właśnie czułem. Na powitanie głośna, mocno alternatywna muzyka i unoszący się zapach Marihuany. Meksyk wita. Kolacja i cerveza. Pranie (odbiór manana, po plaży amigo, tranquilo). W pokoju z Słowakami, Anglikiem i Włochem. Wieczór upłynął na dyskusjach i opowieściach. Tulum to takie miejsce przez które się raczej tylko przejeżdża. Każdy skądś wraca i dokądś jedzie. Spotkałem też kilka osób, które jak byłem tu 2 tygodnie temu to już zaraz wyjeżdżały. Jakoś im się nieudało. Teraz pracują- 4h dziennie w hostelu i nie płaci się za spanie. Tak jakby zarabiać 3 usd za godzinę. Jak ktoś z nich wyjedzie to ja pewnie zacznę tu pracować.
A dziś dzień na plaży. Morze, siatkówka, friesbie i pinacolada. Nie ma dramatu. Odpoczywam po Kubie i myślę jak ją opisać. Potrzebuje trochę dystansu, ale pewnie przez dłuższy czas nie napiję się Cuby Libre. Ma trochę gorzki smak.
Zdjęcia już w Internecie: http://picasaweb.google.pl/franekp/Cuba

środa, 14 listopada 2007

Wasz czlowiek w Havanie

Jestem na Kubie, dzis jeszcze w Havanie, ale juz jutro jade do doliny Vinales.
Szybko po przylocie zrozumialem ze Kuba to bardzo trudny kraj o naprawde wielu twarzach i choc czyta sie o tym w przewodniku, to jednak czytac, a zobaczyc to zdecydowanie co innego. Stwierdzilem zatem, ze najlepiej bedzie jak powstrzymam sie od pisania tutaj tylko jakos pozniej sprobuje to wszystko ogarnac i przemyslec a nastepnie opisac na spokojnie w Meksyku (ktory wydaje sie baaardzo zachodnim krajem w porownaniu do Kuby). Ponadto za internet place tu jakies 35zl za godzine w tej chwili...
Przy tej idei obstaje ale dzisiejszy dzien zdecydowanie zasluguje na opisanie, zatem...

To byl dzien

Wstalem o 8 rano. Woda w toalecie i spod prysznica kapala przez cala noc. Nie bylo okna, wiec nie obudzily mnie promyki slonca. Mieszkam u pani, ktora wynajmuje pokoj nielegalnie przez co jest troche taniej ale okien nie ma. Bunkier. Zwazywszy, ze pokoj nie zachecal do dlugiego w nim przebywania, ubralem sie dosc szybko i ruszylem w strone Polskiego konsulatu. Gdy bylem juz blisko zadzwonil do mnie Ernesto i powiedzial ze jest w stalym kontakcie z MSZem i czeka na potwierdzenie. Stalo sie jasne ze nie mam jeszcze po co isc do Pana Konsula (ktorego juz w tym momencie chcialem serdecznie pozdrowic i podziekowac), poszukalem zatem el rapido w okolicy. Posilki szybkie, tanie i nieaztakniedobre. Na tym etapie mozna by zadac pytanie po co wlasciwie ten konsulat (tu znak zapytania, nie dziala na klawiaturze). Powiem tylko, ze chodzi o Drugi Kryzys Kubanski, wydazenie ktore zostanie pozniej zrekonstruowane w programie ¨Z historia na ty¨
SMS od Ernesto, ruszam wiec w strone La Calle de las presidentes. Tam jeszcze chwila oczekiwania, a gdy formalnosci zostaly zalatwione wyplacono mi 548euro. Swiat stal sie piekniejszy.
Ruszam zatem pelen optymizmu w strone dworca glownego w celu zarezerwowania biletu promowego na Isla de Juventud. W moim przewodniku jest napisane (a dotychczas praktycznie wszystko co bylo tam napisane sie sprawdzalo), ze jest takie mejsce jak NCC kiosk w ktorym mozna kupic bilet autobusowy i promowy na wyspe w cenie 13CUC (waluta dla turystow, 1 to mnie wiecej rownowartosc 3 zl). Kiosku jednak nie znalazlem. Na szczescie jest informacja turystyczna. A w informacji pani cos tlumaczy no i mialo sie nazywac El Vjahero. El Vjahero to zamknieta buda (cos jak budka z sajgonkami w Warszawie), a na szybkie kartka z recznymi napisami. Bilety trzeba najpierw zarezerwowac. Bilety rezerwuje sie tutaj. Bilet 50CUC. i na szczescie numer telefonu. Zajete. 5 min pozniej- zajete. 10 min pozniej- zajete. itd.
Nieco przygnebiony wrocilem do mojego bunkra. Opowiedzialem o tym pani gospodyni a ta bez chwili wachania wziela sprawy w swoje rece. Po pol godziny ciaglego naciskania Redial dodzwonilismy sie. No i jest tak ze bilet trzeba zarezerowac i rano, przed odjazdem za niego zaplacic. El Vjahero-biuro podrozy- jest otwarte od 8 do 9 rano... bilet dla turysty kosztuje 50CUC a dla Kubanczyka 50MN. Turysta placi 2,4 tys% wiecej... do tego nalezy doliczyc taxi na tworzec i bus do portu... i to wszystko razy 2 bo wrocic tez trzeba.
Dlatego wlasnie jade do doliny Vinales- 12CUC w jedna strone. Zreszta podobno przepieknie.

Na tym etapie polozylem sie dosc przygnebiony w lozku i tak sobie kilka minut wegetowalem. No ale zaraz zaraz! jestem w Havanie, miescie co by nie mowic przepieknym i interesujacym wiec nie spac, zwiedzac!
Zwidzanie zaczalem od wloskiej restauracji i pizzy. Od razu lepiej. Pozniej spacer na Malecon, czyli slynne nabrzeze havanskie, rowniez przepiekne. Stamtad w strone Capitolio. Jest tam taki park w ktorym ludzie spotykaja sie i kloca na tematy sportowe, glownie baseball. Juz tam bylem, ale postanowilem to dzis sfilmowac. Tam zaczela sie druga przygoda.

Siedze w parku i filmuje. Siedze obok jakiegos Murzyna. Murzyn nie zagaduje, nie oferuje mi cygar ani prostytutek a siedzimy juz tak z 15 minut. Jest nadzieja, moze w koncu ktos normalny. No i zaczela sie rozmowa. Pan jest profesorem ekonomii na uniwersytecie wiec rozmawialismy troche o ekonomii, polityce, jego rodzinie itp. Ja mu sie skarze, ze tu wszyscy ciagle chca mi cos sprzedac tudziez chca mi sie sprzedac i mnie juz to mocno meczy. On mowi ze rozumie, ze to w zwiazku z ciezka kubanska sytuacja ekonomicznie i zebym sie nie przejmowal. Sa jeszcze normalni ludzie na Kubie. Rozmowa przebiega bardzo milo, choc sa duze problemy jezykowe. Troche mojego ubogiego hiszpanskiego, jeszcze mniej jego angielskiego. Ale widac ze facet naprawde wyksztalcony i zarazem mocno przekonany do polityki Kubanskiej wiec, nie chcac urywac tego naprawde unikalnego jak dotad doswiadczenia, proponuje bar pobliski. Ja stawiam (w relacjach Kubanczyk-Turysta to sie rozumie samo przez sie).
Tam troche pgadalismy no ale mowie ze musze isc bo chcialem jeszcze pojsc do kina, zobaczyc kubanskie kino (w miescie jest ich ponad 200...). Na to on ze mnial wlasnie isc na film wiec obejrzyjmy film razem. Czemu nie, moze mi troche wytlumaczy o co chodzi, bo inaczej to dla mnie jak pantomima.

Kino ladne, w starym stylu. Film sie zaczyna. Mija 15 minut, a Profesor zaczyna cos mowic. Najpierw mi tlumaczy o co chodzi w filmie, a pozniej cos innego. Nie rozumialem wszystkiego lecz z czasem sytuacja stawala sie klarowna...

Ja sie czuje winny
Bardzo winny
Mam rodzine, dwie corki, zone.
jestem niesmialy
ale jestem gejem...

No to jak zrozumialem, to mowie ze rozumiem i ze to trudna sytuacja, ale ze ja zdecydowanie nie jestem.

Ale napewno nie (znak zapytania)
moze choc troszke...

I zaczyna sie przytulac, 43 letni profesor uniwersytetu Havanskiego.

W tej sytuacji hasta luego kolego i sie skonczyla moja przygoda z Kinem Kubanskim (wyszedlem niczym Maklakiewicz).
Siedze teraz w Hotelu Nacional, bo musialem sie jakos podzielic dziesiejszymi wydarzeniami.
Rano bylem optymista. W poludnie zdecydowanie nie. Pozniej pczulem sie winny, bo zdalem sobie sprawe ze przez tych wszystkich nagabywaczy zamykam sie na ludzi, a tego przeciez w podrozy robic nie wolno. Nie socjologowi napewno. pozniej plomyk, czy wrecz plomien nadzieji urwany po 15 minutach filmu Kubanskiego. W drodze do hotelu nacjonal dwie dziewczyny probowaly mnie zreszta przekonac ze czuja sie baardzo samotne. Zeby one wiedzialy jak ja sie dzis czulem.

wtorek, 6 listopada 2007

Isla Mujeres

W poniedziaek rano, tj. ok 9 kiedy wszyscy mieszkancy hostelu Weary Traveler jeszcze spali, zagadkowy Polak z wielka, czarna torba na smieci wyruszyl w strone jedynych swiatel w Tulum. Slonce prazylo niemilosiernie, mimo wczesnej godziny. Na skrzyzowaniu spotkal sie z Alexem Alvarezem, szefem lokalnego centrum nurkowego. Torba zostala przekazana.

Co bylo w torbie?
1. Kalesony jedna sztuka
2. Koszulki termiczne 2 sztuki
3. Polar windstopper Jack Wolfskin
4. Oficialny Laptop igrzysk Olimpijskich marki Lenovo (bez zasilacza)
5.Czarne pletwy Scubapro.
Mieszanka zagdakowa...

Nastepnie osobnik ten wsiadl do Busa Colectivo- standardowego srodka transportu lokalnych mieszkancow. Trasa Tulum-Playa del Carmen-Cancun 50 pesos, muchas gracias.
W Cancun, wysiadlszy z Colectivo, udal sie do najblizszej agencja de vjahes i zagupil bilet lotniczy do Havany (aeropuerto Jose Marti int).
Data odlotu 7.11.2007
Data powrotu 21.11.2007

Po dokonaniu tej tranzakcji wsiadl w autobus miejskiego (linia R7) w strone Porto Juarez, skad promem przedostal sie na Isla Mujeres.
Zamieszkuje dormitorium numer 6, dzieli je z Izraelczykiem, Niemcem i Austryjaczka. Przemieszcza sie na piechote, robi dziwne zdjecia (http://picasaweb.google.com/franekp/IslaMujeresMX), a ponadto zrobil tez pranie. Pierwsze od odlotu z Polski.
Wieczory spedza z Niemcem Patrickiem (od 11 miesiecy w podrozy) i pania radiolog z Chicago, zamezna muzlumanka (na plazy siedzi w Jeansach).
Kiedy glaskal kota przy objedzie, drugi porwal mu kotleta, a nastepnie oba zjadly go (kotleta, nie Polaka) w pobliskich chaszczach

I co o tym wszystkim sadzic?


niedziela, 4 listopada 2007

es la playa Mar caribe?

La playa es bonita!

i morze ciepłe. kąpie się żabką prezesowską/dyrektorską tj. bez zamaczania ucha bo jeszcze przez 10 dni nie mogę. wczoraj udało się zagrać w siatkówkę z jakimiś lokalnymi chłopcami. a później lektura przewodnika po Kubie na karaibskim piasku... nie ma dramatu, mogło być gorzej.
A wcześniej byłem na Ruinas- pozostałościach po starym porcie majów. Urokliwe. No a ponadto była tam też plaża co tez robi nie byle jakie wrażenie-kąpiel wśród baaardzo starych dekoracji. Na plaży zaś urzędują wielkie jaszczury-sa na zdjęciach.

Wczoraj spakowaliśmy się z Pablem i zmieniliśmy lokum. całkiem śmieszna przeprowadzka- o jakieś 1500 m. Podroż dookoła świata...
Nowe miejsce super- hostel weary traveler czyli zmęczony, wyczerpany podróżnik. Może aż tak źle ze mną nie jest, ale tu jest zdecydowanie przyjemniejszy klimat. Mieszkam w pokoju z trojka Izraelczyków- dwie dziewczyny 21 lat i chłopak 22. niepozorni. Otóż cala trojka właśnie skończyła służbę w wojsku (2 i 3 letnią). Chłopak był instruktorem strzelania, a dwie drobne dziewczyny odpowiednio trenerami artyleryjskimi i czołgów... Trochę się z Pablem baliśmy im podpaść, ale wyszło bardzo sympatycznie. Choć mój hebrajski nie jest najmocniejszy, to jednego słowa się nauczyłem wczoraj; że kaptur to jest Kapuczor (tak przynajmniej brzmiało).
Jutro stąd wyjeżdżam do Cancun. Postanowiłem zostawić u Alexandro również Laptopa (nie tylko kalesony zatem). Myślę że będę wtedy trochę spokojniejszy na Kubie. W związku z tym komunikacja pewnie osłabnie na jakiś czas. Podobno tam i tak z Internetem jest ciężko i drogo. Za to jak wrócę to będzie wysyp zdjęć :)
Na blogu nie będę ich zamieszczał tak dużo bo tu są jakieś małe.
Zdjęcia z Tulum są na
http://picasaweb.google.pl/franekp/TulumMX
będę dodawał nowe.
No i jeszcze przygoda językowa w Super San Francisco. Poprosiłem panią o burro do smarowania chleba- myślałem że to masło. Pani powiedziała, że nie ma, ale po jej specyficznym spojrzeniu wyczułem, że chyba coś jest nie tak. Szybki wgląd do moich rozmówek i wszystko jasne. Burro to osioł a nie żadne masło. Także w Tulum nie ma osłów do smarowania chleba, przynajmniej nie w super markecie.

Nowe lokum


Mar Caribe

Ciemne Chmury nad Majami

Jurassic Park

piątek, 2 listopada 2007

Semaforos Unicos en Tulum

No i się udało. Siedzę w hotelu El Crucero w Tulum. Mam nawet Internet bezprzewodowy za darmo (nie wiem od kogo, bo hotelowy jest płatny). Ale od początku.
Aeropuerto Cancun bardzo przyjemne. I bagaż nawet dojechał, którego nie widziałem aż od łorsoł city także byłem pod wrażeniem. Z głośników cały czas mówili żeby nie dać się podwozić byle komu więc poszedłem do oficjalnego stoiska Autobusów ADO. I tak przez Playa del Carmen do Tulum. Na pierwszym odcinku trasy leciał jakiś film o kasynie po angielsku (nie, to nie było „Kasyno”). Na drugim Casino Royale po hiszpańsku- Seńor Bond, estoy bastante decepcionado. (Panie Bond, jestem trochę rozczarowany)... I tak czas szybko zleciał do Tulum, a mój hiszpański stale wzbogacał się o nowe słówka.
Na miejscu spytałem się w hotelu El Crucero o jakiś hostel w okolicy. Pan powiedział że hostelu nie ma, ale u niego są dormitoria. I tak właśnie wylądowaliśmy w czteroosobowym dormitorium, które zajmujemy tylko we dwójkę z Pablem.
Nastepnie krótka drzemka i czas poszukać jedynego skrzyżowania z sygnalizacją świetlną
-Disculpe Senor, donde estan semaforos en Tulum?
-dos kilometros todo derecho.
-Muchas Gracias
(mówię to juz prawie jak Banderas w Desperado)

Alexandro miał być tam o 18 i... był. PAWEŁ (aka Chomik aka Homik) DZIĘKUJE CI! Trochę porozmawialiśmy, pokazał mi centrum i lepszy hostel (przeprowadzka jutro, choć tylko na 2 dni). Powiedział, że niestety teraz ma bardzo mały ruch w biznesie i nie bardzo wie do czego mu się mógłbym przydać. W grudniu może być lepiej. Postanowiłem zatem ruszyć w przyszłym tygodniu na Cubę. Przewodnik kupiony więc nie ma odwrotu. Zostanę w Tulum do poniedziałku- dziś jest jeden z dwóch Dios de los Muertos. Alexandro zgodził się tez przechować trochę moich rzeczy- bez kalesonów i górskich spodni „Małachowski” powinienem sobie jakoś poradzić na tej Kubie...
Wieczorem pierwsza wizyta w knajpie. Tacos, bez szaleństw i cerveza Dos Equis (dwa iksy-XX). Zapytałem panią co jest w tacos, niestety nie zrozumiałem odpowiedzi, ale pani się nie poddała. Zwierzę, które robi chrum chrum. I tak minął wieczór. Dziś idę zobaczyć plaże. Pablo się przełamał i też zaczyna się uczyć hiszpańskiego.

ADO

El Crucero 1

EL Crucero wejście główne

Pokój numero 8

Okoliczny krajobraz

Semaforos Unicos...

...a przy nich aquatic Tulum

Tulum en la noche

salsa verde es mas picante que salsa rojo


Poranek internetowy

poranne dylematy

podobieństwo?

Paweł aka chomik aka Homik- organizator mojego Meksyku

czwartek, 1 listopada 2007

Miami international

Upojna noc na podłodze miedzy Post Office a Bank of America na terenie Miami international airport. To taki rejon lotniska gdzie w godzinach 23-7 mało osób się zapuszcza, także bylo dosc spokojnie. No moze oprocz brzeczacej swietlowki nad glowa... :/
Zdjec nie ma bo security nie spi i nie pozwala nic fotografowac, nawet Pabla.
Zaraz boarding na lot do Cancun. Kupilem rozmowki mexican spanish tak jak radzil Chomik, takze teraz czuje ze nie zgine. Nauka hiszpanskiego na trasie miami-cancun musi byc owocna.
Quisiera un boleto a Cancun, per favor. Mi osito no tiene dinero, puede viajar con migo ?