środa, 4 maja 2011

San Francisco, Rio de Janeiro, Lisboa

Dziś pogoda nie nadawała się na plażę, ale po obejrzeniu zdjęć z Polski nie będę więcej narzekał. Wczoraj za to było pięknie.

Odwiedziliśmy Chrystusa Króla stojącego nad mostem 25 Kwietnia. Ów most nosił wcześniej imię Salazara, który (osoba, nie most) został obalony właśnie 25 kwietnia.  Chrystus w stylu tych w Rio i Świebodzina (nie wiem, czy jest ich więcej, na razie nie widziałem tylko polskiego). Most bardzo podobny do Golden Gate w San Francisco (robiony przez te same osoby). Widać, że Portugalczycy lubią sprawdzone rozwiązania.


Pablo Drugi w ten sposób zobaczył swojego wielkiego Chrystusa (jego poprzednik był w Rio)


Dziś zamiast plaży poszliśmy do nowoczesnej dzielnicy (stacja metra Oriente), w której odbywało się Expo w 1998 roku. Nowoczesna architektura w tym wydaniu nie do końca mnie kręci, więc zamiast o niej, dowiedziałem się tego i owego o Portugalii (siedząc w kawiarni i robiąc zdjęcia).


Portugalia liczy sobie prawie 11 milionów ludzi. W ciągu stulecia 1890-1990 wyemigrowało z niej ponad 3 miliony ludzi. Czyni to Portugalię drugim, po darzonej przeze mnie wielką sympatią Irlandii, krajem w Europie tak wyludnionym przez emigrację. W związku z tą przeszłością słowem-klucz do jego zrozumienia jest Saudade. Słowo pochodzi od samotności, ale chodzi o formę nostalgii, tęsknoty za czymś. Za rodziną, za krajem, za dziećmi, za klimatem, za dawnymi czasami, za... możliwości jest wiele. Muzyka Fado to forma uzewnętrznienia Saudade, Bossa Nova jest jej krewniaczką, a na yspach Zielonego Przylądka o sodade śpiewa Cesaria Evora. Temat jest szeroki. 
Poza tym Portugalczycy chyba lubią rozmach. W Lizbonie zauważyłem dwa mosty. Jeden, omawiany już, jest największym mostem wiszącym w Europie. Drugi, Vasco da Gamy, ma ponad 17 km i według mojej wiedzy jest z kolei najdłuższym mostem w Europie. Warszawa ma niby więcej mostów, ale...

Poza tym, był taki czas, że Portugalczycy kontrolowali pokaźny kawałek świata. O tym jak pokaźny, świadczy fakt, że dziś po portugalsku mówi 260 milionów ludzi. Po Polsku pewnie około 45 milionów, z czego większość mieszka w Polsce.
Dużo liczb, ale właśnie na tym minęło mi bardzo przyjemne popołudnie. Popijałem sok który nalał mi Portugalczyk swego czasu żonaty z Polką spod Zielonej Góry (6 lat, było pięknie). Pani która pracuje w naszym hotelu miała mamę z Zielonej Góry. Zbieg okoliczności?

Przy stoliku za mną usiadło pięciu Amerykanów i rozmawiali o różnych rzeczach. Najpierw była impreza, na której ktoś się zsikał w salonie bo się pomylił. Później diety typu dwa tysiące kalorii, bo jeden z nich wypił na tej imprezie piwa i vodki "za" co najmniej sześć tysięcy kalorii. Po tym płynnie przeszli do kwestii, że Osamę zabili zbyt bezboleśnie i powinien pocierpieć co najmniej tak, jak ich kolega Mike, który był w WTC. Następnie, sprawnie i ze szczegółami omówili walory poszczególnych kobiet, które były na wspomnianym melanżu i konieczność zorganizowania czegoś podobnego w najbliższym czasie. Mama zostawiła mydło w łazience i miód w nie tej lodówce co trzeba. Tak minął dzień trzeci.

poniedziałek, 2 maja 2011

Lizbona - równouprawnienie, Beastie Boysi i Osama bin Laden

Jesteśmy w Lizbonie.

Dziś był pierwszy dzień i pogoda niezbyt fotogeniczna (za to bardzo spacerowa).
Pierwsze wrażenie? Miasto ma naprawdę pozytywne wibracje. Jest dość ładne (dość, a nie bardzo, bo nie-aż-tak czyste), bardzo żywe, a ludzie ciekawi i prawdziwi (w odróżnieniu od np.  Miami, gdzie ludzie nie są prawdziwi, aczkolwiek ciekawi zdecydowanie tak). 
Najbardziej rzuciła mi się w oczy emancypacja kobiet. W ciągu kilkugodzinnego spaceru widziałem kobiety w roli kierowcy taksówki, tramwaju, dużego dostawczego busa oraz śmieciarki. W dwóch lokalach w jakich przysiadliśmy byli natomiast sami kelnerzy (w odróżnieniu od kelnerek). Nie zrobiłem niestety żadnego zdjęcia owym kobietom, musicie mi wierzyć na słowo (może jeszcze ten błąd naprawię). Zdjęć na razie tylko kilka, ale ta galeria będzie się z czasem rozrastać. Podczas tego samego spaceru, sześć różnych osób zaproponowało mi bez zbytniego skrępowania, kupno haszyszu i/lub marihuany. Im też nie zrobiłem zdjęcia.



Teraz siedzę w Lisbon Chillout Hostel. Samo w sobie nie jest to może porywające, ale śpimy tu razem z mamą, a mama w hostelu to już coś. Na razie idzie nieźle, mama nauczyła się, że swój ręcznik trzeba trzymac w pokoju, bo inaczej ktoś się będzie w niego wycierał. Teraz czyta książkę przy latarce-czołówce.

Ja natomiast odkrywam nową płytę Beastie Boys-ów. Jakby płyty było mało, jest do niej długi filmo-teledysk. Tyle radości jednego dnia, nasza Lisbon story zaczyna przednio...


ps. To jest setny post i obiecywałem coś specjalnego. Jedno to to, że znowu w podróży, drugie, to że Osama bin Laden nie żyje. Gdy pierwszy raz usłyszałem jego imię, miałem 16 lat i z przerażeniem, po powrocie ze szkoły, oglądałem na żywo w telewizji jak "papierki' spadają z wielkich budynków, które później same poszły w ślad za owymi "papierkami". Wtedy nie miałem grama wątpliwości, kto w tym konflikcie jest dobry, a kto zły.  Kolejny dowód na to,  że czas zmienia naprawdę dużo.

sobota, 23 kwietnia 2011

Wpis #99 - Jak zrealizować podróż dookoła świata

Dziewięćdziesiąty dziewiąty post. Następny będzie setny, a to zasługuje na coś specjalnego. O tyle są szanse, że ruszamy (z Pablem Drugim) w kolejną, dość długą podróż. Najpierw, pierwszego maja do Portugalii na tydzień. To jeszcze nie szaleństwo, ale myślę, że będzie dobrze. Później, dziesiątego Maja do Ameryki Południowej na cztery i pół miesiąca. Będą wpisy, nie ma wyjścia, początek nowej przygody.

W tej sytuacji, skoro wpis setny będzie początkiem nowej historii, niech wpis #99 będzie w jakiś sposób podsumowujący dotychczasowe, okołopodróżnicze doświadczenia. Trochę ich jest, co nieco już tutaj pisałem, ale napiszę coś nowego. Napiszę jak, moim zdaniem, można doprowadzić do realizacji podróży dookoła świata. Szczerze mówiąc zrobiłem to już dwa tygodnie temu na potrzeby finału konkursu Fuji. W tym miejscu bardzo Fuji podziękuję i dodam, że zdjęcia w poniższej sesji robiłem ich aparatem FinePix X100. Aparat zacny i uroczy i nikt mi (niestety) nie płaci za to, że to piszę. Podziękuję też Natalii, która pomogła mi zrealizować sesję. Jej tez nikt za to nie zapłacił.
A więc:
W 12 kroków do spełnienia marzeń.




1. Idea


Podróż dookoła świata nie jest oryginalnym pomysłem. Marzy o niej większość Polaków, a planuje ją zrealizować zaraz po wygranej w Lotto. Jakkolwiek jest to bez wątpienia idea, to przyszły obieżyświat  potrzebuje Idei przez duże I. Żeby wyjechać, trzeba bardzo tego chcieć, inaczej szanse sukcesu są znikome. Ta Idea musi zacząć kształtować wszelkie czyny - dyktuje sposób spędzania czasu i pieniędzy, pochłania niemalże bez reszty. Z raz zaszczepioną w głowie Ideą przez duże I musi się udać. Nie ma innej możliwości.


Jak rodzą się Idee? Ja na przykład zobaczyłem kiedyś w witrynie biura podróży kartkę z napisem „Bilety dookoła świata”. To było to. Nie minęły 4 lata, a już stałem się szczęśliwym posiadaczem takiego biletu rozpisanego na 11 miesięcy.
2. Fundusze


Tym, co sprawiło, że od Idei do realizacji minęły 4 lata, były przede wszystkim kwestie finansowe. Podróż dookoła świata swoje kosztuje, niezależnie czy trwa 80 dni czy okrągły rok. No właśnie, „swoje” to znaczy ile? Odpowiedź godna socjologa: „to zależy”. Bezcenną pomocą w szacowaniu kosztów są książkowe przewodniki. W przewodnikach można wyczytać ile wynosi budżet podróżnika w danym kraju w zależności od stylu jego podróżowania. Generalnie rzecz ujmując, w większości krajów świata wagabundzie 1000 Dolarów Amerykańskich miesięcznie starczy z dużą nawiązką. Haczyk jest taki, że większość krajów świata jest biedna i nie każdy podróżnik chce odwiedzać właśnie je. Co nie zmienia faktu, że mógłby, od czasu do czasu spędzając kilka chwil w krajach nieco droższych. 12 miesięcy to zatem 12.000 USD ( w tym wliczono cenę przejazdów i przelotów). To dużo, ale pamiętamy że podróż RTW (Round The World) to nasza Idea przez duże I. Jedna paczka papierosów dziennie to ok 120 dolarów miesięcznie. 6 piw tygodniowo w Warszawskim lokalu to ok 90 dolarów. Jeden mały nowy samochód to już prawie podróż, a jedna wygrana w lotto... Do tego, szczęśliwi posiadacze mieszkania po babci mogą owe mieszkanie wynająć będąc w podróży. Da się.

3. Towarzystwo
To z kim (jeżeli z kimkolwiek) pojedziemy warto zacząć ustalać dość wcześnie. Dlaczego? Dlatego, że potencjalnie niewiele osób jest w stanie odpowiedzieć na następujące pytanie „tak”



  • – Cześć, jadę w środę dookoła świata na 10 miesięcy, może pojedziemy razem?

On/ona/oni też muszą mieć czas na zebranie funduszy, dajmy im go.
Czy towarzystwo jest potrzebne? Na pewno się przydaje. 

Jak stwierdził, po dwuletniej, samotnej tułaczce po bezludnych rejonach USA Christopher McCandless „Happines only real when shared” (Into the wild) czyli, w wolnym tłumaczeniu: „Szczęście jest prawdziwe tylko wtedy, gdy z kimś je dzielimy.” 


Z drugiej strony, w podróży nie musimy ograniczać się do bezludnych wysp. Sporo osób na świecie ma podobną Ideę do nas i z pewnością spotkamy je na trasie - na promach, łódkach, pociągach, w hostelach, barach i dyskotekach. Moim towarzyszem podróży zabranym z Polski był mały pluszowy miś, a na palcach jednej ręki mogę policzyć dni, w których czułem się samotny. 
4. Paszport

Wyobraźmy sobie taką sytuację: uzbieraliśmy strasznie dużo pieniędzy, kupiliśmy bilet, spakowaliśmy się i bierzemy do ręki paszport. A tam
  • nie ma miejsca na wizy
  • Zdjęcie z czasów gdy byliśmy o 50 cm niżsi
  • Termin ważności upływa za tydzień
  • Bóg wie co jeszcze.

Wyrobienie paszportu zajmuje trochę czasu a Dookołaświat nie jest jeszcze w Unii Europejskiej, dlatego o paszporcie warto pomyśleć zawczasu. 
Na pocieszenie dodam, że w przypadku utraty paszportu zagranicą, w każdej ambasadzie można wyrobić nowy, ważny rok (kiedyś były tylko takie ważne 2 tygodnie), z którym bez lęku obieżyświat może kontynuować świata obieżanie... (?)

5. Motyw Przewodni


Świat jest duży. Naprawdę, bardzo duży. Myślimy, że rok czasu to też dużo, ale względem wielkości świata zupełnie nie. Niedługo trzeba będzie wybrać trasę. Żeby to zrobić względnie sprawnie warto mieć jakiś motyw przewodni. Pasja w życiu to ważna rzecz, a jej realizowanie to dobry sposób na życie. I tak, jeśli ktoś np uwielbia kościelne organy, powinien pojechać w świat podziwiając je na różnych długościach i szerokościach geograficznych. Jeżeli ktoś kocha nurkować, to ma łatwo (świat dobrze nadaje się do nurkowania, w 2/3 składa się z wody), ale też trochę drogo. 
Ktoś, kto kocha paralotnie, powinien na nich latać, a ten, kto uwielbia miejscowości zaczynające się na F powinien poszukać takowych na wszystkich kontynentach. 





Nieważne gdzie, ważne żeby z pasją,  wszystkiego i tak nie da się zobaczyć. Zresztą, to chyba dobrze, bo życie mogłoby gdzieś po drodze stracić sens.


6. Umiejętności


Zależnie od Motywu, konieczne będą różne umiejętności. Przed podróżą warto nauczyć się nie tylko jakiegoś języka/języków obcych ale też np. 
  • obsługi Skype’a i emaila, żeby się przypadkiem gdzieś bardzo daleko w Kambodży nie powiesić ze wspominanej już wcześniej samotności.
  • nurkowania, jeśli chcemy nurkować
  • wspinaczki, jeśli chcemy się wspinać
  • zszywania własnych, rozciętych części ciała, jeśli chcemy samotnie opłynąć świat.
  • fotografii, bo brzydkich zdjęć nikt sobie nie wybaczy i całą podróż trzeba będzie powtórzyć...
    7. Plan Ramowy

    Mając motyw, zbierając fundusze i nabywając umiejętności pora stworzyć ramowy plan podróży. To bardzo przyjemna część całego przedsięwzięcia. Plan musi być i musi być ramowy. Dookołaświat to przepiękne, zaskakujące i tajemnicze miejsce, które trudno okiełznać jeżdżąc palcem po globusie. 


    Trzeba będzie kupić bilet RTW (albo odpowiedni jacht), ale taki bilet nie ogranicza nadmiernie. W tym momencie znów niezastąpione są przewodniki turystyczne, które opowiadają o realiach danych krajów i regionów i sugerują nam, gdzie udać się można, a gdzie zdecydowanie trzeba. Idee te potraktujmy jak sugestie, nic więcej. Wszystko ułoży się jakoś po drodze. 

    8. Transport


    W podróży korzysta się z różnorakich środków transportu. Na prozaicznych samolotach począwszy, przez promy, statki, pociągi, samochody, barki, autobusy, na podróżniczych nogach skończywszy. O ile nóg nie trzeba wcześniej rezerwować, o tyle bilet lotniczy warto (pomijam w tym miejscu posiadaczy adekwatnego jachtu, zakładam, że oni świetnie wiedzą jak się poruszać w Dookołaświecie). Bilet RTW jest oferowany przez dwa największe alianse lotnicze – Star Alliance i One World. Latają w nieco odmienne miejsca dlatego to, gdzie chcemy jechać determinuje wybór przewoźnika. Bilet charakteryzuje się kilkoma regułami, nieco odmiennymi w zależności od aliansu. Najogólniej rzecz ujmując trzeba lecieć tam, gdzie latają, należy poruszać się w jednym kierunku (wschód lub zachód), a podróż może trwać od tygodnia do jednego roku.  Największe zalety to niska cena i elastyczność – daty przelotów zmienia się bez dodatkowych kosztów. W ten sposób można przemieszczać się między kontynentami i dużymi miastami, niemniej wiele ciekawych miejsc pozostaje dla wielkich samolotów niedostępna. Dużym problemem są zwłaszcza połączenia wewnątrz Afryki i Ameryki Południowej. Z drugiej strony przeloty wewnątrz Ameryki są oferowane przez lokalnych operatorów, a oprócz nich pozostają autobusy, tramwaje i tuk tuki. Dla przykładu, z USA na Kubę nie da się polecieć. Nie jest to jednak poważny problem. Loty do Tulum w Meksyku są bardzo regularne, a tam wystarczy wejść do dowolnego biura podróży i kupić bilet do Hawany na następny dzień. Centralnie planowane ceny biletów Air Cubana nie ulegają większym zmianom przez cały rok. 

    9. Zakwaterowanie


    Baza hotelowa w Dookołaświecie jest bardzo rozbudowana. Nie zmienia to faktu, że mało jest osób które chciałyby cały rok spędzić w hotelowych pokojach. Hotel nie jest również instytucją najtańszą i dość trudno poznaje się w nim innych ludzi. Z racji tych problemów świat wynalazł hostele/schroniska młodzieżowe. W takich schroniskach często (ale nie kzawsze) dzieli się pokój z innymi. Są tam kuchnie i przestrzenie prospołeczne - typu stół/kuchnia/basen/dwa hamaki obok siebie. W dobrym hostelu można poczuć się jak w domu, zasięgnąć języka, dobrać kompanów na jakiś odcinek dalszej trasy itp. Przyszły obieżyświat powinien zaprzyjaźnić się z instytucją hostelu. Ponadto warto zakolegować się z Couchsurfingiem i/lub Hospitality Club. Są też namioty, ławki w parku, wieżyczki strażnicze na Chińskim Murze, mili ludzie którzy przygarną nas do siebie...

    10. Szczepienia i lekarstwa


    Nie ma tego aż tak dużo, ale trzeba o tym pomyśleć zawczasu. Idzie się do kliniki zajmującej się chorobami tropikalnymi, słucha, co lekarz ma nam do powiedzenia, zaciska się zęby i znosi kilka zastrzyków, a także kupuje tanie lekarstwa przez internet. Lekarstwa na malarię to dość droga rzecz, ale chorowanie na malarię jeszcze bardziej. Ponadto koszta mogą nie ograniczać się do pieniędzy.


    11. Pakowanie

    Najlepiej zawczasu, choć chyba każdy (a przynajmniej ja) i tak pakuje się w nocy przed wyjazdem. Świat jest duży, szafa nieco mniejsza, ale plecak jeszcze mniejszy. 


    O walizce należy zapomnieć, chyba, że jesteśmy bogatymi ekscentrykami. W Dookołaświecie można dużo rzeczy kupić (często taniej niż u nas), ubrania da się wyprać, a garnitur nie powinien być niezbędny. Z plecakiem często trzeba będzie chodzić, drogie rzeczy kradną a o tragarzy bywa trudno. Swój spakowany plecak powinniśmy być w stanie unieść i przejść z nim swobodnie kilka kilometrów nie przeklinając całego świata. Inaczej podróż będzie mordęgą, a plecak mocno nas ograniczy. W podróż wystarczy wziąć jedną/dwie książki. W hostelach znajdują się punkty wymiany i po przeczytaniu jednej można ją wymienić na coś nowego. Nawet na Ziemii Ognistej można czasem trafić książkę po polsku, a angielski jest językiem obowiązującym.
    12. W drogę!

    Paszport, plecak, bilet, latarenka i koc. Idea stała się rzeczywistością, na samolot warto się nie spóźnić, uśmiech na twarzy nieco opanować, a pocenie się dłoni przed wyjazdem w nieznane to sprawa naturalna. Będzie dobrze, marzenia trzeba realizować, a świat stoi otworem!

    wtorek, 29 marca 2011

    Konkursy i wyjazdy

    dobra, małe oszustwo.
    Sporo namęczyłem się przygotowując jedną rzecz, więc opublikuję i tutaj.
    Startuję w konkursie fuji (o czym już piasłem) i teraz było ostatnie zadanie. Miałem napisać atrakcyjny i realny plan trzymiesięcznej podróży i nagrać minutowy film, w którym się prezentujeę pokazując, że znane mi są jezyki obce.
    Tak tez uczynilem, a wyniki sa tutaj;

    Uznajmy, że to się liczy też jako wpis na tym blogu ;)

    Wcześniej w marcu byliśmy w Maso Corto organizując K2 Freeride week. Ja głównie jeździłem, a zdjęcia robił Olek Pobikrowski. Moim zdaniem całkiem udane, więc odsyłam do galerii z wyjazdu gdzie znajdują się Jego zdjęcia.

    piątek, 18 lutego 2011

    Val di Sole w mozole

    Jestem w pracy w Val di Sole. Czasu mało i z internetem słabo, więc nie pisałem. Przyszło jednak zadanie w konkursie w którym startuję, więc zadanie wypełniłem, a było nim zrobienie wpisu na blogu (innym). Wpis jest tutaj

    czwartek, 20 stycznia 2011

    Strawa kognitywna i tak dla psów

    Na kursie było tak



    W poniedziałek na zajęciach dwóch doktorantów z zakładu prowadziło luźną rozmowę używając zwrotów takich jak strawa kognitywna czy Jaki jest twój status ontologiczny Mikołaj?


    Dla odreagowania poszedłem dziś na spacer z psem Olka i dałem mu zwykłą strawę dla psów, którą zostawiła (razem z naleśnikami dla mnie) mama Ewa. Dziękuję



    ps. Zrobiłem też ogórkową

    piątek, 14 stycznia 2011

    Autor książki, która się niedługo ukaże

    Nowy rok, nowy wpis. Z pewnością muszę popracować nad regularnością. 
    Najpierw był kurs lawinowy. To takie szkolenie, na którym uczy się co zrobić, żeby nie dać się zasypać, co robić, jak jest się zasypywanym (niewiele) i co zrobić, jak zasypało partnerów. Bardzo ciekawe, praktyczne szkolenie, które ponad wszystko uczy chyba pokory. W trakcie kursu, podczas jednego z tzw. przestojów koledzy zasypali mnie w śniegu. Mogłem ruszać nogami, a tego śniegu nie było wcale aż tak dużo. Trwało to tylko ok 3-4 minuty, ale serce ciągle biło jak oszalałe. Nie mam klaustrofobii, w jaskiniach czy pod wodą czuję się bardzo dobrze, ale to było przerażające (pewnie trochę z powodu historii, których nasłuchałem się dzień wcześniej na wykładzie). Nie wyobrażam sobie sytuacji prawdziwego zasypania, w której nie możesz się ruszać i jesteś całkowicie zdany na innych. Zapytałem prowadzącego kurs, Jana Krzystofa, jak radzą sobie z górami ludzie których odkopano, bo czułem, że raczej nie najlepiej. Powiedział mi, że on był zasypany (Lawina w Dolinie Pięciu Stawów z grudnia 2001 roku). Wychodzi na to, że niektórzy radzą sobie nieźle. Chciałbym mieć psychikę tego człowieka.

    Jan Krzysztof, naczelnik TOPR-u podczas kursu


    Później, po szeregu wyczerpujących wigilii, nadeszło długo wyczekiwane Boże Narodzenie. Przy jednym stole usiadły dwie mamy, jeden z trzech ojców i czwórka rodzeństwa, z których każdy ma z drugim maksymalnie jednego wspólnego rodzica, a także młody tata z Denver i dwójka najmłodszych członków rodziny (Julia, od miesiąca po zakrztuszeniu je tylko zupy i jogurty). Było naprawdę przyjemnie i ciepło, chciałbym, żeby tak było zawsze (z wyjątkiem nie jedzenia Julii rzecz jasna).

    Tego samego dnia wyjechaliśmy do Francji na narty. Pogoda piękna, miejscowość ładna i tylko niezbyt przyjemne interakcje z lokalnym lekarzem i obsługą stoków popsuły atmosferę na kilka krótkich chwil. O tym wydarzeniu lepiej opowiedzą zdjęcia (ich autorem jest głównie Olek Pobikrowski - tu jego fotoblog).


    Na zakończenie wizytówka pewnego człowieka, na którą przypadkiem trafiłem. Mam jej/względem niej awersję i rewersję i obie tu zaprezentuję
















    Podpisano autor książki, która się być może niedługo okaże, jeśli zostanie napisana, a siedzi teraz w Zakopanym i wcale jej nie pisze


    Teraz idę do Murowańca, na kurs lawinowy dla zaawansowanych. To naprawdę trudna sprawa, bo ciągle pada deszcz i śniegu prawie nie ma...

    środa, 8 grudnia 2010

    Służba więzienna

    Dziś miałem lekcję narciarstwa z pięcioletnim Julkiem. Zdobycie tych dwóch, jakże podstawowych informacji (dotyczących personaliów i wieku, nie faktu prowadzenia lekcji) okazało się zaskakująco złożone.

    Podczas rozgrzewki u podnóża Górki Szczęśliwickiej spytałem małodego adepta sztuki narciarskiej jak ma na imię. Jelek. Pozostały czas przeznaczony na rozciąganie naszych kończyn spędziłem na zastanawianiu się, do jakiego imienia rozwija się zdrobnienie Jelek. Jerzy, Jelenin, Jeleniusz? Odpowiedź przyszła z ust taty, Jelek tak naprawdę nazywa się Julek. 

    Kwestia wieku była łatwiejsza, ale tylko nieznacznie. Podczas wjazdu wyciągiem, dla ocieplenia atmosfery zapytałem ile ma lat. Skonsternowany młodzieniec zaczął dobierać odpowiednią ilość palców prawej dłoni, jednak szybko dostrzegł, że coś jest wyraźnie nie w porządku. Dłoń miała co prawda słuszną ilość palców (tak przynajmniej zakładam), ale zakrywała ją dwu-, tudzież jednopalczasta (różnica w definiowaniu palca)  rękawiczka. Jego spojrzenie oraz wiecznie uciekająca prawa narta w pełni oddały dramat sytuacji młodego człowieka rzuconego w koszmar komunikacyjno-numeryczny. Zapytałem więc, czy tyle, ile jest na całej dłoni. Z ulga odpowiedział, że owszem.
    Podtrzymując rozmowę zadałem kolejne pytania:
    - Chodzisz do przedszkola?
    - Do zerówki
    - A umiesz już coś napisać?
    - Tak, umiem napisać  policja i służba więzienna.


    Zdjęć Julka aka Jelka nie mam (widzimy się ponownie za tydzień), ale mam zdjęcia z zawodów na szczęśliwicach z zeszłego roku - zawsze coś.

    wtorek, 30 listopada 2010

    Za oknem dużo śniegu, nie poszedłem na ściankę


    Długo nic tu nie napisałem. A pewnie byłoby o czym. Z drugiej strony jak człowiek nie czuje, że chce pisać, to pewnie nie powinien. Ale to też nie tak, bo napisałem sporo. Napisałem pracę magisterską i poszedłem z tym do Zakąsek.



    To miał być koniec pewnego etapu, ale perspektywa rozstania się z uczelnią okazała się zbyt przygnębiająca... 
    Tym sposobem zostałem doktorantem Instytutu Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Praca magisterska dotyczyła książkowych przewodników turystycznych, a doktorat ma być o młodych polskich podróżnikach w XXI wieku. Piszę w zakładzie psychologii społecznej pod opieką profesor Mirosławy Marody. Bardzo ją lubię. Odkąd wróciłem poznałem/dowiedziałem się o istnieniu wielu fascynujących ludzi z pasją i siłą do jej realizowania i chciałbym o nich napisać. Ale nie tutaj i nie teraz - na to mam 4 lata i osobny folder na komputerze.

    Ostatni wpis był półtora roku temu, ale spokojnie – nie zamierzam opisać w tym miejscu wszystkiego, co wydarzyło się w tak zwanym międzyczasie. Wspomnę tylko o kilku rzeczach i dodam trochę fotografii.

    1. Kilka miesięcy temu odwiedziła nas Anna Marie (dziewczyna z poprzedniego posta). Przywiozła trzy chusty i sziszę z Izraela.  Pracując jako kelnerka w knajpie w Tel Avivie spotkała pewnego mężczyznę, który zaoferował jej pracę. Pół roku później została szefową szkoleń międzynarodowej firmy. Praca zgodna z jej wykształceniem, ale zupełnie nie z doświadczeniem. Ta dziewczyna nie przestaje mnie zadziwiać.

    2. Dowiedziałem się o i śledzę podróż Kuby Fedorowicza po Ameryce Łacińskiej. Zrobił kilka rzeczy na które ja nigdy bym się nie odważył i przeżył, także jestem pod wrażeniem. Blog i film z Salaru de Uyuni.

    3. Z nieba zleciał samolot z 96 Polakami na pokładzie. To było smutne. Nie będę tu wdawał się w politykę w żadnym stopniu, powiem tylko, że imprezy towarzyszące dostarczyły wielu niezwykłych wrażeń. Studiuję blisko Pałacu Prezydenckiego, widziałem kolejki ustawiające się do obejrzenia trumny.


    Byłem tam też gdy religijny "naród" opluwał księży, którzy chcieli przenieść krzyż do kościoła. To ostatnie zaskakująco przypominało formą wyrzucenie kupców z KDT. Nie miałem nawet specjalnej ochoty  tego fotografować. 

    4. Przeprowadziłem się do bloku w Warszawie. Jestem Blokersem, a w moim domu mieszka tygrys.

    5. Byłem z przyjaciółmi na objazdowej mini-wyprawie po Litwie, Łotwie i Estonii. Gorąco polecam. Mieliśmy tylko nieco ponad dwa tygodnie  i wybili mi szybę w samochodzie w Tallinnie, ale zdecydowanie było warto. Można się poczuć bardzo daleko będąc tylko dość daleko. Absolutny hit wyprawy to moim zdaniem dzikie plaże na Łotwie. Tam wrócę na pewno i to w niezbyt odległym czasie.


    Poza tym dużo jeżdżę na nartach, byłem na Openerze, nurkowałem trochę na Helu i życie jest piękne. 


    A kilka miesięcy temu widziałem taki teledysk i nie przestaje mi się podobać

    Postaram się pisać/fotografować nieco częściej.