poniedziałek, 31 lipca 2017

Lew


Dzisiaj się urodziłeś. Dokładnie cztery godziny temu, o 13.26. Co to jest za przeżycie, to się chyba nie da opisać. Zarówno dla ciebie, jak i dla nas. Byliśmy w szpitalu już wczoraj o świcie, ale okazało się że to jeszcze nie to. Dziś twoja mama była dla mnie litościwa, z bólu prawie nie spała całą noc, ale mi dała dospać do 8.30. Potem poszedłem na zakupy, a jak wróciłem to się okazało, że już teraz, natychmiast jedziemy. Do 13-tej były badania, kroplówki, przygotowania, a potem wzięli Misię na salę. Ułożyłeś się bokim, więc wyciągali cię poprzez cesarskie cięcie. 
No a mi kazali wtedy pójść do poczekalni. Próbowałem pisać jakiś tekst do pracy, ale się nie dało. No i jakoś około 13.40 przyszła pani, że to już.
Idę przez korytarz, serce wali jak młot, a tam między dwiema, bardzo ładnymi swoją drogą), paniami leżysz ty. Leżysz i płaczesz i jak cię usłyszałem, to sam się popłakałem ze wzruszenia. No a później rozbieranie i trzymałem cię z pół godziny na gołej klatce  piersiowej. To się nazywa kangurowanie i twoja mama mówi, że to dla ciebie dobre. Jak z tobą to nie wiem, natomiast na pewno dla mnie to będzie jedno z najcudowniejszych wspomnień w życiu. Chociaż próbowałeś ssać moje piersi i ciągnąłeś mnie za włosy. Później spałeś już sobie cichutko i z całego serca życzę ci, żebyś kiedyś coś podobnego przeżył ze swoim dzieckiem. Możemy się bardzo różnić w dorosłym życiu, ale to był nasz magiczny moment. Zrobiłem zdjęcie, na wypadek gdybyś nie chciał mi później uwierzyć. 


Mama wróciła pozszywana i teraz wy rozpoczynacie swoją przygodę z karmieniem piersią. Ja musiałem was zostawić, widzimy się znów jutro, będę wcześnie. Na dworze jest 36 stopni, a w szpitalu na Trojdena jest klimatyzacja (to ciagle bardziej wyjątek niż reguła w Warszawie) także fajnie tam macie. 


Brak komentarzy: