wtorek, 4 listopada 2014

Kolumbia na chłopski rozum

No i pojechali. Ale gdzie tam, że na rok czy dwa. Dwie niedziele raptem tego było. I jeszcze dni kilka bo droga długa. Po prawdzie, to mieli jechać raczej gdzieś na południe, w Bieszczady. A wyszło, że za ocean. Ojce i matki trochę zmartwieni, że daleko. To znaczy jej bardziej, bo jego to nawykli. On tak wagabundzi już długo, w domu spokojnie usiedzieć nie może, gospodarką się przez internet zajmuje mówi. Ona na to, że inspiracji szukać musi, bo na swoim jest i wymyślać co rusz coś trzeba. No to ich zatrzymać nie sposób było.


Plecaki spakowali, ubrań nawet nie poprasowali, tak im prędko było. Ale buty przynajmniej czyste. Ona nawet nowe zupełnie dostała od niego, żeby jakoś jej szło po tym świecie. Matka jej z kolei lampkę na głowę kupiła, żeby dom mogła zawsze znaleźć. A ciotka, czy babka, Bóg jeden raczy wiedzieć, co to też taka natchniona zawsze, płetwy jej do plecaka dała.
I wsiedli. Jeszcze nie w samolot, a w polskiego busa, do Gdańska. Bo jak bilet tani, to i droga długa, jakby na okrągło. No ale ten świat też okrągły, to widać tak musi być. Busem do Gdańska, dwieściedziesiątką na lotnisko i tam w samolot do Reichu. Ależ się nadziwić nie mógł pan przy bagażu, że na dwa tygodnie raptem, a do Kolumbii aż ich niesie. Z promocja pokojarzył, i słusznie. Kto by to widział tak latać daleko w cenie zwyczajnej. To by się zgodzić nie mogło. 
No  i w Berlinie wylądowali, zdrzemnęli się gdzieś na piętrowym i dalej, znów do samolotu i za wodę, do Ameryki aż! Z tym że z początku tej północnej, co i rodzinę tam swoją każdy znajdzie. Ale gdzie oni jej szukać, jak ledwie kilka godzin tam wysiedzieli, u Chińczyka jakiegoś zjedli i znowu w samolot. I Bogota, bo tak się stolica tej całej Kolumbii nazywa. 


W Kolumbii strach trochę, ale na nich już na lotnisku znajomi czekali, wozem zajechali. A skąd by się miał Polak uczciwy z Kolumbijczykiem znać spytacie? Trzy lata wcześniej on łódką płynął po rzece amazońskiej. No i oni, trzech ich było, razem z nim płynęli i się zapoznali. A że łódka wolno płynęła, to się i lepiej poznali niż tylko tak na helloł, jak to bywa czasem. Jeden z nich to nawet i w Polsce był i w Warszawie spał u nich dni kilka. Po sianokosach to jakoś było, dzień długi jeszcze, a oni rozmawiali, że jakby kiedyś, w tej Kolumbii, no to może i się spotkać znów przyjdzie. Choć on, póki co, to na emigracji był, tyle że w Hiszpanii. Tam mu się w mowie rozeznać idzie, nie jak u nas. Ale kto by wtedy pomyślał, że oni już tak rychło do tej Kolumbii pojadą? A drugi z tej łódki nigdzie nie wyjeżdżał i właśnie sobie w tej Bogocie na kanapie pościelił a ich ugościł po królewsku, w swojej sypialni. I niech ktoś teraz powie, że w tej Kolumbii ludzie niemiłe? A kulturalne do tego jak mało kto w dzisiejszych czasach. Jak taki Kolumbijczyk z matką rozmawia, to się do niej Seniora zwraca. Pisać to się trochę inaczej pisze, a znaczy proszę Pani. I taka młodzież to do czegoś dojść może, bo jak człowiek matkę szanuje, to uczciwy być musi. A jak się z dużego miasta wyjedzie, albo ze starszymi w rozmowę wda, to oni za wszystko Bogu dziękują. Że jak się dobrze moją, to gracias a dios. Że jak pogoda ładna, ceny niskie czy korki mniejsze to też Bóg w tym maczał palce wszechmogące. A sklep każdy, farmacyja czy cyrulik, wszystko świętych, papieży, albo Maryjki z dzieciątkiem imię nosi. Taki to kraj bogobojny jest.



W tej Bogocie to oni raptem dni kilka posiedzieli, bo i na co to komu w mieście siedzieć, jak odpoczywać ma, a tam przecież hałas tylko i samochody i korki niemiłosierne. Na górę piękną wjechali, Monserratę, stamtąd caluśkie miasto widać niemalże. I do ogrodu poszli i na targ, zakupy pooglądać (te inspiracje jej tam podobno były) i na koncert nawet. Calle 13. Taka nowoczesna muzyka, ale w której i słowa ważne, a to jednak rzadkość teraz. No z tym, że te słowa to po hiszpańsku, więc różnie ze zrozumieniem bywać może. 
Z Bogoty autobusem ruszyli do Salento. Ten bus, co sześć godzin miał jechać, to mu się dwanaście zeszło. Bo remont, bo protest, bo coś tam. Ot, cała ta Ameryka w takim jednym busie się zebrała. Z Salento na spacer (co teraz się trekking na niego mówi) po dolinie Cocory. W niej podobno cała najlepsza kawa świata rośnie. Tak tam przynajmniej napisali. Ważne, że oprócz kawy kolibry, ptaszynki małe były, a i czekoladą gorącą gospodarz w rezerwacie poczęstował. Oczywiście nie tak że za nic, trzeba było sięgnąć po jakieś pesosy, ale wiadomo, taka czekolada dobra to i kosztować coś musi. 



Z Salento do Medellin, ale tam jedną noc raptem zabawili i po prawdzie, to spali głównie a nie bawili. W tym Medellinie to niegdyś straszne rzeczy, Pablo Escobar, kryminał i morderstwa na ulicy, w biały dzień. Teraz, przynajmniej z tego co widzieli, to głównie warsztaty samochodowe i piękny ogród botaniczny. I metro, w Kolumbii jedyne, z tym że oni coś chyba po temu hiszpańskiemu nie zrozumieli co to dokładnie to metro jest. Bo to ich to całą drogę nad ziemią idzie, na słupach wysokich, miast pod ulicą się chować, więc gdzie to metrem nazywać? 

Z Medellin polecieli znów (bo i taniej niż tymi autobusami jeździć się okazało) do Cartageny. A co to za miasto jest przepiękne! Murami całe otoczone, nad karaibskim morzem i z architekturą co pamięta dawne hiszpańskie czasy. No i z zaduchem straszliwym też niestety, ale coś przecież musi być złego, żeby człowiek wyjechać chciał mimo wszystko. W tej Cartagenie jest też taka plaża, Bocagrande, co podobno bogaci Kolumbijczycy tam sobie domy kupują. Ale oni tam poszli i by nie kupili po tym co widzieli. I ci Kolumbijczycy też chyba nie kupują. I tak się mówi tylko, bo coś trzeba mówić jak już się pobudowało tylko wieżowców nad samiutkim brzegiem morza pięknego. 

I wtedy, bo już bliżej końca było, to na wypoczynek tradycyjny pojechali. Do Tagangi, a dalej łodzią do Parku Tayrona. Park narodowy w kraju, gdzie cała natura ładna, to i wiadomo że brzydko nie będzie. No i nie było, wręcz pięknie, tylko tu też gorąco i parno, a szczury po hamakach w nocy grasują. Bo oni tam, na skale w Cabo de San Juan, na hamakach spali a nie w łóżku, jak ludzie uczciwi. Że widok mówią, to warto. Musi warto, choć tak bez kołdry i zwiniętym w łuk dziwnie jakoś. By to komuś szkodziło tu łóżka zrobić jak człowiek? A na szczury by miotła była i kot i problem z głowy. 



Po tej Tayronie to głównie wycieczki się robi na inne plaże jakoby. A tam ona zakładała płetwy i maskę i rurkę co je dostała, on z nią razem do wody wchodził, bo i swoje miał. I pływali i co tam u rybów podglądali. A że on jakieś gopro ze sobą ciągnął, to nawet później w domu pokazać mogli co u rybów słychać i widać było. A tam kolorów tyle, że ich nawet na tęczy nie ma w aż takiej ilości. I, jakby rybów było mało, to i korale widzieli i żółwia nawet, co jadł sobie trawę, ale taką podwodną, jak gdyby nigdy nic i sobie z ich machania tymi płetwami od cioci albo babci nic a nic nie robił. No ale co miał robić, jak przecież widać że ludzie dobre, z Polski przyjechali, za skorupę go ciągnąć nie będą. 




To oni z nim pływali i z innymi rybami i na hamakach leżeli i książki (tak przynajmniej mówią) czytali i tak im trzy noce minęły, a dni to nawet cztery. A przez następne cztery do domu wracali. Bo to łatwy powrót nie był. Z Tayrony do Tagangi, z Tagangi do Bogoty, z Bogoty do Ameryki (tej północnej, co rodzinę każdy ma), z Ameryki do Reichu , z Reichu do Gdańska i z Gdańska do Warszawy nocą z Panem Mietkiem 41, na jakimś blablacarze poznanym. A jak dojechali to wyszło i tak, że akurat na Wszystkich Świętych, więc on w samochód wsiadł i po ojca do Katowic pojechał. I wujków i krzestnych odwiedził. I dobrze, że tak wyszło, bo bęcwalstwa już za dużo było, a wiadomo, że w życiu rodzina najważniejsza jest, nie jakieś kolumbie czy inne boliwie.


Zdjęć więcej, to na ten przykład w albumie Kolumbia 2014 podejrzeć idzie. A te ich wielkie wyprawy, co to sobie wymyślili wcześniej, to na razie zaczekać muszą, przezimować w kraju im wychodzi. Do wiosny przynajmniej posiedzą, bo tak na zimę to przecież strach jechać. No i kto by w piecu palił i gospodarką się zajął nie przez internet? 

6 komentarzy:

the r-town magic report pisze...

genialny opis, genialne zdjęcia, genialna przygoda, dobrze się to wszystko zbiera!!!

Franek pisze...

Dzięki!

Unknown pisze...

Miło zacząć dzień od takiej lektury🎈🎶

Wuj pisze...

Zaraz się wezmę za zdjęcia --- Ostatnio "Chłopów" pana Reymonta czytali? A

Franek pisze...

Prawie ;) "Kamień na kamieniu" Myśliwskiego

Anonimowy pisze...

Oj, właśnie mi się przypomniało, jak ja lubię Pana Myśliwskiego! No, i Pana lubię - piszącego! WIĘCEJ!