piątek, 25 kwietnia 2008

5 dni spokojnego deszczu

Pierwszego dnia swiecilo slonce. Chlopaki kupili nawet krem do opalania. Powiedzialem, ze sa chyba lekko nadoptymistyczni, ale twierdzili, ze to powazna sprawa. O 12 odplywa katamaran, herbata, goraca czekolada itp. Ogladam zarowno widoki jak i wspolpasazerow. Niektore widoki widze po raz ostatni, wspolpasazerow bede spotykal przez najblizsze kilka dni na szlaku. Na tym etapie myslalem, ze bedzie raczej odwrotnie. Plecaki sa ciezkie, idziemy trzy i pol godziny do campingu przy lodowcu Gray.


Poszly konie po betonie, day one, swieci slonce

Po drodze Martin zaczyna kustykac. Ma nowe buty i nogi bolaly go juz wczesniej. Staje sie jasne, ze jutro wraca do domu. Nie mogl zreszta spac na karimacie, nie jest typem namiotowym. No mas ojos azul... Z kanadyjczykami kapiemy sie w lodowcowym jeziorze (jedyna forma prysznica) a pozniej butelka rumu.
Nastepnego dnia Martin rusza kustykajac do promu, a my, bez plecakow, do gory, blizej lodowca. Drugiego dnia pada i sa chmury. Czasem pada bardziej, czasem mniej, ale pada niemalze non stop. Slonce wyszlo raz, na 10 minut (nie przerywajac przy tym deszczu). Powiedzialo hasta la vista i tyle sie widzielismy. Spagetti w schronisku i ruszamy z plecakami w dol. Kanadyjczycy przemoknieci jak ja, ale nie maja ubran na zmiane. Sytuacja zaczyna sie klarowac. Spia w hostelu (100 zl za noc, nie ma zadnej poscieli czy kocy), a rano odplywaja. Z pieciu zrobilo sie dwoch. Ja i przemoczony Pablo NieWychylajacyNosaZkieszeni). No, a do tego bardzo ciezki plecak, trzeciego dnia wazyl okolo 25 kg. Mokre rzeczy, nadmiar jedzenia, i najwiekszy personalny namiot w historii Torres del Paine (mieszcza sie w nim 4 osoby, mielismy dwa tylko dla komfortu). To byl najtrudniejszy dzien, 11 km z plecakiem, 4 bez i ciagly deszcz. Bylem napraaawde zmeczony.
Naaprawde zmeczony, ale juz niedaleko


W schronisku wysuszylem rzeczy, duzo zjadlem, troche jedzenia oddalem i zrobilo sie lzej. Namiot juz w trakcie rozstawiania przemokl kompletnie, ale mialem dosc dobry spiwor i karimate. Rano kolejne suszenie. Dzien czwarty byl nawet sloneczny. Padalo od czasu do czasu, ale chmury nie byly tak geste i dalo sie cos zobaczyc. Przeszedlem wiele kilometrow, ale widoki dodawaly sil. Spotkalem po drodze pare, ktorych zespol tez sie wukruszyl i w efekcie spali u mnie. Rozstawilismy namiot, spagetti i ruszylem (z misiem, czekolada, plastikowa butelka i czolowka) do wiez Paine. Zachod slonca i powrot lesna droga po zmierzchu. Niestety (tudziez stety) park nie obfituje w dziekie zwierzeta, nikogo nie spotkalem. Na kolacje zupa z proszku i jajko na twardo.
Day 5, ostatnie spagetti. Pablo pilnuje zeby bylo aldente
Dzien piaty to byl juz czysty relaks. Para wstala o 4.30 zeby pojsc do wiez (tam, gdzie bylem dzien wczesniej). Ja spokojnie, o 9. Sniadanie- wedzona lama i 5 dniowy chleb z maslem orzechowym. Spakowalem namiot i w droge. 2 godziny z gorki i juz schronisko. Swieci slonce (na pozegnanie, jak zwykle). Z Pablem robimy ostatnie spagetti z sosem Arrabica. Spotykam znowu wiekszosc ludzi, z ktorymi przyjechalem tu autobusem. Atmosfera jak po dobrze skonczonej pracy. Mala Cola za 8 zl, ale nie moglem sie powstrzymac. Niektorzy byli w Torres tylko na jeden, dwa dni. Inni dluzej. Spotkalem pare, ktora konczyla wlasnie 12 dniowa wyprawe. Twardzi, ciagle usmiechnieci, choc juz dosc zmarnowani.
W autobusie sen, zwrot wyporzyczonego sprzetu, pakowanie, email do Fiedersa i spanie. Pobudka 5.30 i do autobusu. Dwa dni w drodze, dwie niewygodne noce transportowe i jestem w Santiago de Chile. Pranie, zwiedzanie. Bylem w nocy na czyichs urodzinach z Chilijczykami ktorych poznalem przez Couch Surfing. W niedziele wieczorem lece do Nowej Zelandii.
zdjecias de Torres

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Te zdjecia, sluchaj, wykapany Dublin...pokazujesz sie kolejny raz z przyslowiowej mocnej strony-tutaj wciaz brak dobrych wiesci z Auckland a propos noclegu, a na domiar zlego Pistonsi przegrywaja z Philadelphia 2:1...nic tylko sie pochlastac;)mateo.

gosia pisze...

dzielny jestes francuz i wytrwaly :)

Anonimowy pisze...

Pablo to Twardziel - skąd to się w globtrotuarach bierze?
Mateo - nie chlastaj się! Jeszcze kiedyś im dołożą.

Anonimowy pisze...

"Pierscieniowa gora" wyglada naprawde nierealnie.
elwira

Anonimowy pisze...

Thank You for being the member of this website. Please allow me to have the chance to express my satisfaction with HostGator web hosting. They have professional and express support and they also offer some [url=http://ceskeforum.com/viewtopic.php?f=67&t=721 ]HostGator coupons[/url].

I love hostgator hosting, you will too.

http://www.freeline.asia/beautybag/index.php?action=profile;u=13664