poniedziałek, 3 października 2016

Wdzięczność (nie tylko) po udarze


Dwa tygodnie temu w internecie pojawił się tekst Katarzyny Staszak  o udarze mojego taty. Tekst był rozdziałem z moim zdaniem bardzo dobrej i potrzebnej książki „Udar. Poradnik dla pacjentów i ich bliskich". 
Zanim wyszła książka, rozmawialiśmy z mamą i tatą, o tym czy chcemy z naszymi przeżyciami wychodzić do świata. Nie są to doświadczenia przesadnie miłe, a wbrew temu co można sądzić obserwując mnie na FB, bardzo cenię sobie prywatność w pewnych, określonych w mojej głowie sferach życia. Autorka przekonała nas do tego, że tak. O udarach trzeba mówić, bo po pierwsze, są niezwykle częstym problemem, po drugie można im zapobiegać dbając o siebie (czego mój tata zbytnio nie robił) i wreszcie, po trzecie, już po udarze można zrobić bardzo wiele, by poprawić swoje życie i zdrowie. 
Kierując się tymi przesłankami opowiedzieliśmy jak było, a autorka bardzo sprawnie to wyselekcjonowała i spisała. Spisała tak, by dobrze się czytało i zarazem, by pokazywało jak dużą rzeczą jest udar i jak bardzo zmienia życie nie tylko głównego poszkodowanego ale i całego jego otoczenia. Efekt bardzo mi się podobał. Różne rzeczy zostały pominięte, inne uwypuklone, co doskonale rozumiem, bo sam sporo pisze i wiem jak jest. Żeby ktoś coś przeczytał, tekst musi być po prostu atrakcyjny. 
Teraz, wiele miesięcy po wywiadzie, za sprawą publikacji w internecie, przyszła kolejna refleksja. Po pierwsza, tekst wyłączony z kontekstu książki stał się trochę taką autopromocją - "patrzcie, jacy jesteśmy dzielni". A to nie o to chodziło. 
Po drugie, przedstawia głównie perspektywę mojego ojca, który mówi wiele o mnie, mamie, moim rodzeństwie, o swoim lekarzu, czyli o ludziach których przy tej okazji widział po prostu najczęściej. To jego perspektywa. Pomyślałem, że  powinienem uzupełnić to o swoją, bo siłą rzeczy jest trochę inna. 


Po pierwsze: bohaterstwo
Artykuł stawia mnie w naprawdę dobrym świetle. A to sprawa trochę naciągana. Wrodzona skromność nie jest może moją najmocniejszą cechą (mam to po tacie ;) ), ale się staram. 
Zaraz po wylewie taty porozmawialiśmy w gronie najbliższych. Mama, brat, siostra. Tata jest w Egipcie w szpitalu, ktoś musi do niego polecieć, zająć się nim na miejscu. Mama miała na głowie dom, psy, różne własne problemy ze zdrowiem plus zapełniony kalendarz. Brat i siostra dzieci, praca, zobowiązania. Ja? Nic szczególnego. Sezon narciarski niedawno się skończył, studia nie zając. Potencjalnie olbrzymim problemem była firma w Katowicach, ale tą zajmował się świetnie mój ojciec chrzestny, będący zarazem wspólnikiem taty. Powiedział, że oczywiście zajmie się wszystkim, żebym w ogóle się tym nie przejmował. I się nie przejmowałem. 
Mówię dobrze po angielsku, sporo czasu spędziłem za granicą więc zupełnie naturalne było to, że pojechałem ja, a nie ktoś inny. Nie było to żadne większe wyrzeczenie tylko racjonalna decyzja podjęta przez kilka osób. Gdybym nie mógł jechać, pojechałby ktoś inny i zrobiłby na miejscu wszystko, co byłby w stanie. To nic wyjątkowego, to jest normalne. Piszę szczerze, wiele osób gratulowało mi postawy, a ja mogę tylko zapewnić, że zdecydowana większość z Was zachowałaby się podobnie. Miałem czas i pieniądze, żeby pomagać, wtedy wszystko jest po prostu łatwiejsze. Bohaterem jest ktoś go wbiega do płonącego budynku ratować dziecko, ale też umówmy się, sporo osób by wbiegło. Tak an marginesie, bohaterstwo jest bohaterstwem tylko, kiedy jest dobrowolne. Przymuszanie kogoś do bohaterstwa jest natomiast bardzo bliskie okrucieństwu. Na szczęście nie często przechodzi się obok płonących budynków, w których siedzą zagubione dzieci. 
Udar to niestety nie są z reguły bohaterskie czyny, tylko żmudna, codzienna, monotonna praca. Przede wszystkim poszkodowanego, ale również ludzi którzy go otaczają. 

Po drugie: ludzie, czyli meritum
O ile pierwsze miało być niejako sprostowaniem na temat heroizmu, o tyle drugie dotyczy najważniejszej lekcji jaką ja wyjąłem z tego całego doświadczenia. Lekcja, dość banalna, w skrócie jest taka:
W życiu bardzo ważni są rodzina i ludzie, którymi się otaczasz. Bądź dobry dla ludzi, bo dobro wraca. Wybieraj ich starannie. 
Po powrocie z Egiptu tata trafił do Konstancina na kilka miesięcy, a dla mnie zaczęła się walka z codziennością. Na dobry początek musiałem ujarzmić małą, czteroosobową firmę, którą zajmował się tata. Tata żył dobrze ze swoimi pracownikami, za co oni odpłacili z nawiązką. Mieli tysiąc okazji by nas oszukiwać czy naciągać, nie wykorzystali ich. Pracowali, wykazali inicjatywę, pomagali mi wdrożyć się w codzienność malarni proszkowej. Bez pomocy i życzliwości Sławka, Jacka i Jurka życie naszej rodziny byłoby bez porównania trudniejsze.


Wtedy powinienem się zająć sprawą dwóch zakładów na Śląsku, w których Tata jest wspólnikiem. Szybko zrozumiałem, że nie mam cienia szansy by jakoś ujarzmić to, co tam się dzieje. Nie musiałem. Cała nasza śląska rodzina, na czele ze wspomnianym już ojcem chrzestnym, Krzysztofem, służyła pomocą zawsze i wszędzie gdzie to było potrzebne i możliwe. Krzysztof zarządzał firmą dając tacie czas i możliwości, by wracał do zdrowia. Wujkowie, ciocie, kuzyni - wszyscy zrobili bardzo wiele, by sytuacja w której się znaleźliśmy była jak najlepsza. To brutalne i przyziemne, ale wylew jest drogi. Rehabilitacja jest droga i czasochłonna. Bez pieniędzy, które zarabialiśmy dzięki wielkiej pomocy innych, tata nie rehabilitowałby się tak sprawnie, nasza rodzina miałaby olbrzymie problemy finansowe, a każdy kolejny dzień byłby bez porównania gorszy. Nie sposób mi wymienić wszystkich, nie sądzę zresztą żeby tego oczekiwali, ale zaznaczę, że nikt z grona rodziny, wykładowców czy przyjaciół mnie nie zawiódł.

Bardzo Wam wszystkim dziękuję i będę wdzięczny za tę pomoc już zawsze. 

Wiem, że może być zupełnie inaczej, poznałem wiele sytuacji, w których słabość była wykorzystywana. Koledzy i koleżanki, z którymi dobrze się bawi, to nie koniecznie ci sami, którzy pomogą ci w potrzebie. Warto to mieć z tyłu głowy, kiedy decydujesz komu chcesz poświęcić swój czas. Wiem, że to dość banalne, ale nie szkodzi. Pisze to, bo o takich rzeczach po prostu warto przypominać. 

Po trzecie: po co to wszystko
Wywiad i ten do niego komentarz współtworzyłem i upubliczniałem przede wszystkim po to, żeby do świadomości jak największej grupy osób przebijało się coś takiego jak udar. Bo to trzecia przyczyna zgonów w Polsce i główna przyczyna trwałego kalectwa u osób dorosłych. Jeżeli twoją najważniejszą częścią ciała jest mózg, udar zrobi ci straszliwą krzywdę. 
Część czynników ryzyka jest niestety niemodyfikowalna, ale gros z z nich zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Papierosy, alkohol, kokaina, amfetamina, otyłość, cukrzyca, zaniedbanie kondycji fizycznej, nieleczenie różnych dolegliwości. Wszystko to zbliża cię do wypadku, po którym nic i nigdy nie będzie już takie samo. Tylko i aż. Dbaj o siebie, chociażby po to, żeby nie robić problemów innym.

Jeśli jednak udar ci się zdarzy, możesz zrobić bardzo wiele, by zmniejszyć jego skutki. Mój tata miał 64 lata gdy to się stało. Prognozy były fatalne. Teraz chodzi, mówi, żartuje, jeździ samochodem po zakupy. Nie załamał się i pracował nad sobą każdego dnia. Mógł to robić, bo pomogli mu ludzie dookoła niego. Myślę, że właśnie to okazało się jego największym życiowym sukcesem. Udało mu się zebrać wokół siebie dobrych, wartościowych ludzi, bez pomocy których nigdy nie byłby tam, gdzie jest teraz. 

Brak komentarzy: