niedziela, 3 sierpnia 2008

You are now entering the Kingdom of Cambodia

(On traveling in Cambodia)
[...] In Bangkok we purchase tickets to Sieam Reap. A city in Cambodia, gate to the legendary Angkor temples. 8 Euro for 407km, we should have suspected this wasn't going to be a walk in the park. We also should have read the relevant page in the guide - I think I need to start paying it more attention and respect again... The guide would have warned us gently, quote: Bus trips from Bangkok to Siem Reap are cheap. Or are they? Unquote.

Zaczyna sie niepozornie. W naszym hostelu w Bangkoku kupujemy bilet do Sieam Reap. Miasto w Kambodzy, brama do slynnych swiatyn Angkoru. Dystans-407 km, cena-26 zl, mozna bylo przewidziec, ze latwo nie bedzie. Mozna tez bylo przeczytac odpowiednia strone w przewodniku -ostatnio chyba przestalem go wystarczajaco szanowac... A przewodnik mowi (mowi oczywiscie w sensie przenosnym, w przewodniku jest przeciez napisane): Wycieczki autobusowe z Bangkoku do Siem Reap sa tanie. Ale czy napewno? Po spokojnej drodze do granicy -260 km pokonane w 3 godziny w wygodnym, klimatyzowanym busie- zaczynaja sie problemy. Jezeli nie macie wizy zalatwionej wczesniej -nie mamy, na granicy podobno mozna kupic wize za 25 dolarow- to prawdopodobnie zaplacicie za wize duzo za duzo -40 dolarow, wiem, ze to nie fortuna, ale nadplacilismy tyle, co nasz bilet autobusowy. Kiedy juz uda wam sie przekroczyc granice, nie mozecie miec pewnosci, ile czasu spedzicie czekajac na kolejnego busa -spedzilismy 2 godziny, nie ma dramatu.
Tu na chwile zostawiamy przewodnik, bo tych dwoch godzin akurat zupelnie nie zaluje. Dobre wprowadzenie do rzeczywistosci Kambodzanskiej. Po stronie tajskiej szeroka, asfaltowa droga, wzglednie zorganizowane stragany targowe, czysta poczekalnia w immigration (tu ciekawostka, telewizor skierowany w strone IMMIgration oficerow, a nie czekajacych IMMIgrantow).
Goodbye Thailand.
Po stronie Kambodzanskiej glownie bloto. Naprawde. Baraki nijakie, ale formalnosci szybkie. Dalej poczekalnia, na swierzym powietrzu. Najpierw firma przewozowa mowi, ze nasz autokar odjedzie za jakies 3-4 godziny, ale ze oni maja takie taksowki, ktore jada dwa razy krocej niz autokar i jak nam sie spieszy, to mozemy za nie zaplacic. Sporo osob sie kusi, a my dzielnie czekamy. Teraz firma przewozowa ma nowy argument- jak jestescie tylko we dwojke to przeciez nie moze autokar taki pusty jechac... No tak, jestesmy tylko we dwojke, bo wlasnie pan wyslal innych do nie-az-tak tanich taksowek.
W miedzy czasie dzieci bawia sie nago w blocie i probuja sprzedawac roznosci. Riksze z "towarem" kursuja w obie strony, change money, tuk tuk my friend etc. Co jakis czas niespodzianka dla kontrastu. Wjezdza na przyklad ciezarowka z pieknym, pomaranczowym Lamborghini. Boje sie myslec jak ktos w Kambodzy zarobil na taki samochod. Nie boje sie natomisat myslec, gdzie on chce nim jezdzic. No bo, dla przyklady, nasza droga do Siem Reap-146km, to zadanie na 4-5 godzin dla jakiegos rozsadnego pojazdu. Naszemu autokarowi zajmuje to 6, a przy niesprzyjajacych warunkach wodno-opadowych moze byc podobno duzo wiecej. To jest takie Lamborghini na glowna ulice Phnow Penh (stolica). Tylko.
Po dwoch godzinach mozemy wrocic do przewodnika:
Waszej firmie przewozowej bedzie zalezalo na tym, zebyscie dotarli na miejsce jak najbardziej zmeczeni podroza -no rzeczywiscie, jedziemy bardzo wolno, najpierw myslelismy ze to z powodu zlej drogi, ale po pewnym (dluugim) czasie przyspieszylismy znacznie, choc jakosc drogi nie zmienila sie wcale. Dlaczego? Nie przywioza was na stacje autobusowa, przywioza was do swojego hotelu. Jezeli rzeczywiscie nie bedziecie mieli sily, zostaniecie u nich, jezeli zas chcecie spac gdzie indziej, zorganizuja wam transport -znowu, 300% normalnej ceny, sprawdzone. Przewodnik, niczym wrozka, przepowiedzial wszystko dokladnie tak jak bylo. Telepiemy sie tym bardzo niewygodnym autokarem godzinami. Szyja boli nie milosiernie (jestem po dwoch dniach Thai boxingu i poznalem tak zwany Clinching). Za szyba trzeci swiat. Bambusowe szalasy, pojedyncze, wychudzone krowy, gole dzieci. Po 6 godzinach- pstryk- i szeroka asfaltowa droga, po obu stronach wielkie, luksusowe hotele w ilosci przygniatajacej, ekskluzywne sklepy, restauracje. Co ciekawsze, prawie wszedzie zgaszone swiatla. Mozna oczywiscie tlumaczyc to low season... Po malym studium historii Kambodzy nie moge jednak oprzec sie wrazeniu, ze tu prane sa pieniadze skradzione wszelkim organizacjom humanitarnym.
Spimy w bardzo przyjemnym guesthousie , 3,5 dolara od osoby za noc. Naprawde przyjemny, ladny i z dobra restaurtacja. Kierowca tuk-tuka na pol dnia to wydatek rzedu 7 dolarow, rower na caly dzien 1,5 dolara. Te ceny podaje zeby pokazac kontrast miedzy realiami zycia, a tym lamborghini i 5cio gwiazdkowymi hotelami.
Wydaje mi sie, ze to bedzie fascynujacy kraj, rownie piekny, a znacznie bardziej dziewiczy niz Tajlandia. Naprawde, pomimo, ze ten wpis moglby sugerowac cos innego, chodzimy tu z Karolina z oczami/oczyma (?) szeroko otwartymi i jeszcze szerszym usmiechem na twarzy. Powrot do Podrozowania przez duze P. I do czytania Przewodnika rowniez.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Cieple pozdrowienia dla Was z Genewy. Trzymam kciuki. W tamte strony wybieram sie z moja kolezanka Lu w grudniu:) Czekam na kolejne relacje.

Anonimowy pisze...

to jest samochód do jeżdżenia od domu do basenu w ogrodzie tego domu, albo na pole golfowe za domem.

Anonimowy pisze...

Obejrzyjcie te parę kamieni na świeżym powietrzu i chodu stamtąd...

Anonimowy pisze...

Świetny tekst! A Karolina coś mówiła o braku weny :)