Blog o podróżach i rzeczach z nimi związanych. Można tu znaleźć wpisy z zakończonej, rocznej podróży dookoła świata (2007-2008), pięciomiesięcznej włóczęgi po Ameryce Południowej (maj-wrzesień 2011), a także relacje z innych mniejszych i większych wypraw i wycieczek.
wtorek, 21 października 2008
i po pokazie
piątek, 10 października 2008
Pokaz slajdów
sobota, 4 października 2008
Wspomnienie szarego misia
wtorek, 30 września 2008
Dom.
czwartek, 25 września 2008
BA 12
My wyjezdzamy za kilka (5) godzin. Karolina przez Paryz do domu, a ja przez Londyn do Dublina.BA12. (myslalem wczesniej, ze zawsze sa 3 albo 4 cyfry). To jeszcze nie powrot do domu, ale powrot do brata i kraju dosc dobrze znanego. Taki powrot stopniowany, zeby nie bylo szoku rzeczywistosciowego.
Sila rzeczy robi sie nostalgicznie, ale poki co tylko troche. Kazdy ma chyba takie swoje momenty w podrozy, w ktorych go "chwyta". Dla mnie to jest samotne czekanie na odlot w odpowiedniej bramce, okolice startu i czasem ladowania (pod warunkiem, ze nie jestem strasznie spiacy). O tym, ze lotniska sa miejscami magicznymi mowilo juz bardzo duzo osob. Ja w zwiazku z tym duzo wiecej nie bede, ale polecam scene na lotnisku w "Dogmie" K. Smitha. No moze troszke napisze.
Taki lot (zwlaszcza samotny) sklania do przemyslen- zaczyna sie od prostego "skad i dokad lece", ale przy odrobinie nastroju i darmowych drinkow latwo przeradza sie w "skad przychodze i dokad podarzam". Co osiagnalem, jaka droge przebylem. Co zapamietam, czy to cos zmieni i takie bzdury. Oczywiscie jest wiele sposobow odwrocenia uwagi od tych strasznych mysli- naduzycie darmowych drinkow, filmy i gry w samolocie, iPody, Gejmboje, Plejstejszony i inne dziwadla. To chyba w ogole taka prawidlowosc- czlowiek potrafi zrobic bardzo duzo, zeby tylko uciec przed mysleniem. Zobaczymy jak mi pojdzie, od tego zalezy poziom nostalgicznosci nastepnego, europejskiego wpisu.
sobota, 20 września 2008
Back to Bangkok
wtorek, 16 września 2008
Dlaczego w Pak Beng nie ma ksiazek?
środa, 10 września 2008
Rzeczy, ktore juz nie dziwia
Nie dziwi mnie gdy na jednym skuterze jedzie piecio-osobowa rodzina.
Nie dziwi mnie, ze kawalek jezdni na drodze krajowej zsunal sie dwa metry w dol po wieczornym deszczu.
Nie dziwi mnie, ze moj kierowca podczas 6 godzinnej podrozy na zmiane pluje i beka. Nie dziwi, ale nie koniecznie cieszy.
Nie dziwi, ze do schabowego z ziemniakami dostaje w restauracji lyzke i paleczki.
Nie dziwi mnie, ze jak wstane rano to spotkam na ulicy setki mnichow z malymi koszykami an ryz.
Niech was wiec nie dziwi kilka ostatnich zdjec z folderu Laos i to, ze jutro bedziemy pewnie jedzili na sloniach!
piątek, 5 września 2008
Dialogicznosc blogiczna
wiesz, kiedys jak bylem/am/isy w Laosie to...
2. Good Morning Vietnam wyslane do NG, w ogole galeria wybranych zdjec na samym dole albumu picasa, zobaczymy, a nuz (o? ale raczej to u) cos sie uda.
3. Numerki ma tylko kilkaset wybranych kobiet... ale jakich!:)
4. Slonie nie przyszly, ale widzielismy cos co podobno bylo ich kupami (przepraszam za slownictwo, ale odchody brzmia mniej sumpatycznie moim zdaniem), wiec chyba rzeczywiscie tam bywaja.
5. Gdzie jest "cianie" ?
6. Szesc z piec nie pogada bo zycia szkoda na takie glupoty.
niedziela, 31 sierpnia 2008
Wietnam
Od kiedy wyjechalem w te podroz chyba pierwszy raz pisze o jakims kraju cos tak niedobrego. Nie jest to latwe. Spotkalem po drodze sporo nieuczciwych osob, bylem okradany, naciagany, zle traktowany, ale to byly rzadkie wydarzenia, ktore zawsze tonely w morzu ciekawych ludzi, miejsc i zdazen. W Wietnamie jakos utonac nie mogly i nic na to nie poradze.
7.Krajem Kopii
Skopiowane jest wszystko; ksiazki, plyty, czekoladki, hotele, biura podrozy... Niech no tylko cos wyrobi sobie dobra marke, a juz bedzie jego imiennikow pelno wokolo. I to nie sa czesto podrobki typu Adidos, ale nazwy i loga identyczne, co dobry hotel sasiada. Kupno nowej, orginalnej ksiazki graniczy z cudem.
8. Pory deszczowej i mokrej, goracej i nieco mniej goracej
9. W ktorym jest Halong Bay.
Jutro jedziemy sprobowac znalezc dzikie slonie ktore kiedys zeszly z gor zjadac rolnikom trzcine cukrowa. Jest dobrze.
zdjecia z Vietnamu (ta galeria co wczesniej ale kilka nowych zdjec)
czwartek, 21 sierpnia 2008
Klakson
-jade i jestem duzym samochodem
-jade i jestem malym skuterem
-jade i mi sie spieszy
-wyprzedzam
-dojezdzam do skrzyzowania
-ruszam ze skrzyzowania
-przejezdzam przez skrzyzowanie
-wlaczam sie do ruchu
-szybko musze sie wlaczyc do ruchu
-czesc Ping, kupe lat!
-Witaj kierowco tej samej firmy przewozowej
-Witaj kierowco konkurencyjnej firmy przewozowej
-Dojezdzam do zakretu i nie wiem co jest z drugiej strony
-Jest kaluza wiec wjezdzam w zakret jadac nie moim pasem ruchu
-wyprzedzam, ale nie widze co jest przede mna
-mam ladny/glosny/piskliwy klakson
-nic sie specjalnego nie dzieje, draznie sie tylko z pasazerami mojego autobusu
i wiele, wiele innych...
Klakson cichy-nie az tak cichy- dosc glosny- bardzo glosny - zdecydowanie za glosny.
Szybko jednak zrozumiemy, ze zabraknie precyzyjnego okrezlenia natezenia swidrowania:
Do Wietnamu splynelismy Mekongiem. Slonce, male lodki, a w delcie zalane pola ryzowe, pranie, krowy, kury kaczki... Nie bylo klaksonu-bylo cudownie.
środa, 13 sierpnia 2008
Kambodza przejazdem
Tonight an evening integration at the rangers’ house in Bokhor. Our guide (29) mentions how he must trick his parents each time he goes out to a Karaoke place. He tells them he’s off to the pub or to see a friend, while in reality he is sneaking out to the illegal sing-alongs…
Jutro chyba bedziemy w Wietnamie, trudno powiedziec, bo plany sie dosc szybko zmieniaja.
Zdjecia Kambodzanskie
piątek, 8 sierpnia 2008
Zarys (bardzo pobiezny) historii Kambodzy i co z tego wyniklo
środa, 6 sierpnia 2008
W poszukiwaniu straconego misia
[at the police station] One lady officer understands English and translates my note. Her colleagues grin, but one look at my face and they know this isn’t funny games. Identikit of the person missing, when and where was he seen last. Possible route, the time when he could have gone missing etc. They are writing out a proper report. Short-wave transmitters are now in action: Agents who are in the field at present are briefed on the type of emergency we’re dealing with… After all this is a gift from my mum: combine this with 50USD prize money and we all appear to be on the same page.
Tekst ogloszenia, ktore zlamie nawet twardego Kambodzanskiego policjanta:
Hello! My name is Franek. On the 4th of August 2008 I lost somewhere in the Angkor Wat my little teddy bear- Pablo. For last 13 months we have been traveling around the world together. It was a gift from my mother and the only companion I had all that time, through 17 countries. As you can imagine we’re very close. Really. And now he is gone, alone somewhere in the Cambodian ruins. If you find him, please contact me or send it by regular mail. I promise to return all the costs. It’s not worth a lot of money, but it has great sentimental value for me!
My e-mails:
........
My home address in Poland :
.........
more pictures of Pablo: http://picasaweb.google.com/franekp
Thank you for all possible help!
niedziela, 3 sierpnia 2008
You are now entering the Kingdom of Cambodia
W miedzy czasie dzieci bawia sie nago w blocie i probuja sprzedawac roznosci. Riksze z "towarem" kursuja w obie strony, change money, tuk tuk my friend etc. Co jakis czas niespodzianka dla kontrastu. Wjezdza na przyklad ciezarowka z pieknym, pomaranczowym Lamborghini. Boje sie myslec jak ktos w Kambodzy zarobil na taki samochod. Nie boje sie natomisat myslec, gdzie on chce nim jezdzic. No bo, dla przyklady, nasza droga do Siem Reap-146km, to zadanie na 4-5 godzin dla jakiegos rozsadnego pojazdu. Naszemu autokarowi zajmuje to 6, a przy niesprzyjajacych warunkach wodno-opadowych moze byc podobno duzo wiecej. To jest takie Lamborghini na glowna ulice Phnow Penh (stolica). Tylko.
Po dwoch godzinach mozemy wrocic do przewodnika:
Waszej firmie przewozowej bedzie zalezalo na tym, zebyscie dotarli na miejsce jak najbardziej zmeczeni podroza -no rzeczywiscie, jedziemy bardzo wolno, najpierw myslelismy ze to z powodu zlej drogi, ale po pewnym (dluugim) czasie przyspieszylismy znacznie, choc jakosc drogi nie zmienila sie wcale. Dlaczego? Nie przywioza was na stacje autobusowa, przywioza was do swojego hotelu. Jezeli rzeczywiscie nie bedziecie mieli sily, zostaniecie u nich, jezeli zas chcecie spac gdzie indziej, zorganizuja wam transport -znowu, 300% normalnej ceny, sprawdzone. Przewodnik, niczym wrozka, przepowiedzial wszystko dokladnie tak jak bylo. Telepiemy sie tym bardzo niewygodnym autokarem godzinami. Szyja boli nie milosiernie (jestem po dwoch dniach Thai boxingu i poznalem tak zwany Clinching). Za szyba trzeci swiat. Bambusowe szalasy, pojedyncze, wychudzone krowy, gole dzieci. Po 6 godzinach- pstryk- i szeroka asfaltowa droga, po obu stronach wielkie, luksusowe hotele w ilosci przygniatajacej, ekskluzywne sklepy, restauracje. Co ciekawsze, prawie wszedzie zgaszone swiatla. Mozna oczywiscie tlumaczyc to low season... Po malym studium historii Kambodzy nie moge jednak oprzec sie wrazeniu, ze tu prane sa pieniadze skradzione wszelkim organizacjom humanitarnym.
Spimy w bardzo przyjemnym guesthousie , 3,5 dolara od osoby za noc. Naprawde przyjemny, ladny i z dobra restaurtacja. Kierowca tuk-tuka na pol dnia to wydatek rzedu 7 dolarow, rower na caly dzien 1,5 dolara. Te ceny podaje zeby pokazac kontrast miedzy realiami zycia, a tym lamborghini i 5cio gwiazdkowymi hotelami.
Wydaje mi sie, ze to bedzie fascynujacy kraj, rownie piekny, a znacznie bardziej dziewiczy niz Tajlandia. Naprawde, pomimo, ze ten wpis moglby sugerowac cos innego, chodzimy tu z Karolina z oczami/oczyma (?) szeroko otwartymi i jeszcze szerszym usmiechem na twarzy. Powrot do Podrozowania przez duze P. I do czytania Przewodnika rowniez.
wtorek, 29 lipca 2008
I po urodzinach
Ksiazke, ktora kilka osob sugerowalo, to ja ja bardzo chetnie napisze (zwazywszy, ze juz jest prawie napisana...) Haczyk w tym, zeby ktos ja chcial wydac, a pozniej jeszcze kilka osob chcialo przeczytac. Pablo kreci glowa raczej bez entuzjazmu. Spotkanie to sprawa raczej latwiejsza, gdzies pod koniec pazdziernika w moim instytucie pewnie (na Karowej w Warszawie).
Ale, ale! Tu tak sentymentalnie, a podroz trwa przeciez w najlepsze. To jest dosyc ironiczne- normalnie 2 miesieczna wyprawa do poludniowo-wschodniej Azji to by mogla byc podroz zycia. Z punktu widzenia minionych 9 miesiecy nie sposob jednak oprzec sie wrazeniu, ze powoli zmierzamy ku koncowi. Trzeba bylo wybrac jakies przedmioty na przyszly rok, tata pyta sie na jaki kolor przemalowac pokoj itp. Niby nie duzo, ale to takie dzwieki ze swiata rzeczywistego, ktore slyszymy tuz przed obudzeniem sie z pieknego, glebokiego snu.
Koledzy z pieknego, glebokiego snu
Poranek przed Phi Phi tour
Ilosc ludzi nie wplywa tylko na niemoznosc zrobienia ladnego, "dzikiego" zdjecia. Tajowie z tychze najbardziej turystycznych rejonow sa znacznie mniej sympatyczni, trudniej nawiazac z nimi kontakt i oczywiscie ceny winduja w gore. Najmilszych ludzi poznalem przy okazji wspinaczki lub nurkowania- mimo, ze oczywiscie robi to tutaj sporo osob, to wciaz nie jest turystyka masowa. Co wiecej, podobno teraz jest low season, nie chce sobie high wyobrazac.
Dlatego tez ruszamy z Pablem i Karolina do Kambodzy, Wietnamu i Laosu. Koniec leniwego plazowania, przynajmniej na kilka dni (choc oczywiscie w Kambodzy juz mamy jedna plaze upatrzona). W piatek mam dostac wize do Wietnamu, a wtedy...
Franek, Pablo i Karolina na tropach Khmerow (czerwonych i tych starszych).
1. Zdjecia z pludnia (ta sama galeria, ale wiecej zdjec dodanych)
piątek, 25 lipca 2008
Franek i Pablo na tropach sloni
Dzis sa moje urodziny. 20 byly w Irlandii, 21 w Chorwacji, 22 w USA, a 23 sa w Tajlandii. Uroki urodzin lipcowych polaczonych z praca nurkowa (te sa pierwszymi, w ktore nie musze isc do pracy). Z tej wlasnie okazji chcialem prosic wszystkich czytelnikow o maly prezent, ale o tym na koncu.
1. 19 lipca 11.45, Lot AF164 z Paryza, bramka C (a nie B, choc niektorym sie tak wydawalo). W ow bramce stoi Karolina, a wraz z Karolina… Kielbasa Mysliwska, ogorki, chlebek, 2 torciki wedlowskie, prezent od mamy, Ksiazka i rozmowy w jezyku polskim w realu (w odroznieniu od virtuala). Dalej Koh Samui, Koh Pagnanh, Koh Tao, Simmurathani i obecnie Krabi (koh to znaczy wyspa). Na owych wyspach wielka impreza, snorkeling, spacery, nurkowanie, plazowanie, konsumowanie, podziwianie, fotografowanie, znajomych-z-meksyku-i-koh-san-road-spotykanie, wspominanie, planowanie, socjalizowanie… Miejsca rajskie, ale wiemy o tym nie tylko my. Wszedzie tloczno jak na plazy w Sopocie w lipcu. Trudno sie dziwic, trudno sie tez cieszyc, Tajow w zasadzie nie ma, ani po stronie uslugobiorcow ani uslugodawcow. Nie zmienia to faktu ze wczoraj ryba wplynela mi do ucha (tego co nie bylo chore) i to byl absolutnie pierwszy taki przypadek w mojej osmio letniej historii nurkowej. To byla ryba z gatunku ryb wszystko czyszczacych, slabo zatem swiadczy o mojej usznej higienie. Poprawie sie. Kilka zdjec
2. Ksiazka to sprawa niebagatelna. Jest to Ksiazka Witolda Beresia i Krzysztofa Brunetko o Marku Edelmanie- “Zycie. Po prostu”. Czytam, czytam i nie moge sie nadziwic zdarzeniom tam opisanym. Marka Edelmana bardzo podziwiam i szanuje od kiedy przeczytalem ”Zdarzyc przed Panem Bogiem” (lektura obowiazkowa byla, przynajmniej przed rzadami pana giertycha). Czytajac te ksiazke szacunek i podziw rosnie jeszcze bardziej. Do tego dochodzi to, jak jest napisana. Moim zdaniem autorzy, wywiazali sie z zadania na piatke Zadania zdecydowanie nielatwego.
Oprocz wielu innych rzeczy, zrozumialem tez w koncu dlaczego nikt z moich Izraelskich znajomych nie mial pojecia kim jest Edelman (choc Anielewicza znali wszyscy). Smutne raczej. Uwazamy, ze obie te ksiazki (o Edelmanie i wczesniejsza "Nie ograniam swiata" o Kapuscinskim) powinny zostac lekturami szkolnymi.
Podpisano
Franek Przeradzki i Pablo Mis (Pablowi trzeba co prawda pewne fakty historyczne tlumaczyc, bo on mlody jeszcze, choc juz doswiadczony dosc)
3. Urodzinowy prezent jest wzglednia niewymagajacy. Prosimy kazdego, kto ow wpis przeczyta, o wpisanie czegos w komentarzach. Moze byc imie kota lub numer buta. Chodzi po prostu o to, ze strasznie jestesmy z Pablem ciekawi, ile osob te nasze wypociny czyta. Innego sposobu na sprawdzenie nie wymyslilem (mis to w ogole ma inne rzeczy na glowie). 10 a 30 to w koncu jest roznica :). Jeden komentarz na osobe i statystyki beda proste. Z gory bardzo serdecznie dziekujemy!
Franek i Pablo na tropach sloni
czwartek, 17 lipca 2008
Busuanga
(on the new mayor of Busuanga)
John, aka Gigi, is new to Busuanga. He came down from Manila to set up an Air Philippines front desk. John took me out for a beer, on which occasion I took a few pictures of him. A couple days later he drops by asking if I could take a few more. He’s planning to run for the mayor of the island in 2010. [...] The mayor office candidate regrets he is unable to furnish a traditional form of payment for this service, is more than happy to offer a substitute though: marijuana.
Na Busuandze znalazlem swoj maly raj. Isabel wsadzila mnie w jeden z najmniejszych samolotow swiata i w ciagu godziny znalazlem sie w krainie maly wysepek, zielonych wzgorz (nie wiem jak sie pisze, ale chyba tak, w koncu gora z 'w' na poczatku) i blekitnego oceanu. Po wizycie u Filipinskiego Laryngologa ucho zostalo dopuszczone do uzytku nurkowego. W koncu, po 8 miesiacach...
Laryngolog Filipinski
Kevin to Anglik, obecnie w swojej trzeciej mlodosci. Od 3 lat zonaty z filipinka pracuje w Busuandze. Nie dla pieniedzy, robi to, bo lubi, pieniadze ma z Anglii. Narzeka na zaloge Sea Dive. Z inicjatywy wlasciciela calego resortu (bardzo juz dojrzaly Amerykanin, z zona Filipinka i dwojka dzieci) zaoferowali wszystkim pracownikom darmowe kursy nurkowe, az do stopnia Divemastera (ten stopien pozwala pracowac na calym swiecie i zarabiac calkiem dobre pieniadze, przynajniej jak na filipinskie standardy). W normalnych okolicznosciach takie zabawy sa zdecydowanie ponad przecietna filipinska kieszen. Pracownicy albo nie sa zainteresowani, albo sie nie ucza i spozniaja na zajecia. Kevina i Chrisa trafia przyslowiowy szlak i, szczerze mowiac, wcale im sie nie dziwie. Mowie mu, co Heimel powiedzial o kursie instruktorskim. Kevin odpowiada ze H kupil sobie 2 miesiace temu motocykl warty wiecej od tego kursu. Mial juz kilka wypadkow, przez ktore kilka tygodni nie mogl pracowac...
-Oj Frank, nie mam pieniedzy, ale moge ci cos przyniesc w zamian.
Byc-moze-przyszly-burmistrz Busuangi za zdjecia zaplacil mi Marihuana...
Od lewej: Mer, Gigi i M&M's
Zdjecia z raju
niedziela, 13 lipca 2008
Motyw prostytutek w podrozy dookola swiata
[...] The difference is that there is actually little difference between them and my female friends from university or from high school. They all have 'normal' jobs - college teacher, fitness coach, model etc.. Some have degrees, steady boyfriends, love affairs, broken hearts. Age? Same as mine, give or take a few years. A couple days in Viniales is for them an opportunity to make real money. The local Cuban currency is worth close to nothing and the aging parents, younger siblings and others need the real money. [...]
Isabel poznalem w klubie w Hong Kongu. Poszlismy razem na butelke wody i ciastko do pobliskiego nocnego. Pol godziny rozmowy i tyle, niedlugo pozniej wyszla z dyskoteki z klientem. 3 tygodnie pozniej dzwoni telefon. -Czesc Frank, i jak, udalo ci sie dotrzec do Manili? Hej! tak, ale juz jutro wylatuje do Busuangi. Kilkanascie sekund rozmowy i decyzja. Ok, przyjade do ciebie, ale musisz byc cierpliwy-mieszkamy 4 godziny drogi stad (w chwili rozmowy jest juz 18). Spedzilismy razem noc w klubach i kawiarniach manilijskich, rano odprowadzila mnie na lotnisko, a w miedzy czasie milion niesamowitych historii. O zakochanym kliencie, ktory chcial z nia zamieszkac w Anglii, o innym, zonatym mezczyznie ktory kupil jej mieszkanie w Hong Kongu i zatrudnil jako swoja asystentke. Rodzice sie ucieszyli, dotychczas mysleli ze pracowala jako barmanka. "Przynajmniej bedziesz spac jak czlowiek" powiedziala zadowolona mama.
8 miesiecy temu byloby to dla mnie raczej niewyobrazalne. Wydaje mi sie, ze w kwestii prostytutek jestem/bylem raczej przecietnym polskim dwudziestolatkiem. Nigdy z zadna nie rozmawialem, widzialem czasem z za szyby samochodu i czytalem w roznych smutnych artykulach i ksiazkach. Ostatnie kilka miesiecy przynioslo dosc drastyczne zmiany. Historia zaczyna sie na Kubie, w slynnym Viniales. W Hawanie, a wczesniej w Meksyku bylem oczywiscie nagabywany, ale to sie od Europy tak bardzo nie rozni. Co innego Casa de la Musica w mojej ukochanej kubanskiej wiosce. Spedzilem tam kilka dni, malo ktory turysta przyjezdza na dluzej niz jeden. Obraz: Orkiestra gra wspaniala Salse, kubanscy chlopcy prosza biale panie do tanca, biali panowie prosza urocze kubanskie dziewczyny. Wszyscy sie usmiechaja, rum jest tani, a zycie piekne. I tak kazdego dnia. Moj problem polegal na tym, ze nie mowilem wtedy zbyt wiele po hiszpansku. Turysci zmieniaja sie codziennie, a elementu stalosci szybko zaczyna brakowac. Rozwiazanie? Butelka rumu. Kupic, postawic na stole, a przyjaciele znajda sie od razu. Drugiego dnia zakolegowalem sie z lokalnymi chlopakami (tymi co prosza biale panie). Podobnie jak tanczace dziewczyny mowia po angielsku, to drastycznie ulatwia rozmowe. Ten 'spontaniczny' taniec to ich praca, nie wolno im tanczyc z kubankami. Myslalem, ze z dziewczynami jest podobnie. Mlody naiwny czlowiek, szybko wyprowadzony z bledu. Dziewczyny mowily, ze czuja sie bardzo samotne i jak chce, to moge je miec. -Nie, dziekuje, mam dziewczyne. Francisco, seguro? -Si, Seguro (napewno? napewno.). I tak przez kilka kolejnych dni. Butelka rumu rekompensowala odrzucone propozycje.
W Hawanie poznalem 50cio letniego, bogatego Polaka i jego przepiekna, 19 letnia 'dziewczyne'. Piesc sama sie zaciska, takie osoby wyzwalaja gleboko skrywane poklady agresji. Kilka minut rozmowy z nia (na wiecej nam nie pozwolil, nie podobalo mu sie to, ze moge rozmawiac troche po hiszpansku). Byla z nim juz 6 miesiecy w Polsce, wrocili tylko na 2 tygodnie, ona odwiedzic swoja rodzine, on w poszukiwaniu drugiej 'dziewczyny'. Trzyma ja w swojej willi niemalze jak zamknieta w zamku. Ona nie mowi za bardzo po angielsku, on ani slowa po hiszpansku. Mimo to, ona chce z nim wrocic, woli to, niz biede w rodzinnej wiosce. Ten mezczyzna i ta willa to dla niej raj, nawet jesli dla kogo innego byloby to pieklo. '-Francisco, ja wiem, ze to trudno zrozumiec, ale ona tego chce i ty musisz to zaakceptowac, nawet jesli nie potrafisz zrozumiec tlumaczyla zona Ricardo, mojego gospodarza.
czwartek, 3 lipca 2008
Kolacja w Manili
środa, 2 lipca 2008
Sir, you look like Brad Pitt
W sobote wieczor ze znajomymi Irlandczykami siedzielismy na ulicy. Whiskey z plastikowego kubelka (budzetowy hit na Koah San road). Sen w lozku, ktore zamiast materaca ma deske, skrzeczacy wentylator i glowna ulica tuz za nic-nie-tlumiacymi oknami. W niedziele jadlem kolacje w ekskluzywnej restauracji, a pozniej maly drink na otwartym balkonie na 68 pietrze. Spalem w prywatnym pokoju u znajomych. Rano przy sniadaniu gosposia odrywa mi tluszcz z Prosciutto Crudo zebym nie musial sie meczyc. Szofer zawozi mnie na lotnisko. Budze sie w Manili na Filipinach. Skrzeczacy wentylator, dyskoteka za oknem, ale przynajmniej materac.
Taksowka do ambasady Tajlandii. Wystarczy zeby nabrac pewnego obrazu rzeczywistosci manilijskiej. Bieda podniesiona do wyzszego poziomu. Co wiecej bardzo czesto nie ma wyraznego rozgraniczenia na rejony biednych i bogatych. Przewracajace sie bambusowe szalasy i ludzie spiacy na kartonach tuz obok luksusowych apartamentow. Tych drugich jednak znacznie mniej.
O wizycie w ambasadzie Tajlandii lepiej nie mowic, gorzej jest chyba tylko w amerykanskiej. W piatek okaze sie czy dostane wize, jak nie, to nie mam pomyslu co dalej. Oni naprawde mysla ze statystyczny Polak chce sie osiedlic i pracowac w Tajlandii...
Wieczorem spacer po ulicach. Zdjec zadnych nie mam, bo sie za bardzo boje o aparat. W dzien natomiast glownie pada. Chce zostawic to miasto i dostac sie na wyspe Busuanga jak tylko pozwoli mi na to ambasador Tajlandii.
Po drodze zaczepiaja mnie okoliczne "dziewczeta".
-Sir, where are you going? (Dokad pan idzie)
-Sir, it's raining outside (Na zewnatrz pada prosze pana)
-Sir, I feel very lonely (Czuje sie bardzo samotna prosze pana)
-Sir, do you have a girlfriend? (Czy ma pan dziewczyne?)
-Sir, I can love you long time (Moge pana "kochac" bardzo dlugo)
-Sir, you look like Brad Pitt (Wyglada pan jak Brad Pitt)
Poszedlem do baru. Podchodzi maly chlopiec i prosi o jedzenie. Staram sie funkcjonowac z zasada, ze pieniedzy raczej nie daje, ale jedzenia nie odmawiam. Zgadzam sie zaplacic za wszystko co zamowi (klasa restauracji pozwala na takie szalenstwo). Wychodzi na to, ze on zjada za dwa razy wiecej niz ja. Dwa razy wiecej to znaczy 3 zlote zamiast 1,50 ...
sobota, 28 czerwca 2008
Pablo w krainie tygrysow
photos
Kilka dni temu poszedlem do kina. Klasyczny zachodni multipleks, trudno znalezc tam cos zaskakujacego. Najpierw 15 minut zajawek,a pozniej wszyscy nagle staja na bacznosc i kilka minut hymnu Tajlandii. Opowiada o tym (ow hymn) jak bardzo Tajlandczycy kochaja swojego wladce, a wizualizacje prezentuja rozne jego zdjecia. Po tym nieoczekiwanym przerywniku z powrotem do "Kung fu pandy" i popcornu...
niedziela, 22 czerwca 2008
Szanghaj-Hong Kong-Bangkok
Z Szanghaju samolotem do Hong Kongu. Miasto duzo drozsze niz reszta Chin, wiec poszukiwanie najtanszego zakwaterowania. Tak trafiamy w okolice slynnego Chunking Mansion (a dokladnie Mirador Mansion, tuz obok). To dwa budynki biedoty, blisko centrum, bardzo tanie i bardzo biedne. Kuchnia, odcienie skory, jezyki i prostytutki z calego swiata. Na twarzach backpackersow trafiajacych tu pierwszego dnia maluje sie strach. Na mojej malowal sie rowniez, "jak tu wejde to juz nigdy nie wyjde".
piątek, 13 czerwca 2008
Z glowa w Mur
Sroda, Pekin, wczesne popoludnie. Razem z Agnieszka i Karolina siedzimy w stolowce studenckiej. Spotkalismy sie dwa dni temu, a rozmawiamy jak starzy, dobrzy znajomi. W podrozy tak to jakos dziala, wszystko jest szybsze i intensywniejsze, albo sie lubimy, albo nie, nie ma czasu na polcienie. Przedwczoraj bylismy na karaoke z Chinczykami poznanymi o drugiej w nocy w malym barze. Wczoraj zwiedzalismy pekinski ogrod, jedlismy pekinska kapuste i ogladalismy rozne (ale nie pekinskie) filmy. A dzis? Dzis sie rozstaniemy. Agnieszka pisze mi instrukcje po polsku i chinsku, obok siebie zebym wiedzial co pokazywac.