Summer kończy się nieubłaganie, więc ludzka przyzwoitość każe coś o nim napisać. Działo się dużo, ale pisanie o Polsce jakoś mnie nie potrafi porwać. Zwłaszcza jak w telewizji, radiu i internecie trumny, marsze, poszarpane ciała...
Jakby nie było, lato było super. Cały lipiec i sierpień spędziłem w Helu. "W" a nie "na", bo chodzi o miasto, które jest na czubku półwyspu. Miasto zamknięte dla świata przez wiele lat, zamieszkałe przez rybaków i wojskowych. Jakkolwiek obecnie zupełnie otwarte i goszczące turystów na potęgę, coś z dawnego charakteru pozostało. Hel przyciąga specyficzny typ człowieka i w tym wypadku chodzi mi o tych pracujących, nie zwiedzających. Wieczorami przy stoliku pełnym osób spędzających czas w Helu zarobkowo dość często miałem wrażenie, że jestem jedyna osobą która nigdy nikogo nie zastrzeliła. No może oprócz żon i Waldka, mojego szefa. Chociaż z nimi to też nic nie wiadomo. Do Helu magiczna siła przyciąga byłych policjantów, milicjantów, komandosów, nurków, marynarzy. Z moją kategorią D w tym towarzystwie nie miałem zbyt wiele do powiedzenia. Mogłem natomiast mówić o nurkowaniu antyterrorystom, komandosom czy saperom, którzy wpadali zanurkować między tajnymi akcjami. Z powodu otaczającej aury sekretu nic wizualnego z tego nie pozostało, ale głębokie poczucie absurdu w głowie jak najbardziej.
Uwolnij radość w porcie rybackim w Helu |