Dziś miałem lekcję narciarstwa z pięcioletnim Julkiem. Zdobycie tych dwóch, jakże podstawowych informacji (dotyczących personaliów i wieku, nie faktu prowadzenia lekcji) okazało się zaskakująco złożone.
Podczas rozgrzewki u podnóża Górki Szczęśliwickiej spytałem małodego adepta sztuki narciarskiej jak ma na imię. Jelek. Pozostały czas przeznaczony na rozciąganie naszych kończyn spędziłem na zastanawianiu się, do jakiego imienia rozwija się zdrobnienie Jelek. Jerzy, Jelenin, Jeleniusz? Odpowiedź przyszła z ust taty, Jelek tak naprawdę nazywa się Julek.
Kwestia wieku była łatwiejsza, ale tylko nieznacznie. Podczas wjazdu wyciągiem, dla ocieplenia atmosfery zapytałem ile ma lat. Skonsternowany młodzieniec zaczął dobierać odpowiednią ilość palców prawej dłoni, jednak szybko dostrzegł, że coś jest wyraźnie nie w porządku. Dłoń miała co prawda słuszną ilość palców (tak przynajmniej zakładam), ale zakrywała ją dwu-, tudzież jednopalczasta (różnica w definiowaniu palca) rękawiczka. Jego spojrzenie oraz wiecznie uciekająca prawa narta w pełni oddały dramat sytuacji młodego człowieka rzuconego w koszmar komunikacyjno-numeryczny. Zapytałem więc, czy tyle, ile jest na całej dłoni. Z ulga odpowiedział, że owszem.
Podtrzymując rozmowę zadałem kolejne pytania:- Chodzisz do przedszkola?
- Do zerówki
- A umiesz już coś napisać?
- Tak, umiem napisać policja i służba więzienna.
Zdjęć Julka aka Jelka nie mam (widzimy się ponownie za tydzień), ale mam zdjęcia z zawodów na szczęśliwicach z zeszłego roku - zawsze coś.