To jest jubileuszowy 50 wpis. Nie zebym liczyl, moj blogowy interface mi to powiedzial. Wpis 50ty bylby wesoly, z fajerwerkami itp. Niestety, wydarzenia sprzed ostatnich dwoch godzin troche temu przeszkodzily. Nie jest przynajmniej nudno...
W srode dojechalem do ambasady na czas. Pani nie mogla zrozumiec czemu nie mam Argentynskiego dowodu osobistego. Zgaduje ze Polak ubiegajacy sie o chinska wize w Buenos Aires to nie jest proza konsularnego zycia. Niemniej wize dostalem w godzine (mialo zajac 3 dni), a podczas czekania poznalem ludzi, ktorzy odwiezli mnie pozniej do domu. 20 minut zamiast 2 godzin w autobusach...
Natknalem sie na biuro LAN, pokusa byla nie do odparcia. Zmienilem daty biletu. Z Santiago de Chille odlatuje 27 kwietnia do Auckland w Nowej Zelandii. Stamtad 22 Maja na tydzien do Japoni i dalej Chiny. Jak wiadomo plany zmieniaja sie czesto...
Poruszajac sie po ulicach BA pieszo czy tez srodkami komunikacji miejskiej, na kazdy skwerze i placu spotykalem ludzi protestujacych. Troche zajelo mi rozeznanie sie w sytuacji, ale teraz mam juz pewien obraz.
Obraz
Ceny na rynku zywnosci na swiecie sa wysokie, korzystne dla wielu Argentynskich eksporterow wszelkiego rodzaju jedzenia. Pani prezydent Argentyny (Cristina Fernandez de Kirchner) uznala, ze skoro tak bogaca sie campesinos (mieszkancy wsi), to powinno wzbogacic sie tez panstwo. Bardzo drastycznie podniosla zatem eksportowe cla. Na to wies stanela, zablokowala drogi do Buenos Aires i ogolnie wiekszosc duzych drog w kraju. Trwa to juz 15 dni. W telewizji pokazuja jak rolnicy wywracja auta, zdarzaja sie walki z policja. Tymczasem, po niecalych dwoch tygodniach, pani Cristina oswiadczyla, ze uzyje wszlekich sil aby drogi odblokowac, a z brutalnymi strajkujacymi nie bedzie rozmawiac. To zdenerwowalo juz wszystkich i protesty w samym Buenos, bynajmniej nie rolnicze, trwaja wszedzie. Podobno ostatni raz tak zle bylo w roku 2001 i skonczylo sie to zmiana prezydenta. Mysle, ze to moze byc jedna z przyczyn niewielkiego zainteresowania kwestia Tybetu. Co z tego wynika dla przecietnego mieszkanca BA? Oprocz utrudnien transportowych zaczyna naprawde brakowac jedzenia. Dzis w dwoch duzych supermarketach nie moglem kupic swierzego miesa. Puste polki jak na Kubie.
Co dalej?
Dalej poszedlem do kafejki internetowej, zeby wrzucic do internetu zdjecia tychze wydarzen. Zdjecia wrzucilem, polozylem aparat na ziemi miedzy moja noga, a noga krzesla. Minuta nieuwagi i aparatu juz tam nie bylo. Nie wiem jak moglem nie poczuc, po raz drugi czuje sie jak idiota. Pani w kafejce powiedziala, zebym sie nie martwil, nie bylem pierwszym, ani tez nie bede ostatnim, ktoremu sie to w BA przydazylo. Kamery przy wejsciu jednak nie ma. Poszedlem na policje. Tam pan posterunkowy powiedzial, ze skoro nie mam ubezpieczenia, to szkoda tracic czasu na protokol. Wraz ze mna w kolejce czekalo kilka osob pobitych, tudziez brutalnie okradzionyh, wiec pomyslalem ze to chyba rzeczywiscie bez sensu. Nawet z ta strata moge sie uznawac za szczesliwca. Gdybym bowiem dotarl do hostelu Nomade o dwa dni wczesniej moja sytuacja wygladalaby znacznie gorzej. Do Nomade weszlo wtedy trzech uzbrojonych mezczyzn i okradli wszystkich ze wszystkiego. Do dzis mieszkaja tu ludzie czekajacy na nowe dokumenty, karty kredytowe czy ubrania z domu. Rzeczywistosc puka do podrozniczej Arkadii
Zrobilem sobie spagetti z grzybami (bezmiesne z wyzej opisanych powodow). Chyba kupie wino...
Ostatnie zdjecia z aparatu Agaty...
zdjecia z iguazu odane do ostatniego posta
Poruszajac sie po ulicach BA pieszo czy tez srodkami komunikacji miejskiej, na kazdy skwerze i placu spotykalem ludzi protestujacych. Troche zajelo mi rozeznanie sie w sytuacji, ale teraz mam juz pewien obraz.
Obraz
Ceny na rynku zywnosci na swiecie sa wysokie, korzystne dla wielu Argentynskich eksporterow wszelkiego rodzaju jedzenia. Pani prezydent Argentyny (Cristina Fernandez de Kirchner) uznala, ze skoro tak bogaca sie campesinos (mieszkancy wsi), to powinno wzbogacic sie tez panstwo. Bardzo drastycznie podniosla zatem eksportowe cla. Na to wies stanela, zablokowala drogi do Buenos Aires i ogolnie wiekszosc duzych drog w kraju. Trwa to juz 15 dni. W telewizji pokazuja jak rolnicy wywracja auta, zdarzaja sie walki z policja. Tymczasem, po niecalych dwoch tygodniach, pani Cristina oswiadczyla, ze uzyje wszlekich sil aby drogi odblokowac, a z brutalnymi strajkujacymi nie bedzie rozmawiac. To zdenerwowalo juz wszystkich i protesty w samym Buenos, bynajmniej nie rolnicze, trwaja wszedzie. Podobno ostatni raz tak zle bylo w roku 2001 i skonczylo sie to zmiana prezydenta. Mysle, ze to moze byc jedna z przyczyn niewielkiego zainteresowania kwestia Tybetu. Co z tego wynika dla przecietnego mieszkanca BA? Oprocz utrudnien transportowych zaczyna naprawde brakowac jedzenia. Dzis w dwoch duzych supermarketach nie moglem kupic swierzego miesa. Puste polki jak na Kubie.
Dalej poszedlem do kafejki internetowej, zeby wrzucic do internetu zdjecia tychze wydarzen. Zdjecia wrzucilem, polozylem aparat na ziemi miedzy moja noga, a noga krzesla. Minuta nieuwagi i aparatu juz tam nie bylo. Nie wiem jak moglem nie poczuc, po raz drugi czuje sie jak idiota. Pani w kafejce powiedziala, zebym sie nie martwil, nie bylem pierwszym, ani tez nie bede ostatnim, ktoremu sie to w BA przydazylo. Kamery przy wejsciu jednak nie ma. Poszedlem na policje. Tam pan posterunkowy powiedzial, ze skoro nie mam ubezpieczenia, to szkoda tracic czasu na protokol. Wraz ze mna w kolejce czekalo kilka osob pobitych, tudziez brutalnie okradzionyh, wiec pomyslalem ze to chyba rzeczywiscie bez sensu. Nawet z ta strata moge sie uznawac za szczesliwca. Gdybym bowiem dotarl do hostelu Nomade o dwa dni wczesniej moja sytuacja wygladalaby znacznie gorzej. Do Nomade weszlo wtedy trzech uzbrojonych mezczyzn i okradli wszystkich ze wszystkiego. Do dzis mieszkaja tu ludzie czekajacy na nowe dokumenty, karty kredytowe czy ubrania z domu. Rzeczywistosc puka do podrozniczej Arkadii
Zrobilem sobie spagetti z grzybami (bezmiesne z wyzej opisanych powodow). Chyba kupie wino...
Ostatnie zdjecia z aparatu Agaty...
zdjecia z iguazu odane do ostatniego posta
15 komentarzy:
ze zdenerwowania wpisalam sie pod poprzednim postem....przeczytaj, bo tam jest o aparacie- mama
Strasznie mi przykro,to smutne że wszędzie człowiek musi tak bardzo skupiać się na pilnowaniu przedmiotów. No cóż kolejne trudne doświadczenie-piękno świata i interesujące spotkania przeplatają się z brutalnością życia. Ech......
Scoiatolo
Chyba zorganizujemy z Basia w Dublinie manifestacje i rozroby skierowane przeciwko drobnym zlodziejaszkom bo to po prostu ludzkie pojecie przechodzi...
Strata tak naprawde najwieksza dla czytelnikow relacji...
Nie przejmujtsja sie!M&B
Oj , jak takie sytuacje mnie wkurzają, ale Panie Franku trudno i do przodu-powodzenia
A żeby tych złodziejaszków obesrało...
a.
Fakt, beedzie nam brakowallo wizualnej strony relacji.
Ducha nie gass!!!
A naiwnie zzyczyllem millego oddechu na llonie cywilacji miejskiej. Mimo wszystko oddychaj. Wdech-wydech..zze zacytujee klasyka.
Francja, mam nadzieje ze juz jestes 'out of Africa' bo widzialem znowu w telewizjii rozroby w BA, prosze cie co za dramat...jak to ty mowisz 'nudno nie jest'...m.
no szkoda aparatu,ale przede wszystkim uwazaj na SIEBIE.A.
Franq.
Przykro mi, bo to bezsensowna zupełnie nauczka,ale to troche tak jak mama mi powtarzała: w Etiopii mają gorzej..., wiec dobrze, ze tylko aparat Ci ukradli.
Uważaj na siebie i ducha nie trać!
monique
Franek, odezwij sie please, bo miliony :-) czytenikow sie niepokoja
no własnie!mother
no właśnie!brother
no Franek no...
nawet ja się denerwuję
M.J
No właśnie,znak życia globtroterze jest powszechnie porządany
Scoiatolo
i ja tez chce wiedziec co u ciebie!
Prześlij komentarz