To będzie obrzydliwie patetyczny wpis.
Ostatni miesiąc był wyjątkowy. Z jednej strony poczucie zbliżającego się wyjazdu, wyjazdu, który drastycznie rósł w oczach i żołądku w miarę wzrastania numerków w kalendarzu. Z drugiej strony był to miesiąc wielu krótkich spotkań poprzedzających znacznie dłuższe rozstania. Czas na nadrobienie braków w tzw. towarzyskości z minionych 3 miesięcy (a niejednokrotnie i dłuższego okresu). Nadrabianie to było szybkie i możliwie treściwe gdyż musiało starczyć na najbliższy rok. I tak spotkania przebiegały w egzotycznych momentach. W przerwie między szczepieniami, na poczcie przy wysyłaniu paczek, w kolejce u lekarza, w sklepie podróżnika, w urzędzie stanu cywilnego i wielu innych okolicznościach przyrody. W tym przedwyjazdowym biegu doznałem mnóstwo ciepła i przeżyłem wiele wzruszających momentów. Nie jestem człowiekiem, który wzrusza się bardzo łatwo (no, chyba, że oglądając „Króla Lwa”), a w ostatnim miesiącu ściśnięcie w gardle poczułem ładnych kilka razy. Wiem, że przez najbliższy rok wspomnienie to będzie dla mnie bardzo wiele znaczyło. Świadomość, że w zimnej krainie jest kilka osób, które ciepło o mnie myśli daje niesamowity zastrzyk energii i optymizmu. A tych będę w tym roku bardzo potrzebował.
Bardzo wam wszystkim dziękuję. Chcę podkreślić jak wiele to dla mnie znaczy.
A co teraz? Teraz siedzimy na Terminalu 3 London Heatrow Airport. Wczoraj skończyliśmy się pakować ok. 2 w nocy. Ja mam jeden ceglasty plecak z którego wystają płetwy, Pablo chyba uznał, że kupi sobie wszystko na miejscu, albo będzie używał moich rzeczy.
Dziś pobudka o 4.50. Pablo patrzył na mnie tak samo, jak kiedy zasypiałem, dlatego myślę, że mimo stoickiej miny nie zmrużył oka. A ja i owszem i będę pewnie mrużył przez większość podróży, bo ostatnie dni było bardzo wyczerpujące. W miarę uświadamiania sobie wielkości przedsięwzięcia, zestawionej z niewielkim w sumie doświadczeniem podróżniczym, ścisk żołądka stawał się coraz mocniejszy, a sen coraz krótszy. A teraz maszyna ruszyła. Jestem umówiony z Alejandro w czwartek, po 18 na jedynym skrzyżowaniu z sygnalizacja świetlną w Tulum...
Bardzo wam wszystkim dziękuję. Chcę podkreślić jak wiele to dla mnie znaczy.
A co teraz? Teraz siedzimy na Terminalu 3 London Heatrow Airport. Wczoraj skończyliśmy się pakować ok. 2 w nocy. Ja mam jeden ceglasty plecak z którego wystają płetwy, Pablo chyba uznał, że kupi sobie wszystko na miejscu, albo będzie używał moich rzeczy.
Dziś pobudka o 4.50. Pablo patrzył na mnie tak samo, jak kiedy zasypiałem, dlatego myślę, że mimo stoickiej miny nie zmrużył oka. A ja i owszem i będę pewnie mrużył przez większość podróży, bo ostatnie dni było bardzo wyczerpujące. W miarę uświadamiania sobie wielkości przedsięwzięcia, zestawionej z niewielkim w sumie doświadczeniem podróżniczym, ścisk żołądka stawał się coraz mocniejszy, a sen coraz krótszy. A teraz maszyna ruszyła. Jestem umówiony z Alejandro w czwartek, po 18 na jedynym skrzyżowaniu z sygnalizacja świetlną w Tulum...