(On sightseeing in Shanghai)
[...] I ask this guy if he knew of any bookstore around. He’s giving it a thought for a moment. Oh, yes I know one, really really close, follow me, come on! I’m slightly concerned about his excitement but oh well. Two minutes later we’re in his outlet: purses, watches, sunglasses. This isn’t a bookstore, is it... ‘Oh, but now that you’re here, at least you could have a quick look around.’
Wiem, ze dlugie, ale sam potrzebowalem to napisac. Mozna czytac w odcinkach bo pewnie troche potrwa zanim cos znowu napisze.
Budze sie pod koldra w czystym, szescioosobowym pokoju w hostelu w Szanghaju. Hostel jak ten w Nowej Zelandii czy Argentynie z ta moze roznica, ze w salonie wisi duza czerwona flaga z kilkoma zoltymi gwiazdkami. Na sniadanie arbuz i do metra. Wejscie bardzo blisko, a w srodku czysto, przyjemnie, nowoczesnie. Pierwsza linia powstala tu w 1995, druga w 1999. Teraz jest osiem, a cztery kolejne w budowie. Wszystkie napisy po chinsku i angielsku. Pierwsza linia metra w Warszawie tez powstala w 1995 roku... Dokladnie wyznaczone gdzie pasazerowie maja czekac, ktoredy maja wychodzic wysiadajacy. Gdy pociag podjezdza i podwojne drzwi sie otwieraja, zaczyna sie wojna. Nie ma mowy o ustepowaniu komus miejsca, walka o siedzenie lokciami i kolanami, starsi, mlodsi, kobiety, mezczyzni. Wysiadajacy nie maja lekko przepychajac sie przez ten tlum. W srodku glosno, czasem podobno bardzo tloczno (dziennie tym metrem porusza sie okolo 3 milionow ludzi), ale tego nie doswiadczam. W godzinach szczytu jeszcze smacznie spalem. I tak jest lepiej niz samochodem. Na ulicach wojna taka, ze Warszawa wydaje sie byc oaza spokojnych, zrelaksowanych kierowcow. Mysle, ze gorzej niz w Gwatemali, wiecej czystej, bezcelowej agresji.
Wysiadam na Placu Ludowym. Na stacji pelno sklepow, cos jak Kupieckie Domy Towarowe centrum (slynne KDT pod palacem). Plac w konstrukcji, wokol pelno smieci, bezrobotni zbieraja plastikowe butelki ze smietnikow, ludzie pluja i odchrzakuja (tak sie chyba kulturalnie okresla owa nieprzyjemna czynnosc) na ulicy, a to wszystko w otoczeniu najwyzszych drapaczy chmur swiata. Ide do miejskiego muzeum. Godzina w kolejce. Ostatni raz kiedy stalem tyle w kolejce do muzeum? Nigdy. Jest niedziela i wstep darmowy, ale mimo wszystko. Z nudow robie zdjecia ludziom dookola. Ochrona przyglada mi sie czujnie, a gdy chcialem zrobic zdjecie im... duza awantura.
Chiny to najstarsza "ciagla" cywilizacja swiata. Tak sie chyba okresla, ze politycznie trwa nieprzerwanie od dawna (jakis XVII w p.n.e.) do dzis. Na pocieszenie jest tez mala wystawa o antycznej kulturze greckiej, ale chinska prezentuje sie jakos dojrzalej. Tabliczki informacyjne nie pomijaja tego faktu, opisy zacyznaja sie np. od "Chiny, nasz wspanialy i wielki kraj..." itp, itd. Z muzeum wychodze na plac. Tam zaczepiaja mnie mlodzi ludzie mowiacy po angielsku. You are very tall, you like basketball? (jestes bardzo wysoki (?!), lubisz koszykowke?). Potem skad jestem, a ze super ciekawie, a co robie, a oni sa studentami, a gdzie ide, a oni znaja takie fajne miejsce. Czytalem o tym w hostelu. To moze byc galeria, restauracja i kto wie co jeszcze. Wazne, ze jak z nimi pojde do wydam duzo wiecej pieniedzy nizbym mial ochote. Podobnie jak w Gwatemalii, Boliwii, Kubie i wielu innych miejscach. Tyle, ze to nie byly najstarsze "ciagle" cywilizacje, najpotezniejsze narody swiata. Ruszam dalej, gdzies w poblizu ma byc miedzynarodowa ksiegarnia. Po drodze co chwile ktos probuje sprzedac mi torebki Gucciego, Rolexy, Ray Bany itp. Mowie jednemu panu, ze nie potrzebuje, ale czy przypadkiem nie moglby mi powiedziec gdzie jet ksiegarnia. Chwila zastanowienia. Tak, wiem, bardzo blisko, chodz chodz! Ten jego zapal troche mnie zastanawia no ale. Po dwoch minutach ladujemy w jego sklepie z trebkami, zegarkami i okularami. To nie jest ksiegarnia. "No ale jak juz jestes, to sie rozejrzyj chociaz".
Ksiegarnie znajduje sam. Ide do dzialu przewodnikow i zaczynam poszukiwania. Przewodniki wszystkich krajow swiata chyba, bardzo duzy wybor. Sa tez przewodniki po Chinach, ale nie ma najpopularniejszego-Lonley Planet (LP). Pani sprzedawczyni pyta, czy moze pomoc.
-Tak, jest LP China?
-Nie ma, ale sa inne, o tu, prosze spojrzec.
- no tak, ale czemu jest LP wszystkich krajow swiata z wyjatkiem Chin?
-eee, nie wiem w sumie, juz bardzo dlugo go nie ma, co najmniej od roku.
-Slyszalem, ze sa nielegalne bo nie uwzglednia Taiwanu jako czesci Chin, czy to prawda?
duuze zmieszanie i jakana odpowiedz
- to jest... polityczne... pytanie...
ucieczka
W tym samym momencie podchodzi inny sprzedawca, zgaduje, ze starszy ranga.
-Czego pan szuka? a, LP China, no skonczyly nam sie niedawno, ale mamy inne, krajowe, bardzo dobre.
Z tym panem to chyba byloby nawet niebezpiecznie wdawac sie w rozmowe o Taiwanie. Wyjscia z tej ksiegarni pilnuja policjanci, nie ochrona tylko policjanci. Kupilem Jadro Ciemnosci J. Conrada. Tez pewnego rodzaju przewodnik, a do tego lekki (w sensie wagi, nie tresci).
Dalej ide nad Bund, europejska (tudziez ogolniej, zachodnia) dzielnice nad rzeka. Z Bundu ogladam Pudong- biznesowa dzielnice drapaczy chmur. Wyglada bardziej imponujaco niz Nowy York czy Tokio, nie mam teraz jak wrzucic zdjec, ale prosze mi wierzyc, albo poszukac Pudong w internecie. Wczesniej jak patrzylem na taki rzeczy to bylem zazdrosny i zalowalem, ze Polska tak nie ma. Ale to troche otwiera oczy. Shanghai to miasto-reklamowka. Zrobione na pokaz. Wszystko tu wyglada swietnie, ale bardzo sztucznie zarazem. Widac to niestety po ludziach. Nie bylem nigdzie w glebi kraju, ale tam podobno widac to jeszcze bardziej. Nie mam na mysli, ze ludzie sa gorsi, czy prymitywni. Sa Chinscy, Shanghai za to aspiruje by byc europejski, zachodni. Wellington (Stolica Nowej Zelandii) nie ma zadnych drapaczy chmur, a jest bardzo nowoczesne i imponujace. Chinczykow na pewno denerwowalo, ze ich gospodarczo najpotezniejszym miastem byl Hong Kong, byla kolonia brytyjska. Shanghai ma to zmienic, a zmiana odbywa sie bardzo szybko. Ludzi tak szybko zmienic sie nie da, moze sprobuja ich schowac, tak jak zamykaja wstep do Tybetu na czas olimpiady.
Wieczorem poszedlem na maly streetfood, uliczny stragan z jedzeniem. Szaszlyki zjadlem ze smakiem i przyszla pora zaplaty. Ile? dwa razy tyle co powinno byc. Mowie ze to zarty, mowia ze takie zycie. Chodzi tu o 18 zl zamiast 9, ale mimo wszystko. To jak ciastka dawno temu w Peru.