niedziela, 31 lipca 2011

Uchwycić Humbaka

Sfotografować wieloryba nie jest łatwo. Nic to, że waży ponad czterdzieści ton, jest dłuższy/wyższy od ścianki wspinaczkowej na Obozowej i wyskakuje prawie całym cielskiem z wody co jakiś czas. Nie jest łatwo i tyle.

piątek, 22 lipca 2011

Lubię ocean


























Bo jak go nie lubić? A taki ocean w Mancorze to już w ogóle. Bo on i ciepły i w kolorze oceanicznym i jeszcze do tego szereg opcji sportowo-rozrywkowych oferuje.
Można pływać, surfować, taplać się, chlapać, snorklować, plażować, surfować z latawcem, w siatkówkę grać. W piłkę też zresztą. Wszystko można.
Z nad jeziora Titicaca w tempie ekspresowym przejechałem przez Peru. Kilka godzin w Arequipie, noc w Limie. Mój niemiecki sublokator, z zawodu bankier, musiał cierpieć na straszny jet lag. Wrócił do pokoju bardzo późno, a wręcz wcześnie, i był tak zmęczony, że nawet nie był w stanie przykryć się kołdrą... I spał później pół dnia. Ciężkie życie podróżników, to był jego drugi dzień z ośmiomiesięcznej podróży po Ameryce Południowej.

poniedziałek, 18 lipca 2011

Huayna Sushi Titicaca

Ciężko teraz to wszystko opisać. Minęło raptem 11 dni, ale działo się dużo, a ja teraz jestem 1800 kilometrów dalej i 3600 metrów niżej. No ale blog nie zabawa (zaraz zaraz...), jak trzeba to trzeba.
Przede wszystkim było sushi. Była też Góra, pot, łzy, wymioty, łapczywe łapanie oddechu, ratowanie kajaku, maska, rurka, Titicaca, ale jednak to sushi najbardziej siedzi w głowie.

Budzę Federico, żeby zjadł ze mną ostatnie śniadanie. Ostatnie, gdyż plecak spakowany i za chwilę jadę do Copacabany (nad jeziorem Titicaca, nie w Rio).

środa, 6 lipca 2011

To i tamto przypadkiem w La Pazie

Po rozmowie z Marta postanowiłem napisac o kilku niezbyt ważnych rzeczach. Po dwoch miesiącach podrozy w koncu udało mi sie nauczyć słowa pañuelos czyli chusteczki do nosa. Dotychczas chodziłam do sklepu i prosiłem o takie cos co nie wiem jak sie nazywa i udawalem ze smarkam. Reakcje sprzedawców bywaly rożne, co bardziej wyrozumiali sugerowali aptekę. Teraz z duma chodzę po miescie i co rusz kupuje sobie chusteczki.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Villazon - Uyuni - La Paz czyli kontrasty

Villazon, czyli granica Argentynsko-Boliwijska to inna planeta. Juz strona argentynska przypomina bardziej Boliwie. Indianie, a nie biali imigranci, balagan, stare autobusy, tradycyjne stroje, handlowanie wszystkim. Przejscie mostem przez graniczna rzeke szybko jednak rozwiewa watpliwosci. W Boliwii jeszcze starsze samochody, jeszcze wiecej wszelkiej masci handlu (na topie jest papier toaletowy z Argentyny), balganu, dziurawych drog. Widzialem tez kobiete bez zbednych zahamowan zalatwiajaca sie na ulicy. Troche mimo wszystko tesknilem za ta Boliwia, nie wyglada zeby zbyt duzo sie tutaj zmienilo od mojej ostatniej wizyty.

niedziela, 3 lipca 2011

Cordoba-Villazon na szybkosci

Jestem w Boliwijskim La Paz. 3650 metrow nad poziomem morza. Deszcz ze sniegiem i ogolnie malo wakacyjnie. Teraz jest poniekad pora sucha, ale chyba komus sie cos pomylilo. Podobno przyszedl Nino i dlatego. Moj pomysl wspiecia sie na szesciotysiecznik Huayna Potosi sie oddala, ale jeszcze zobaczymy. Na razie lapie oddech po bardzo intensywnym tygodniu.